środa, 31 października 2018

Żywym na opamiętanie, zmarłym na pomoc - czyli słów kilka o kaznodziejskich produkcjach zadusznych i pogrzebowych

Laudetur Iesus Christus!

Jak co roku wkraczamy w czas kiedy intensywniej niż kiedykolwiek wspominamy zmarłych którzy odeszli ze znakiem wiary lub wprost przeciwnie i zwykle wcale nie śpią w pokoju... . Dlaczego? Otóż dlatego, że prosto do nieba trafia nieliczna rzesza tych którzy nie tylko przejęli się własnym zbawieniem, ale także podjęli trud naprawy zła jakie popełnili w ciągu własnego życia... . Tylko kto dziś ma odwagę jeszcze powiedzieć, że wąska i trudna droga wiedzie do nieba i niewiele ją wybiera. Większość ludzi dziś niestety idzie drogą potępienia.

Właśnie wróciłem z parady Wszystkich Świętych, o ile jestem zwolennikiem takich paraliturgicznych nabożeństw/inscenizacji zamiast szatańskiego Halloween, to jednak nie potrafię zrozumieć kazania które zostało podczas tego wydarzenia powiedziane. Łagodnym, nastrojowym głosem kaznodzieja rozpoczął swoje wywody, najpierw podając przykład z zupełnie świeckiego filmu, a potem przeszedł do opowiadania ckliwej historii ze swojej posługi. Napotkał był kiedyś młodą kobietę, która umierała na guza mózgu mając 28 lat. Opisywał w jakiej świętości schodziła z tego świata i jak uzgadniała kolejne szczegóły swego pogrzebu, zmieniając oczywiście liturgię słowa, kolor szat etc. Niestety kolejny przykład kaznodziejski pozostał bez puenty. I tak uczestnicy zgromadzenia posłuchali wzruszającej historii ale nie zostali w ogóle pouczeni na czym tak de facto polegała dobra śmierć tej kobiety. Nie pojawił się temat otrzymania rozgrzeszenia, przyjęcia swego cierpienia jako ekspiacji za swoje grzechy... . Ów kapłan wysunął nawet tezę, że kobieta umarła jako święta.

Ile razy mamy do czynienia z podobnymi bublami kaznodziejskimi? Dziś na prawie każdym pogrzebie mówione jest nie tyle kazanie czy homilia, ale laudacja ku czci zmarłego, swoista beatyfikacja za życia. Łamie się ducha liturgii używając coraz powszechniej białych szat na pogrzebie zamiast czarnych lub ewentualnie fioletowych. Szczególnie powszechne jest to przy pogrzebach dzieci. Powszechne mniemanie że o zmarłych należy mówić tylko dobrze sprawiło że przepowiadanie funeralne w Kościele zostało wykastrowane. Nie można teraz powiedzieć na pogrzebie pijaka, że człowiek mógłby pożyć gdyby nie nałóg, nie można nawet wezwać do serdecznej modlitwy za zmarłego jawnogrzesznika. Trzeba za to powiedzieć kilka miłych słów tak by nie urazić rodziny, ani przyjaciół oraz znajomych.

Tymczasem zasada przepowiadania Słowa Bożego w Kościele pozostaje niezmienna. Św. Paweł uczy: "Zaklinam cię wobec Boga i Chrystusa Jezusa, który będzie sądził żywych i umarłych, i na Jego pojawienie się, i na Jego królestwo: głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, w razie potrzeby wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz.  Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań - ponieważ ich uszy świerzbią - będą sobie mnożyli nauczycieli.  Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom." (2 Tm 1-4) I ja zaklinam was drodzy kapłani, diakoni, minorzyści, katecheci - nastawajcie w porę i nie w porę. Nawet przedszkolakowi można powiedzieć o śmierci i o piekle w taki sposób by miał do tego odpowiedni stosunek, by nie miał nieuzasadnionych lęków, lecz też aby nie myślał że wszyscy idąc do nieba, wreszcie by temat śmierci oraz konsekwencji swoich wyborów przyjął jako coś oczywistego. Zaklinam was na sąd szczegółowy i ostateczny - nie pomijajcie ważkich tematów eschatologicznych i nie banalizujcie ich. Przepowiadanie eschatologiczne ma bowiem żywych opamiętać a zmarłym przynieść wytchnienie poprzez większe zaangażowanie Kościoła walczącego w pomoc duszom czyśćcowym. Miejcie odwagę! Od tego zależy nie tylko zbawienie dusz wam Wam powierzonych, ale osobliwie z racji powołania także Wasze zbawienie. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

czwartek, 25 października 2018

Przebierantyzm czyli o tych co ulegli pokusie fioletów

Laudetur Iesus Christus!

Dziś temat może lżejszy, dla niektórych pewnie zabawny, jednak dotyczy on kwestii fundamentalnych moralnie i liturgicznie. Szaty liturgiczne to odzienie które wkładają święci szafarze i niżsi klerycy oraz ministranci w trakcie służby Bożej. Jedną z podstawowych funkcji szat liturgicznych jest wskazywanie na stopień/funkcję odzianego w ten święty ubiór. I właśnie tej kwestii dotyczy ten wpis. Uzurpacja urzędów w Kościele jak również nadużycia władzy to problem do osobnego opracowania, jednak znaczącym przejawem tych ostatnich jest wdziewanie szat wskazujących na wyższą godność niż tą którą się posiada. Ojcowie duchowni w seminarium mówili o trzech podstawowych pokusach kapłańskich: kobiety, monety, fiolety. Zwykle następują one stopniowo, jednak bywa, że już młodzież katolicka ulega fioletom w pierwszej kolejność.

Problem przebierantyzmu nie jest związany z modernizmem jako takim. Jest to chyba najbardziej egalitarna pokusa ludzi Kościoła. Trzeba jednak stwierdzić że jej oblicza w tradycjonalizmie i w modernizmie są różne, stąd też muszą być rozpatrywane oddzielnie. 

W modernizmie przebierantyzm  objawia się w dwóch formach. Pierwszą z nich jest tworzenie nowych szat liturgicznych - niejako nawiązujących do starych, jednak będących zupełnym pomieszaniem porządków. Należą tutaj dalmatyki lektorskie, pektorały ministranckie, czy specjalne szkaplerze w kolorze dnia dla asystentów pastoralnych. Pomysłowość jest przeogromna. Krój zwykle jest mało wyszukany, prosty, ale jednak nawiązujący do tradycyjnych szat na tyle, że lektora można pomylić z diakonem, a asystenta pastoralnego z kapłanem, zwłaszcza jeśli nie ma go na nabożeństwie. Tego typu działalność to głównie chciwość projektantów mody liturgicznej związanych między innymi z przeklętym sacroexpo i innymi tego typu wystawami o bardzo świeckiej naturze... Drugą formą jest klasyczna realizacja fioletowej pokusy poprzez przemożną chęć dekorowania swojej rewerendy kolejnymi kolorowymi dodatkami. Rozbudowana hierarchia prałatów, protonotariuszy i innych wydłużających czerwone bądź fioletowe filakterie duchownych jest ukrócana od czasów św. Piusa X. Kolejne reformy wprowadzały obostrzenia, które jednak pyszałkowaci skutecznie obchodzili. Wreszcie Franciszek pozostawił już tylko jeden stopień prałacki. Jak się okazało i ten zabieg skutecznie da się obejść. Tworzy się zatem fikcyjne kapituły kanonickie, które faktycznie nimi nie są, bo kanonicy zrzeszeni przy kolegiacie czy katedrze nie prowadzą ani życia wspólnego ani tym bardziej nie modlą się wspólnie na brewiarzu. Jedynym celem tworzenia owych jest chęć obejścia prawa i docenianie tych najbardziej czcigodnych spośród wszystkich przewielebnych... . Są więc rozmaici kanonicy EC, rokiety i mantoletu, honorowi itd. Każdy z nich odróżnia się jakimś detalem, bądź to kolorem pasa u sutanny, bądź też pomponem na birecie. W czasie Mszy Świętej ubierają mucety, mantolety, rokiety i bywa że swym fatałaszkowym dostojeństwem przewyższają samych biskupów, którzy często w przypływie nadmiernej skromności zadowalają się garniturem, krzyżykiem w klapie, bądź też dyndającym na ornacie pektorałem, który faktycznie powinien spoczywać pod dalmatyką - jednak założenie owej to już przecież zakrawa o lefebryzm... . I tylko czekać aż będą kanonicy mitry i pastorału - bo przecież każdy biskup w swojej diecezji jest papieżem... . Szkoda tylko że owi modernistyczni pomponiarze w życiu codziennym nie chcą nosić nawet prostej czarnej sutanny.

Niestety przebierantyzm dotyka także szeregi utożsamiających się z tradycją katolicką. Tutaj nadużycia wynikają z wnikliwej analizy rubryk, podręczników liturgiki oraz zbiorów partykularnych przywilejów wydawanych w czasach karolińskich (lub im podobnych) przez Stolicę Apostolską dla danego regionu. Oczywiście przynależność do owego przywileju może już być dowolna - dla jednych wymagana jest fizyczna obecność, dla innych urodzenie, jeszcze inni wystarczy że wykażą się gallikańskim pochodzeniem lub faktem iż kiedyś tam byli, aby przywilej skutecznie zaszczepić na ziemi o której istnieniu papież wydając dany dokument nie miał nawet pojęcia.  W ten sposób tworzą się fioletowi sutanniarze, którzy nawet porządnej tonsury nie otrzymali, że o jakichkolwiek święceniach nie wspomnę. Zresztą znajdą się pewnie i tacy którzy postrzyżyny mieli bądź to w czasie rozbudowanej liturgii święceń ministranckich we własnej parafii, bądź uważających wielokrotną wizytę u fryzjera oraz faktyczne utrzymywanie korony na głowie za niezbity dowód przynależności do stanu duchownego. Zresztą niejednokrotnie komże ministranckie nie do odróżnienia są od biskupich rokiet. Znaczniejszym problemem jest moim posługa fałszywych subdiakonów. Nie twierdzę, że w historii liturgii nie było takiej praktyki, jednak pomimo szeregu argumentów odwołujących się w gruncie rzeczy do majestatu liturgii uważam, że zastępowanie funkcji wyższych kleryków przez kler niższy bądź zupełnie świeckich ministrantów jest niewłaściwe. Z jakiegoś powodu Kościół postanowił aby wydzielić subdiakonat i wynieść go ponad niższe święcenia. Symulowanie sprawowania jego urzędu tylko po to by "zrobić" uroczystą liturgię i by było bardziej kolorowo jest nieporozumieniem, zwłaszcza że w wielu środowiskach są kapłani, których wystarczy odpowiednio przyuczyć. do tej służby. Absolutnym absurdem jest sytuacja kiedy w chórze siedzą kapłani, a do Mszy służy fałszywy subdiakon. I ja rozumiem że noże kiedyś gdzie ktoś na to zezwolił, jednak wystarczy zdrowa dedukcja by dojść do wniosku iż takie postępowanie jest z sprzeczne z naturą liturgii. Kolejną patologią są namnożone Msze pontyfikalne. Aby zadość uczynić pomponiarskim zapędom wielu sprowadza się jakichś opatów czy pseudo-infułatów  aby pontyfikowali.  Jest oczywiste że opat pontyfikuje tylko na terenie własnego opactwa, a protonatariusze już dawno utracili prawo sprawowania Mszy pontyfikalnej i używania pontyfikaliów w ogóle. Nawet jeśli w 1962 r to prawo posiadali, to czyż ci którzy otrzymali przywilej po 1962 r nie otrzymali go już bez prawa pontyfikowania? Albo, albo... nie możemy wlewać nowego wina do starych bukłaków. Te wszystkie pontyfikalne Msze Święte z udziałem pseudo-subdiakonów, świeckich ceremoniarzy biskupich i często prałatów nie mających prawa pontyfikować są po prostu celebrowaniem własnej pychy! 

Temat który poruszyłem z pewnością ściągnie na mnie falę nienawiści z obu stron barykady. Jednak widzę to jako wyklęty kleryk którego powołaniem jest wskazywanie błędów. Zauważam, że Panu Bogu taki stan rzeczy się nie podoba, bo to sprowadza służbę Bożą do ludzkich zachcianek i niespełnionych ambicji. Nawet moderniści uczą, że pontyfikowana Msza Święta jest wyrazem jedności Kościoła lokalnego zgromadzonego wobec swojego ordynariusza i że ukazuje wielość stopni kapłaństwa służebnego. Jest to więc ukazanie splendoru Kościoła. A ja się pytam czy w dzisiejszym Kościele, który jest poturbowany przez liczne herezje, niezadeklarowane choć istniejące schizmy, apostazję wielu w tym także hierarchię, czy w takim Kościele Msza Święta pontyfikalna cokolwiek ukazuje? Czy te fioletowe emblematy pośród zeświecczonych kapłanów cokolwiek oznaczają. Wreszcie czy fałszywa promocja laikatu dokonująca się w obu tradycjach liturgicznych przekłada się choćby na moralną kondycję tych świeckich? Niestety na wszystkie pytania odpowiedź jest przecząca, i to nawet nie dlatego, że taki jest stan faktyczny, ale także z  teologicznych powodów, bowiem z nasienia pychy nigdy nie wyrośnie prawdziwa katolicka pobożność. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

niedziela, 7 października 2018

100-lecie niepodległości i deklaracja polityczna wyklętego kleryka

Laudetur Iesus Christus!

Dziś mija setna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości. To zdanie padło z ust wielu osobistości świata prawicowej polityki, ale także osób związanych z Kościołem. Być może wielu moich czytelników jest zdziwionych tematem, jednak jest on ważny nie tylko politycznie, ale także teologicznie. 

Może najpierw kilka faktów. 11 listopada 1918 r Polska nie odzyskała żadnej niepodległości, jedyne co się wtedy wydarzyło to koniec pierwszej wojny światowej oraz przejęcie władzy przez uzurpatora, masona i wiarołomcę Józefa Piłsudskiego. Dla każdego myślącego czytelnika jasny jest związek przyczynowo-skutkowy zachodzący pomiędzy utratą niepodległości przez dany kraj i odzyskaniem tego prawa. Otóż pomimo haniebnej Konstytucji 3 maja i próby uczynienia z Polski oświeceniowej republiki, kraj nasz stracił niepodległość jako królestwo. Tak więc już w 1916 r ukonstytuowała się Rada Regencyjna, której zadaniem było sprawowanie rządów do czasu ustalenia regenta bądź króla. Tymczasem polskie podręczniki historii pobożnie milczą o Radzie Regencyjnej i wskazują na Piłsudskiego, jako odrodziciela Polski, często nie wspominając nawet iż była to już Polska republikańska... . Deklarację niepodległości Królestwo Polskie ogłosiło właśnie 7 października 1918 r. Data nie została wybrana przypadkowo - jest to rocznica zwycięstwa Matki Boskiej w bitwie pod Lepanto, kiedy to nasza Hetmanka dla dobra Polski i całej Europy wspomogła katolickie wojska w walce z ciemnościami mahometanizmu. Świadomość, że odzyskanie niepodległości nastąpiło 11 listopada istnieje w narodzie polskim dopiero po przewrocie majowym, wskutek agresywnej propagandy piłsudczyków. Pytam się w czym data zakończenia pierwszej wojny światowej jest lepsza od rocznicy zwycięstwa Matki Boskiej pod Lepanto? Zresztą 11 listopada w Polsce nic związanego z niepodległością nie miało miejsca - jedynie uzurpator Józef Piłsudski przejął misternie budowane struktury Królestwa Polskiego i w wyniku swoich działań uczynił zeń mizerną republikę, która za 20 lat pogrążyła się na kolejne dziesięciolecia w niewoli. Niektórzy twierdzą, że faktycznej niepodległości nie odzyskaliśmy po 1939 r już nigdy... . 

Jako katolik integralny i konserwatysta wyjaśniam zatem moją orientację polityczną. Nie wierzę w demokrację, za Arystotelesem, który w dziele "Polityka" przedstawił teorię ustrojów politycznych uważam iż demokracja jest systemem fałszywym. Wyznaję wraz za owym mistrzem myśli antycznej iż systemami godziwymi są monarchia, arystokracja oraz politea. Wszystkie one za cel mają bowiem dobro wspólne, a nie dobro suwerena. Jako Polski patriota i nacjonalista uważam iż zgodnie z tradycją Polski powinien być wprowadzony model arystokratyczno-monarchiczny. Powinniśmy mieć zatem jako głowę państwa króla, zaś ciałem prawodawczym powinien być sejm złożony wyłącznie z arystokracji, czyli osób legitymizujących się stosowną wiedzą, majątkiem i doświadczeniem. 

Być może po tym wpisie wielu czytelników porzuci mojego bloga. Dla wielu bowiem mieszanie się Kościoła do polityki jest niedopuszczalne. Nie zauważają oni, że polityka ciągle miesza się do Kościoła. Sama zaś teza o rozdziale Kościoła od państwa została potępiona jako herezja przez Syllabus Errorum bł Piusa IX. Faktycznie powinien istnieć rozdział tronu i ołtarza, a więc rozdział władzy świeckiej i duchownej. Należy jednak pamiętać iż władza duchowna ze swej natury jest wyższa od władzy świeckiej o ile oczywiście posiada stosowną legitymizacje i faktycznie rozsądza rzeczy zgodnie z Bożym objawieniem. W żadnym jednak razie władza duchowna nie może wtrącać się w czysto administracyjny ład świecki i ingerować w autorytet władzy świeckiej dopóki ta ostatnia nie sprzeniewierza się prawu Bożemu, tzn nie ustanawia takich praw i nie sprawuje władzy w takich sposób który jest sprzeczny z Bożym porządkiem rzeczy. Najwyższym bowiem prawem i dobrem jest zbawienie dusz.

Rolą zatem Kościoła jest także wtrącanie się do polityki. Owa polityczność Kościoła nie może być jednak dążeniem do przejęcia władzy doczesnej, ale ma być roztropną troską o dobro wspólne. Wobec tego jako wyklęty kleryk i minorzysta moje poglądy ujawniam. Stwierdzam także że rewolucje republikańskie, które wstrząsają już od ponad 300 lat Europą i całym światem nie są zgodne z porządkiem Bożym. Nad prawdą oraz nad tym co słuszne nie wolno głosować. Boże prawo nie może stanowić przedmiotu wyboru gawiedzi jak miało to miejsce prawie dwa tysiące lat temu w pretorium pod sądami Poncjusza Piłata... . Kwestia wyboru prawdziwej religii, słusznego prawodawstwa nie jest sprawą do rozważań i wolnego wyboru. Tylko system monarchiczny lub monarchiczno-arystokratyczny jest w stanie zapewnić trwałość Bożego porządku w państwie i to przy założeniu, że suweren jest dobrym katolikiem, Kościół pełni dobrze swoją funkcję, a poddany lud słucha się bardziej Pana Boga niż ludzi... . 

Módlmy się przeto o powrót króla do Polski. Módlmy się za Europę i za cały świat, aby nastąpiła wreszcie kontrrewolucja i żeby wróciły katolickie państwa i Boże prawo. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk