piątek, 26 stycznia 2018

Allah objawiony w Koranie nie jest Bogiem!

Laudetur Iesus Christus!

Dziś kolejny dzień islamu w Polsce. Z tej okazji warto rozprawić się z pewnym mitem, mianowicie twierdzeniem, że chrześcijanie i muzułmanie czczą tego samego Boga. Sama deklaracja monoteistyczna jest zbyt słabym dowodem. To tak jakby próbować wykazać że hinduizm i religia antycznych greków to tożsama wiara mająca za cel te same bóstwa.

Przede wszystkim Allah objawiony w Koranie ma inną naturę niż Pan Bóg objawiony w Piśmie Świętym. Allah jest zbyt dumny by mieć syna, a duch boży utożsamiony jest z aniołem Gabrielem. W warstwie dogmatycznej Allah nie jest więc trój osobowy. Czytając Koran, można wręcz odnieść wrażenie, że został on napisany w kontrze do chrześcijaństwa. Jezus Chrystus nie jest Synem Bożym, a jedynie prorokiem. Także wskazywanie na zmienność postaci Allaha, jaka ma się objawić w dniu ostatecznym jest zupełnie odmienną od dogmatu o niezmienności prawdziwego Pana Boga.

Człowiek w islamie nie znaczy praktycznie nic - jest niewolnikiem Allaha. Z tego powodu nazywanie Allaha ojcem jest bluźnierstwem, zupełnie przeciwnie do katolicyzmu, czy nawet mozaizmu. Sprawiedliwość islamska nijak się ma do tej którą podaje Pan Bóg. Nie tylko chodzi o nierówność kobiety wobec mężczyzny, ale także poszczególnych narodów. Pojęcie grzechu w islamie traktowane jest czysto prawniczo. Islam proponuje etykę sytuacyjną, obiecuje że grzechy jego wyznawców zostaną przerzucone na niewiernych. Jest to zupełnie inna wizja zbawienia niż w chrześcijaństwie. Wreszcie eschatologia świadczy dobitnie o zupełnym duchowym zubożeniu twórców tej religii. Niebo sprowadzone jest do wielkiej orgii, w której panuje jeszcze bardziej rażąca nierówność niż ta w życiu doczesnym.

Jakkolwiek nie dotknąć istoty bożej objawionej w islamie coś nam się nie zgadza. Tak natura boża, jak i wypływająca zeń wizja człowieka są głęboko sprzeczne z podstawą katolicyzmu. Rzekoma wspólna tradycja abrahamiczna jest mitem, który obaliłem już w zeszłym roku. Narracja wspólnego Boga jest bardzo znamienna dla krzewicieli New Age, jest także chwytliwa dla inkulturacji panarabii w Europie. Z całą mocą przeciwstawiajmy się tej bluźnierczej propagandzie. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

czwartek, 25 stycznia 2018

Zanegowane męczeństwo

Laudetur Iesus Christus!

Dzisiejsza ważna rocznica z mojego życia powoduje że odejdę od tematyki ekumenicznej. Rzadko piszę wpisy o osobistym charakterze jednak są takie momenty i takie dni w których uważam że warto wyjść nieco poza konwencję. Wiele osób, które mnie zna sądzi iż największą przykrość w życiu sprawiło mi wygnanie z seminarium. Z pewnością zniszczenie powołania  jest pewną boleścią, jednak w życiu zdarzają się gorsze rzeczy, a to co mnie najbardziej boli we współczesnym Kościele to właśnie brak szacunku wobec męczeństwa.

Co jakiś czas dochodzą głosy o postępach w relacjach na linii Watykan-Pekin. Ostatnio pojawiające się wiadomości na temat zdjęcia przez Stolice Apostolską prawowiernych biskupów Kościoła podziemnego, czyli katolickiego i zgody na objęcie ich katedr przez uzurpatorów, do tego najprawdopodobniej nieważnie bo pod przymusem wyświęconych. Wielu katolików dziwi się i oburza, jednak podobny kurs obecny papież przedsięwziął już na początku swojego panowania w 2013 r. 

O prześladowaniu chińskiego Kościoła wiadomo od zawsze, jeszcze przed powstaniem Chińskiej Republiki Ludowej katolicyzm nie cieszył się wolnością. Bezsprzecznie za kraje w których katolicyzm jest prześladowany uznaje się także Koreę Północną, Arabię Saudyjską, czy Iran. A gdybym powiedział, że wystarczy udać się do ambasady w Warszawie i przekroczyć jedną granicę, aby być w kraju prześladującym wiarę katolicką? Wielu nie potrafi w to uwierzyć. I właśnie w krajach byłego ZSRR aż do dzisiaj katolicyzm nie cieszy się pełną wolnością.

Rewolucja bolszewicka doprowadziła do takiego reżimu ateistycznego, że już w 1922 r Stolica Apostolska oficjalnie uznała podziemne struktury działającego tam Kościoła za prawowierne. Po śmierci Stalina w 1953 r zaczęła się powolna transformacja ustrojowa prowadząca do przynajmniej częściowego uznania struktur kościelnych. Jednak kolejni papieże w swej roztropności nadal utrzymywali hierarchię która w razie zaostrzenia reżimu zdolna byłaby do kontynuacji sukcesji apostolskiej i zabezpieczenia podstawowych dóbr duchowych laikatu. Przyszła pierestrojka na fali której wydawało się zbyteczne utrzymywanie takich struktur. Jednak Jan Paweł II chociaż bardzo liberalny wobec polityki wschodniej dalej polecał utrzymywać wszystko to co konieczne aby w razie zmiany sytuacji politycznej nie doszło do przerwania ciągłości istnienia struktur Kościoła. Nowe Tysiąclecie i zmiany zachodzące za naszą wschodnią granicą potwierdziły zapobiegliwość papieża.

Za pontyfikatu Benedykta XVI ochrona interesów Kościoła na terenach objętych prześladowaniem lub nim zagrożonych była zapewniona, a wręcz wzmacniana. Stolica Apostolska nie szczędziła środków i ludzi do tego, aby bezpieczeństwo było zagwarantowane, jednocześnie prowadzono stabilną politykę wschodnią. A dziś? Wystarczyło kilka miesięcy rządów Franciszka, aby nastąpił demontaż wszystkich wspieranych przez Watykan struktur Kościoła podziemnego w krajach byłego ZSRR. 

Wyklęty kleryk był uczestnikiem i świadkiem zachodzącego słońca przezorności Kościoła względem jego prześladowców. Osobiście przez krótki czas doświadczyłem utraty praw osobistych i widziałem ludzi, którzy swoją odwagą i poświęceniem zasłużyli na czerwień kardynalską dużo bardziej niż obecni proboszczowie rzymscy. Wielu z tych ludzi już nie ma, niektórzy zostali za wiarę katolicką umęczeni, choć odbyło się to w zupełnej ciszy i zapomnieniu. Ci męczennicy XXI wieku oskarżą kiedyś pochopne decyzje jakie zapadły na początku obecnego pontyfikatu. Postępowanie obecnej widzialnej głowy Kościoła suponuje nie tylko wielką nieroztropność, ale wręcz celowe działanie na szkodę Winnicy Pańskiej.

Ks. kardynał Kazimierz Świątek mój największy autorytet powiedział, że kiedyś wyznawcy, czyli ci co przetrwali prześladowania cieszyli się w Kościele autorytetem biskupim. Niestety dziś jak zauważył chwała wyznawców i męczenników jest dyskredytowana przez poprawność polityczną. Ofiara setek tysięcy biskupów, kapłanów, zakonników, zakonnic i ludzi świeckich którzy padali ofiarami mordów sądowych, zaginięć w niewyjaśnionych okolicznościach przyrody, internowania, więzienia w koloniach karnych, obozach koncentracyjnych, a współcześnie w obozach filtracyjnych idzie dziś nie tylko w niepamięć ale także w bezsens. Bowiem kilka pochopnych decyzji przekreśla ofiarę tych ludzi. O kraje byłego ZSRR nikt się nie upomina. Kościół przeszedł tam już drogę krzyżową, a obecnie kona na krzyżu. Podobny los gotuje się teraz Chinom. Dramatyzm chińczyków polega na tym, że oni nie mają do kogo się zwrócić o sakramenty, tam nie ma cerkwi schizmatyckiej wprawdzie, ale jednak ważnie szafującej sakramentami. Jeśli duchowieństwo w porę nie zejdzie do podziemi nie tylko przed Pekinem, ale także Watykanem, to najludniejsze tereny na świecie pozbawione zostaną głosicieli Ewangelii i szafarzy Bożej łaski.

Przez całe wieki największą czcią otaczano najpierw męczenników, a później wyznawców. Skromne doświadczenia jakie miałem w kwestii prześladowań nie czynią mnie żadnym autorytetem, jednak to co widziałem na zawsze przewartościowało moje życie i moją wiarę. Wszystkim czytelnikom polecam czytać żywoty świętych męczenników i wyznawców. Niech one będą dla nas pociechą w czasach zamętu i czytelnym drogowskazem na ścieżkach wiary. W czasach współczesnych nie brakuje nam wyznawców. Wśród rzesz duchownych wielu jest poddawanych próbom wiary. Chodzą słuchy, że Stolica Apostolska szykuje specjalne ślubowanie sprzeczne z odwiecznymi prawdami wiary i moralności. Czy w XXI w traktujemy wiarę na tyle poważnie, że jesteśmy w stanie jeszcze coś dla niej poświęcić?

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

środa, 24 stycznia 2018

Absurdy ekumenizmu cz. 8 - wspólne deklaracje

Laudetur Iesus Christus!

Chociaż dokumentami ekumenicznymi zamierzam się zająć w przyszłości i po kolei je omawiać, to jednak już teraz anonsuję na przyszłość ostatni problem jaki widzę w ruchu ekumenicznym. W ekumenicznym dialogizmie przyjęto za zasadę powoływanie dwu czy wielostronnych komisji do sprawa badania doktryny czy też czasem także moralności. Owocem prac tychże zespołów są wspólne deklaracje, które przez modernistycznych teologów podnoszone są do rangi dokumentów Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. Taki pogląd jest z gruntu fałszywy.

Po pierwsze nawet jeśli od strony katolickiej zasiadają jacyś biskupi to nie są oni uprawnieni do tego by wydawać dokument wiążący w sumienia każdego katolika. Walor oficjalnego nauczania mają bowiem tylko te dokumenty które są niesprzeczne z Pismem Świętym i całą poprzedzającą Tradycją, są wydane przez papieża lub na jego wyraźne polecenie np dokumenty Kongregacji Nauki Wiary. Biskupi nauczają w sposób zobowiązujący mnie w sumieniu tylko wtedy gdy zbiorą się na soborze powszechnym. Zdanie poszczególnego biskupa nie jest oficjalną wypowiedzią Magisterium Ecclesiae, choć naturalnie od strony materialnej może i powinno wyrażać katolicką wiarę i właśnie dlatego może zasługiwać na przyjęcie. 

Po drugie deklaracje, które dotychczas wydano dotyczą nauki już zdefiniowanej. Przedstawiają ją w sposób albo wprost heretycki, albo niekompletny, przez co usiłują uszczuplić świętą Tradycję Kościoła. Takie nauczanie z natury rzeczy nie obowiązuje w sumienia wiernego katolika. Przykładem może być wspólna deklaracja o usprawiedliwieniu z 1999 r, która zostanie w przyszłości poddana głębszej analizie. Nauka o usprawiedliwieniu została zdogmatyzowana na soborze trydenckim. Deklaracja niczego nowego nie wnosi. Jedynie sprowadza nauczanie katolickie do akceptowalnego ze strony protestantów, a przez to czyni oficjalne stanowisko współczesnej hierarchii czysto protestanckim. To w żaden sposób nie zbliża nas do rozwiązania problemu. To tak jakby osobie zasypanej przez lawinę próbować pomóc dokładając śniegu... . Innym przykładem absurdalnej deklaracji jest ta o wspólnym uznawaniu chrztu. Skoro sygnatariusze rzekomo przyjmują pierwsze 8 wieków wspólnej Tradycji to powinni uznawać także orzeczenie papieża Stefana I o ważności chrztu heretyków, byleby chrzest udzielony był z wody i przy użyciu formuły trynitarnej. Po co wyważać dawno otwarte drzwi? Chyba tylko po to by uniknąć owego oskarżenia o herezję.

Po trzecie jaki walor ma nauczanie tworzone przy współudziale i aprobacie heretyków oraz shizmatyków? Jakim prawem uznaje się takie dokumenty za oficjalne stanowisko Kościoła? Jest to czysty irenizm, czyli pogląd stanowiący, że wiarę należy przedstawiać w sposób niekonfrontacyjny i ostatecznie wspólnie z błędnowiercami poszukiwać prawdy. Jaki owoc może wydawać kompromis w sprawach wiary? Czyż Chrystus Pan prowadził jakieś wspólne warsztaty z uczonymi w prawie, czy też z mesjańskim autorytetem nauczał ich? 

Ślepa droga ekumenizmu wynika z tego, że u założeń tego ruchu leży pogląd że odszczepieńcy od wiary katolickiej mogą nas w czymś ubogacić albo pomóc nam odkryć jakąś prawdę wiary. Tymczasem dialog choćby katolicko-protestancki może być dla katolika zbawienny tylko w tedy gdy z pomocą łaski Bożej doprowadzi do powrotu protestanta na łono Kościoła. Gdyby katolik przyjął choć ułamek błędów protestanckich przez to samo przestaje być katolikiem. Zrozummy w końcu, że herezja w swoim podstępie nie jest porzuceniem całej wiary tylko wybiórczych prawd. Herezja w konsekwencji prowadzi do odłączenia się od Kościoła. Z troską i miłosierdziem chrześcijańskim módlmy się o nawrócenie innowierców. Szukanie jedności poprzez kompromisy jest niemiłosierne tak wobec nas samych jak i tych z którymi dialogujemy. 

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

wtorek, 23 stycznia 2018

Absurdy ekumenizmu cz. 7 - współużytkowanie miejsc świętych

Laudetur Iesus Christus!

Co jakiś czas dobiegają nas informacje na temat goszczenia w naszych świątyniach, kaplicach, sanktuariach i innych miejscach świętych wyznawców innych denominacji chrześcijańskich czy nawet religii. I gdyby chodziło o ukazanie im piękna katolickiej liturgii, o modlitwę w intencji ich nawrócenia ergo gdyby chodziło o zbawienia ich duszy nie widziałbym żadnego problemu. Niestety hierarchowie dopuszczają do profanacji miejsc Panu Bogu poświęconych. Największą tego typu hucpą były spotkania indyferentnych przywódców różnych religii w Asyżu. Miejmy jednak świadomość, że podobnego typu wydarzenia mają miejsce praktycznie każdego dnia na świecie.

Teologia świątyni w gruncie rzeczy jest prosta. Jest to miejsce, które przez specjalny obrzęd zostaje konsekrowane jako doczesny przybytek Boży na ziemi. Przez prawowite poświęcenie oddajemy dany budynek, czy miejsce i jego wyposażenie na wyłączną służbę Bożą. Od momentu prawowitej konsekracji miejsce pozostaje do wyłącznej dyspozycji Pana Boga. Niestety jak napisałem w oddzielnym wpisie nowe świątynie prawdopodobnie nie są ważnie poświęcone. Jednak nadużycia których dokonują się duchowni nie znają parytetu prawomocnej konsekracji - profanowane są nawet częściej te na pewno ważnie poświęcone świątynie, gdyż jest ich po prostu więcej i są miejscami piękniejszymi, a przez to bardziej atrakcyjniejszymi.

Na czym polega problem? Zwykle jest to użyczenie katolickiej świątyni na potrzeby obrzędów kacerzy, rzadziej grup schizmatyckich. Najczęściej odbywają się w naszych świątyniach wielkie uroczystości protestanckie, a więc ordynacje superintendentów, czy superintendentek zwanych dla zmylenia przeciwnika odpowiednio biskupami oraz biskupkami, czy obchody wielkich jubileuszy w tym 500 lecia reformacji, urodzin herezjarchy Lutra itp rzeczy. Również starokatolicy zwłaszcza w krajach Beneluxu bywają zapraszani do katolickich miejsc kultu aby odprawiać swoje celebracje. Znamienne jest że gościnność się kończy, gdy ugoszczenia potrzebują tradycyjni katolicy czyli niegdysiejsi gospodarze tych miejsc, którzy zostali zeń wygnani wraz z tradycyjnym kultem. Użyczenie miejsca świętego do kultu niekatolickiego stanowi profanację świątyni, na równi z przeznaczeniem jej do celów świeckich, bywa że jest to nawet delikt większy zwłaszcza że jak spróbuję udowodnić wiąże się zwykle z większym zgorszeniem. Problemem podstawowym jest przeznaczenie miejsca świętego do celów niezgodnych z jego poświęceniem, a nawet rzec by można przeciwnych. Pomyślmy, czy Pan Bóg cieszy się z tego, że jacyś chrześcijanie oddzielają się od jedynego Kościoła i próbują wbrew poleceniu Chrystusa Pan czynić własne wspólnoty? Skoro Panu Bogu miłe to nie jest, zatem mamy do czynienia z obrażaniem Go w miejscu najbardziej dla Niego przeznaczonym. Drugi aspekt jest czysto duszpasterski. Takie pozwolenia powodują zgorszenie. Zgodnie z tym co napisałem w oddzielnym wpisie problem nie jest wielki gdy pojawiają się aktywiści antymodernistyczni i protestują przeciwko fałszywej gościnności. Wtedy gdy laikat zaczyna przyjmować ów fakt za normę to oznaka że dochodzi do zgorszenia indyferentyzmem. Jest to bowiem oznaka że wierni tracą zmysł wiary.

Innym przejawem degrengolady jest powstawanie mieszanych miejsc kultu. Takie kaplice, czy świątynie powstają zwykle w centrach handlowych, czy lotniskach. Możemy je łatwo rozpoznać po tym, że zawierają symbolikę wielu wyznań, a nawet religii. Ceremonia dedykacji odbywa się przy współudziale duchowieństwa różnych wyznań. Trzeba jasno powiedzieć, że nawet jeśli obrzęd jest ukatolicyzowany to takie miejsce nie jest ważnie poświęcone, choćby nawet zachowano tradycyjny ryt konsekracyjny. Jest tak dlatego, że sakramentale posiada strukturę podobną do sakramentu, tak więc jeśli szafarz nie zachowuje właściwej intencji to poświęcenie nie zachodzi. Nie ulega wątpliwości że biskup "poświęcający" takie miejsce nie zamierza przeznaczać go na wyłączną służbę Bożą, jeśli zakłada że miejsce będzie domem modlitwy dla heretyków czy innowierców. Trzeba przestrzec wszystkich katolików - omijajcie takie przybytki szerokim łukiem. Jest to wprowadzanie New Age do Kościoła.

Wreszcie to co się stało w Asyżu. Jest to przykład wzorcowy dla innych tego typu zachowań. Sprowadzenie duchowieństwa różnych religii oraz symboli religijnych do równego poziomu jest bluźnierstwem samym w sobie. Pamiętajmy że w katolickiej świątyni zwykle przebywa w sposób substancjalny sam Pan Bóg!  Nawet patrząc czysto socjologicznie. Jakie szanse na ostanie się ma religia, która nie uważa siebie za jedyną drogę wiodącą do Pana Boga? Nie powinno więc dziwić, że wielu chrześcijan w zachodniej Europie konwertuje na islam. Nie prowadzi się statystyk dotyczących skali zjawiska w Polsce, ale z różnych doniesień wiem, że i tutaj ma ono miejsce.

Należy przedsięwziąć stanowcze środki zaradcze. Użyczanie heretykom, czy innowiercom naszych świątyń do sprawowania ich wiarołomnego kultu jest czymś wobec czego wierni katolicy powinni wypowiadać głośne non possumus. Wierni są to winni przede wszystkim samemu Pan Bogu, dla którego poświęcane są te miejsca. Są to winni swoim dziadom - sprawiedliwość domaga się by rzeczy wzniesione przez przodków użytkować zgodnie z nadanym przezeń przeznaczeniem. Wreszcie jesteśmy to winni nam i naszej dziatwie. Świątynie, kaplice, sanktuaria są miejscami szczególnego spotkania z Panem Bogiem. Ich profanacja prowadzi do tego, że nie można w nich dalej godziwie sprawować liturgii. Miejsca sprofanowane trzeba specjalnymi przez Kościół obrzędami rekoncyliować. Czynne weto stawiane hierarchii: pisanie odwołań, podań, petycji, ale także fizyczna obrona katolickich świątyń, to prawo i święty obowiązek każdego bierzmowanego katolicka. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.


Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Absurdy ekumenizmu cz. 6 - interkomunia

Laudetur Iesus Christus!

Jeden z moich wykładowców powiedział wprost - celem działań ekumenicznych jest doprowadzenie do interkomunii. Mianem interkomunii nazywa się wzajemne międzywyznaniowe dopuszczenie do wspólnoty eucharystycznej, to zakłada implicite także wspólną naukę o Najświętszym Sakramencie, Mszy Świętej, a zwykle także o kapłaństwie. W praktyce stanowi często fuzję  obydwu wyznań.

Co roku w okresie oktawy jedności i różnorodności internety zalewają informacje dotyczące bezbożeństw pseudoeucharystycznych. Gdyby chodziło o łamanie się opłatkiem, nikt nie śmiałby podnosić rwetesu. Ale rzecz przestawia się zgoła odmiennie - spotkania ekumeniczne żywo mają przypominać wspólną Eucharystię, bo Mszą Świętą takie obrzędy trudno już nazwać. I nawet jeśli Pan Jezus Chrystus nie jest w sposób substancjalny obecny na takowych zebraniach to zastanawia sam wymiar parenetyczny i pedagogiczny owych przedsięwzięć. Bo takie celebracje wychowują wiernych i wpajają im świadomość, że komunikowanie wraz z heretykami i schizmatykami jest w porządku. Kolejne pokolenie może utracić Mszę Świętą. Zresztą temat tak zwanej Eucharystii ekumenicznej wałkowany jest od dawna, a raz na jakiś czas wypływa w postaci newsa tylko po to aby zbadać opinię laikatu na rzeczony temat.

Z teologicznego punktu widzenia istotne są dwa aspekty. Pierwszy to kwestia ważności samego sakramentu. Jest oczywiste, że podczas spotkań opłatkowych wspólnot protestanckich do żadnego przeistoczenia nie dochodzi. Oni sami tego nie ukrywają, choć nie przeszkadza im to wyciągać bezbożnie ręce po największy skarb Kościoła, oczywiście pod warunkiem, że nie muszą przed Nim klękać. Sami zresztą hojnie praktykują gościnność eucharystyczną zwodząc rzesze naszych wiernych, którzy czasem oddają ich opłatkom latreutyczną, bałwochwalczą cześć. Zwiedzenie katolicy uczestniczący w takich obrzędach tracą kompas wiary i stają się materialnymi protestantami.

Drugim aspektem jest eklezjalny wymiar owej interkomunii. I wydawałoby się że wszystko jest w porządku. W końcu dzisiaj wiele się mówi o tym jak przyjmowanie Komunii Świętej jest wyrazem i znakiem jedności z Kościołem. Jakże jednak różnie pojmuje ów eklezjalny wymiar Komunii Świętej modernizm, Kościół oraz cerkiew prawosławna, zwłaszcza Patriarchat Moskwy i Wszechrusi. Moderniści Pragną interkomunii po to by zaprowadzić formalny i materialny paneklezjalizm.  Dla nich interkomunia to znak że żyjemy w prawdziwie pojednanej różnorodności. Kościół zgodnie z teologią Mistycznego Ciała Chrystusa zauważa szeroki kontekst eklezjalny, jednak nie jest on dominujący. Przyjęcie Komunii Świętej to przede wszystkim sakrament, który jednoczy wiernego z Panem Jezusem i dopiero z tej perspektywy z Kościołem. Wreszcie prawosławie które wymiar eklezjalny Komunii Świętej znowu wynosi aż zanadto. Tam bowiem komunikowanie się jest znakiem nie tylko przynależności konfesyjnej ale wręcz liturgicznej. 

Stanowiska modernistyczne i prawosławne są oczywiście błędne i pomniejszają wartość Komunii Świętej jako sakramentu. Ani moderniści, a wraz z nimi protestanci, ani paradoksalnie prawosławie nie zauważa w pełni osobowego Pana Boga kawałku eucharystycznego chleba. Dzieje się tak dlatego, że tylko Kościół wyraził kompletną naukę o Najświętszym Sakramencie.

W praktyce interkomunia jest dopuszczona. Zgodnie z nowym prawem kanonicznym można udzielić Komunii Świętej heretykom i schizmatykom, jeśli wyznają katolicką wiarę w odniesieniu do tego sakramentu. Przy tym wszystkim skandaliczne jest to, że nie wymaga się od nich w pełni katolickiego wyznania wiary, czyli powrotu do Kościoła. To że katolikom pozwala się in articulo mortis przyjmowanie Najświętszego Sakramentu od niekatolików, byleby oczywiście sam sakrament był ważny nie dziwi. Natomiast jest wielce zastanawiające, że prawodawstwo udziela takiej zgody w sytuacji gdy zagrożenia życia nie ma, gdy istnieje przez dłuższy czas niemożliwość otrzymania sakramentu od katolickiego szafarza. Taki zapis w konsekwencji prowadzi do indyferentyzmu.

I jako klamrę niniejszych rozmyślań dodam wypowiedź innego profesora, który porównał ekumenizm do podróży w wagonie restauracyjnym, owszem eleganckim, z suto zastawionym stołem, kapelą i profesjonalną obsługą. Jednak bawiący się w owej salonce restauracyjnej sami nie znają i nie potrafią przewidzieć celu swej podróży. Obserwując ich z zewnątrz wydawać by się mogło, że ich celem jest sama zabawa. A ja dodam, że stacja końcowa jaką będzie niewątpliwie sąd Boży może owych bawiących się bardzo zaskoczyć. Wspólne biesiadowanie na kredyt kończy się nie tylko drobną dyspepsją ale zwykle także surową windykacją. Celem życia człowieka jest zbawienie duszy. Każdy z nas wie, że nie żyje się po to żeby jeść, ale je się po to żeby żyć. Interkomunia pomija cel Komunii Świętej jaką jest uświęcenie poprzez zjednoczenie z Panem Bogiem, składa w ofierze cel ostateczny na rzecz dobrej wspólnej zabawy. "Święte, świętym! Kto święty niech przystąpi, kto nim nie jest, niech czyni pokutę."

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

niedziela, 21 stycznia 2018

Abusrdy ekuemnizmu cz. 5 - fałszywa tytułomania

Laudetur Iesus Christus!

Istotnym problemem w dialogu ekumenicznym jest fałszywa tytułomania. O samym problemie tytulatury kościelnej pisałem już we wrześniowym wpisie. Na temat fundamentalnych pojęć z zakresu nauki o Kościele pisałem na początku zeszłorocznego cyklu ekumenicznego. Warto się z tymi wpisami zapoznać, żeby mieć jakikolwiek przyczynek do niniejszego krótkiego wpisu.

Jak powszechnie wiadomo język służy określaniu i opisywaniu rzeczywistości. Słowo jest nośnikiem informacji - pozwala stwierdzić rzeczy nieuchwytne organoleptycznie. W dziedzinie wiary oraz naukowej refleksji na jej temat, czyli teologii słowo jest szczególnie istotne. Stąd należ postulować, aby używać możliwie najprecyzyjniejszych pojęć dla opisywania rzeczywistości. 

Niestety modernizm jako herezja idzie w parze z postmodernistycznymi wypaczeniami dotyczącymi języka. Dzisiaj teologię uprawia się już w sposób jawny poza kontekstem scholastycznym. Dochodzi więc do tego, że pojęcia niegdyś ściśle zastrzeżone dla określonego desygnatu są w sposób nieuprawniony ekstrapolowane. Gdy świadomy katolik usłyszy słowo prezbiter odnosi go od razu kapłana posiadającego drugi stopień kapłaństwa, gdy słyszy słowo Kościół myśli o wspólnocie wiernych założonych przez Chrystusa Pana. Wierny świecki ma prawo sądzić, że ktoś kto jest opisywany jako ks. Marcin, albo x Marcin jest prezbiterem i jest to całkiem zrozumiałe. Wierny świecki może nie rozumieć, że ktoś używając sformułowania "nasz Kościół" niekoniecznie myśli o wspólnocie wierzących założonej przez Pana Jezusa Chrystusa i to nawet wtedy gdy w ów początek od naszego Zbawiciela wierzy. 

W czasach powszechnego zamętu oczywiste słowa stają się dwuznaczne. Dobra katecheza musi niestety te różne konteksty podejmować, aby wierni byli przygotowani do życia świeckiego. W tygodniu modlitw o jedność chrześcijan, ale i poza nim można znaleźć w gablotach wielu krucht kościelnych oraz w ogłoszeniach  parafialnych oczywiste dwuznaczności językowe. Ogłasza się, że na Mszy Świętej w dniu N o godzinie XYZ Słowo Boże wygłosi ks. bp Marian Niemiec. Co pomyśli zwykły wierzący? Przyjedzie biskup głosić kazanie. Nawet gdy zobaczy że ów "biskup" jest jakoś inaczej ubrany to jednak w pomyśli o nim jako o prawdziwym biskupie, a o jego wspólnocie jako prawdziwym Kościele, w końcu tłoczy się od małego i co niedziela powtarza: "Wierzę w jeden święty, powszechny i apostolski Kościół".  

Gdy byłem w seminarium rokrocznie na ogłoszeniach wisiało podobnej treści ogłoszenie. Oczywiście wszyscy klerycy musieli we wszelkich bezbożeństwach ekumenicznych bezwzględnie uczestniczyć. Pewnego razu na zawieszonej kartce poskreślałem wszystkie nieodpowiednie słowa. Jaką to wywołało burzę... Wystarczy lekko ruszyć ekskrementy żeby poderwało się wiele much. Oczywiście wszyscy domyślali się kto to zrobił, ale nikt nie miał dowodów. A ja tylko upomniałem się o właściwe nazewnictwo, żeby zamiast określać dajmy na to zielonoświątkowców Kościołem, nazwać ich  wspólnotą zielonoświątkową zgodnie z soborowym określeniem przypomnianym w Deklaracji Dominus Iesus. Na wykładzie z ekumenizmu podjąłem temat błędnej tytułomanii. wykładowca przyparty do muru przypomniał właściwe określenia, jednak stwierdził że grzecznościowo mówi się do pastora per ksiądz, a na ichniejsze wyznanie Kościół. I oczywiście w dalszych wywodach konsekwentnie używał "formy grzecznościowej".

Tak więc szczególnie w tygodniu modlitw o jedność chrześcijan należ strzec się niniejszych słów:
a) biskup - tym mianem określa się również superintendentów protestanckich,  nawet kobiety sprawujące urząd zwierzchnika wyznań protestanckich i starokatolickich. Należy pamiętać, że biskupem jest tylko osoba posiadająca ważnie udzielone święcenia w stopniu episkopatu, czyli sukcesję apostolską. Poza Kościołem sukcesja zachowana jest także w prawosławiu i częściowo w starokatolicyzmie
b) ksiądz - tym mianem określa się także pastorów, którzy podobnie jak superintendenci nie posiadają żadnych święceń. Co ciekawe niegdyś pastorzy bronili się przed tytułowaniem ksiądz, a dziś przyjmują to określenie bardzo ochoczo.
c) Eucharystia - nie zawsze chodzi o Mszę Świętą, czasem jest to zaproszenie kierowane do "bratniego Kościoła protestanckiego", po protestancku jest to większe nabożeństwo
d) Kościół - jak wspomniałem wyżej i w wielu innych wpisach Kościołem sensu stricto jest tylko Kościół katolicki. Nieściśle używa się czasem sformułowania "Kościoły prawosławne" w żadnym zaś razie wspólnoty protestanckie nimi nie są

Brońmy się przed tymi zwodzeniami. Miejmy odwagę choćby wziąć długopis i dokonać poprawek. Da to do myślenia naszym hierarchom, którzy nawet jeśli nie zaniechają swoich poczynań, to przynajmniej je nieco stonują wiedząc, że mają do czynienia ze świadomym laikatem.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

sobota, 20 stycznia 2018

Absurdy ekumenizmu cz. 4 - mieszane małżeństwa

Laudetur Iesus Christus!

Na wykładach z prawa kanonicznego nasz wykładowca wypowiedział kontrowersyjną dla wielu tezę: "W zasadzie małżeństwa mieszane to dyspensa od 6 przykazania". Podstawą twierdzenia jest kanon 1086 § 2 Kodeksu z 1983 r, który stanowi o możliwości dyspensowania od różności religii. Profesor  mówił co prawda o małżeństwach międzyreligijnych, ale rozważając problem doszedłem do wniosku, że niestety konieczna jest ekstrapolacja na przynajmniej część małżeństw międzywyznaniowych w łonie chrześcijaństwa.

Małżeństwo jak dobrze wiemy jest 7 sakramentem Kościoła ustanowionym przez Chrystusa Pana dla zapewnienia fizycznej płodności Kościoła, rozszerzania w widzialny sposób Królestwa Bożego i dla katolickiego wychowania dziatwy. Małżeństwo w sposób szczególny odzwierciedla relację Chrystusa Pana do Kościoła. Jest więc ważnym znakiem zbawczym nie tylko dla samych małżonków, ale także dla całej społeczności wiernych. Podniesienie małżeństwa do rangi sakramentu to jedna z większych łask jaka mogła spotkać rodzaj ludzki i wypełnienie błogosławieństwa zawartego w Księdze Rodzaju dotyczącego płodności i rozmnażania się. W ten właśnie sakrament herezja protestancka uderzyła najsampierw.

Ale po kolei... . Argumentacja profesora kanonistyki była dość prosta. Skoro jest nauką katolicką iż nupturienci sami dla siebie są szafarzami sakramentu małżeństwa, to jakimże jest szafarzem nieochrzczony? A nawet jeśli uznamy że małżeństwo jest sakramentem z natury rzeczy, co jak wiemy prawdą nie jest to i tak fakt nieuznawania katolickiej nauki o małżeństwie zrywa autentyczność znaku i powoduje że całe ślubowanie jest symulacją. I właśnie to ostatnie stwierdzenie stało się dla mnie asumptem do dalszych dociekań.

Kościół obwarował małżeństwo licznymi przeszkodami. Poza przeszkodami Kościół stwierdza iż niezdolni do zawarcia małżeństwa są ci którzy nie mają zdolności do wyrażenia zgody na małżeństwo, kanony 1095-1117 Kodeksu z 1983 r. Skoro można stwierdzić nieważność małżeństwa powodu braku zgody małżeńskiej spowodowanej błędną świadomością co do samego małżeństwa czy to zawinioną czy też niezawinioną, to czy tym bardziej jest nieważne małżeństwo zawierane z jednej strony przez katolika, a z drugiej strony kogoś kto publicznie i uparcie odrzuca katolicką naukę o małżeństwie. Logika podpowiada, że takie małżeństwo nie może być ważne.

Warto zastanowić się nad przykładami:
a) małżeństwo katolicko-protestanckie
Jaką materią zgody małżeńskiej dysponuje protestant podchodząc do małżeństwa z katolikiem? Przede wszystkim protestant nie uznaje małżeństwa za sakrament, gdyż sam Luter oraz inni herezjarchowie protestanccy uznawali że małżeństwo to sprawa doczesna podległa władzy świeckiej, a nie duchownej. Skoro protestant odrzuca ten sakrament jako taki, to czy może być jego szafarzem lub przyjąć go? Skoro wymagamy zgodnie z zasadami tradycyjnej sakramentologii od szafarza intencji tego co czyni Kościół to tutaj tej intencji nie ma - szafarz nie chce udzielić ani przyjąć sakramentu małżeństwa. Małżeństwo katolicko-protestanckie z pewnością będzie jedynie kontraktem cywilnym zwartym w pięknym sakralnym otoczeniu z ckliwym kazaniem oraz może nawet kadzielnym dymem. 
b) małżeństwo katolicko-prawosławne
Do ważności takiego małżeństwa istnieją dwie przeszkody. Pierwszą z nich jest szafarz. To czego zabrania Kościół klerykom, na to pozwala cerkiew swojemu duchowieństwu. Szafarzem małżeństwa w prawosławiu jest prezbiter. Jak zatem ma zajść sakrament skoro jeden z szafarzy ceduje swoje szafarstwo na kogoś nieuprawnionego? A nawet jeśli uznamy, że kwestia szafarza jest zupełnie drugorzędna to pozostaje kwestia nierozerwalności małżeństwa. Chociaż cerkiew optuje przeciw rozwodami, to jednak dopuszcza je i praktykuje drugie pokutne małżeństwo. Czy jeśli jeden z nupturientów implicite dopuszcza możliwość zawarcia drugiego małżeństwa to czy wyraża zgodę na sakrament małżeństwa rozumiany po katolicku? Moim zdaniem nie. Małżeństwa mieszane katolicko-prawosławne uznaję zatem za niesakramentalne podobnie jak te katolicko-protestanckie.
c) małżeństwo katolicko-starokatolickie
Specyfika denominacji starokatolickich jest złożona. Chociaż starokatolicyzm co do zasady uznaje sakramenty to jednak cechuje się indywidualizmem doktrynalnym. Wierni nie są obowiązani wierzyć wiarą boską w głoszone przez te wyznania prawdy. Oznacza to, że cała sakramentologia nie jest również dogmatyczna. Wobec tego wszystko to co Kościół o małżeństwie naucza nie zobowiązuje pod rygorem grzechu śmiertelnego. Notabene starokatolicy w większości odrzucają spowiedź lub traktują ją fakultatywnie. To co napisałem odnośnie do małżeństwa katolicka-starokatolickiego suponuje pewne wątpliwości, jednak w porównaniu z poprzednimi wyznaniami są one najmniejsze i  dużej mierze zależą z którą wspólnotą starokatolicką mamy do czynienia.

Wyklęty kleryk nie ma żadnych wątpliwości że klasyczne małżeństwa międzyreligijne są kontraktem niesakramentalnym z powodów przytoczonych we wstępie do niniejszego wpisu. Kościół zawsze przed małżeństwami mieszanymi przestrzegał i surowo je wzbraniał. Dziś tak hojnie udziela w tym względzie dyspens, że wielu proboszczów, w tym mój proboszcz różności wyznania nie uznaje już wcale za przeszkodę i rozkazuje by nie wpisywać tej przeszkody małżeńskiej w kartotekach parafialnych. W praktyce zakaz małżeństw mieszanych został zniesiony. Jest to tragiczna sytuacja - Kościół już kilkadziesiąt lat temu zaczął zezwalać na życie w związkach niesakramentalnych. Po zadekretowaniu niesakramentalnych małżeństw mieszanych, odrzuceniu fundamentalnego celu małżeństwa (a przynajmniej odsunięciu go na bok) przychodzi dzisiaj kolejna fala protestantyzacji małżeństwa, które powoli przestaje być sakramentem. Wierni nauczani przez fałszywych pasterzy tracą zdolność do zawierania tego sakramentu. Dzieje się to na naszych oczach. Trwa depopulacja fizyczna oraz duchowa. One idą ze sobą w parze. Cywilizacja śmierci triumfuje. Jak długo to ma trwać Boże?

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

piątek, 19 stycznia 2018

Absurdy ekumenizmu cz. 3 - gościnność ambony

Laudetur Iesus Christus!

Dzisiaj o czymś co bardzo wzburzało moje nerki gdy byłem w seminarium. Gościnność ambony to praktyka dopuszczania heretyków do głoszenia wiary w katolickich świątyniach. Cały absurd sprowadza się nawet nie do samej praktyki ale reakcji wiernych. Większość z nich gdyby nie mandat hierarchiczny na tego typu akcję po prostu wyszłaby ze świątyni oburzona. Tymczasem ci maluczcy gdy tylko usłyszą o jakimś mitycznym przywileju to zamykają oczy wiary, a otwierają ślepe konformistyczne posłuszeństwo. A nawet gdyby przywilej był to czy praktyka stałaby się przez to godziwa? Rozważmy... .

Przez wieki kazanie, czy też homilia były pozaliturgiczną posługą słowa. Po prawie 20 wiekach istnienia Kościół uznał, iż jest to jednak przepowiadanie liturgiczne i podniósł na Soborze Watykańskim II jego rangę. Odnośne teksty na temat homilii znajdują się w 52 i 53 punkcie Konstytucji o Świętej Liturgii. Niestety wraz z podniesieniem rangi tej formy przepowiadania nastąpiła postępująca pauperyzacja. O jej pozostałych formach czytelnicy dowiedzą się z innego wpisu. Skoro homilia lub kazanie jest częścią liturgii to stanowi ona publiczną Służbę Bożą, należy więc do misterium Kościoła, do sposobu jej przeżywania, szczególnie że jest związana przede wszystkim z celebracją mszalną. Wyklęty kleryk wyznaje relatywizm homiletyczno-liturgiczny. Chociaż uznaje on za prawdę postulat soborowy, co potwierdzają homilie wielkich Doktorów Kościoła, które zaiste są Słowem Bożym, to jednak liturgiczność homilii czy też kazania uzależnia od treści i formy. Liturgia bowiem domaga się właściwej treści i godnej formy. Nie są więc homiliami, czy też kazaniami jakieś przedstawienia dla dzieci, wywody społeczno-polityczne a także prywatna dumka modernistycznych pastuchów. Z uczciwością za kazania wyklęty kleryk nie uznaje także swoich wpisów na niniejszym blogu.

A zatem skoro to liturgia domaga się ona także odpowiedniego szafarza. Szafarzem słowa Bożego jest ważnie wyświęcony kleryk w odpowiednim stopniu. I tak wielowiekowa Tradycja Kościoła za kleryka zdatnego głosić kazania w czasie Mszy Świętej uznaje biskupa oraz prezbitera. Diakon może wygłosić taką naukę tylko za pozwoleniem biskupa lub prezbitera. Potwierdza to wyraźnie kanon 767 Kodeksu z 1983 r: "Wśród różnych form przepowiadania szczególne miejsce zajmuje homilia. Stanowi ona część samej liturgii i jest zarezerwowana kapłanowi lub diakonowi. W
ciągu roku liturgicznego należy wykładać w niej na podstawie świętych tekstów tajemnice wiary oraz zasady życia chrześcijańskiego." Nie ma zatem mowy o żadnych minorystach, świeckich, czy wreszcie heretykach. Aby swój nikczemny zamysł przeprowadzić moderniści wykoncypowali przywilej, którego choć długo szukałem znaleźć nie mogłem. Zresztą nawet gdybym znalazł takowy to materialnie kwestia nie wyczerpuje znamiona przywileju. Z kanonu 76 Kodeksu z 1983 r: "Przywilej, czyli łaska udzielona dla pożytku pewnych osób, fizycznych lub prawnych, szczególnym aktem, może być przyznany przez ustawodawcę oraz przez władzę wykonawczą, której prawodawca dał taką władzę." Jakiż tutaj jest pożytek i jaka łaska? Uczono mnie na modernistycznym fakultecie teologicznym że przywilej nie może być sprzeczny z obowiązującym prawem, gdyż wtedy zowie się on indultem. Zatem przywilej nawet gdyby się znalazł nie byłby prawomocny. Jaka jest różnica pomiędzy przywilejem, a indultem? Indult to wyjątek od prawa (contra legem) nadany przez prawodawcę kościelnego dla danej osoby np.: indult sekularyzacyjny pozwalający odejść z zakonu, przywilej zaś to coś będącego obok prawa (iuxta legem) np.: przywilej noszenia racjonału dla arcybiskupa Krakowa. 

Rozważmy sprawę od strony czysto moralnej. Skoro wiadomo, że herezja jest czymś szkodliwym, a heretyk szerzy ową szkodliwą rzecz, to czy godzi się go dopuszczać do miejsca z którego można fałsz rozpowszechniać? Szkodzi to samemu heretykowi, którego utwierdza się w błędzie często tytułując go w sposób nieodpowiedni. W końcu dopuszczenie kogoś w Kościele do tak ważnej czynności oznacza aprobatę dla wygłaszanych poglądów. Wreszcie szkodzi maluczkim, którzy stają bezbronni wobec nawet niefarbowanego wilka. Pasterze dopuszczający do takich bezeceństw grzeszą ciężko. I padnie argument, że przecież  praktyka gościnności ambony nie zna głoszenia treści spornych, że jest refleksją teologiczną, łamaniem się Słowem Bożym itp farmazony. Bardzo proszę stworzyć panel dyskusyjny lub pogadankę poza przestrzenią świętą i poza liturgią. Z chęcią wyklęty kleryk zaproszenie przyjmie. Jednak w duchu i prawdzie. Nie wolno nazywać Słowem Bożym coś co nim być nie może. Nawet jeśli heretyk wygłosi luźną refleksję, to sam klimat w jakim się to dzieje, nazywanie pastora księdzem, a superintendenta biskupem oraz cały entourage tego przedsięwzięcia jest z gruntu przesiąknięty herezją indyferentyzmu religijnego. 

W dobie nazywania ambony stołem Słowa Bożego i wynoszenia ponad zdrowy rozsądek parenetycznego wymiaru liturgii mszalnej dochodzi właśnie do profanacji liturgii Słowa. Dopuszczanie szafarzy niekatolickich do ambony to szczególny przypadek communicatio in sacris. Dotyczy bowiem bardzo wymiaru duszpasterskiego i jest wielkim zgorszeniem dla wiernych. Przeciwko praktyce gościnności ambony należy przedsięwziąć radykalne kroki nie wyłączając fizycznej blokady ambony. Świątynia katolicka, a tym bardziej liturgia nie jest prywatnym folwarkiem celebransów. Niech ci pamiętają, że zdadzą sprawę ze swego urzędowania przed Bogiem samym. Wierni zaś obowiązani są takie nauczanie przynajmniej bojkotować czy to przez porzucenie uczestnictwa w ekumenicznych bezbożeństwach lub też ostentacyjne wyjście w trakcie takiego przepowiadania. Jest aktem wielkiej odwagi rozpoczęcie w grupie różańca czy też fizyczna blokada ambony przed wstępującym nań heretykiem. Należy się przeto organizować, a wilki w owczej skórze oręża różańca i zmysłu wiary prostego ludu wiernego rychło się przestraszą. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

czwartek, 18 stycznia 2018

Absurdy ekumenizmu cz. 2 - modlitwa o jedność Kościoła

Laudetur Iesus Christus!

Niewiele osób uczestniczących w liturgii analizuje treści modlitw w których uczestniczy. Czy pamiętamy kolektę z ostatniej Mszy Świętej na której uczestniczyliśmy?  Odpowiadając kapłanowi "Amen" potwierdzamy wygłoszoną przez niego modlitwę. Przez wieki przyzwyczailiśmy się mieć zaufanie do funkcjonariuszy kościelnych, dziś jednak w czasach powszechnego zamętu należy mieć się na baczności. Okazuje się bowiem, że nie wszystkie modlitwy które nam się podaje są w istocie katolickie, niektóre z nich wprost przeczą zasadom naszej wiary.

W tygodniu modlitw o jedność chrześcijan należy zwrócić szczególną uwagę na modlitwę wiernych oraz kolekty. Może się okazać, że ich treść będzie zawierała modlitwę o jedność Kościoła. Drogi czytelniku! Wystarczy pomyśleć o Credo nicejsko-konstantynopolitańskim wypowiadanym przy okazji każdej niedzieli. Wyznajemy w nim wiarę  w "jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół". Wielkie wyznanie wiary Kościoła ormiańskiego dodaje: "wierzę w jeden i jedyny Kościół". Obie formuły są jak najbardziej katolickie, druga nawet precyzyjniejsza. Wiara w jeden Kościół zawiera w sobie ekskluzywizm eklezjologiczny, chodzi ni mniej ni więcej o to że Chrystus Pan założył jeden Kościół, ten Kościół zdaniem Soboru Watykańskiego II trwa (subsistit in) w Kościele katolickim (Lumen Gentium 14). A katolicka wykładania tych słów oznacza, że Kościół Chrystusowy jest Kościołem katolickim. Katolickość Kościoła znaczy że jest on powszechny, tzn prawdy przezeń głoszone i orędzie zbawcze zapośredniczone przez łaskę Bożą jest dawane światu właśnie przez tenże jeden, jedyny, powszechny i apostolski Kościół. Święty Bellarmin podał kryteria rozpoznawania Kościoła Chrystusowego czyli katolickiego, są to kryterium wspólnie wyznawanej wiary, przyjmowania prawdziwych sakramentów i bycia pod zwierzchnictwem prawowitej władzy kościelnej.

Tymczasem wielu domorosłych teologów, często posiadających wysokie stopnie hierarchiczne popada w błąd indyferentyzmu i przedkłada go ponad mądrość Kościoła. Tydzień modlitw o jedność chrześcijan nazywa się tak celowo i nie ma tu żadnej pomyłki. Nie jest to tydzień modlitw o jedność Kościoła. Inicjatywa powstała jeszcze zanim do urzędów kościelnych dopchali się moderniści. Tak więc fałszywi pasterze będą wam drodzy czytelnicy przedkładać różne intencje w stylu módlmy się o jedność Kościoła, owczarni chrystusowej itp. Trzeba kategorycznie i odważnie milczeć, a potem upomnieć celebransa - wiem że jest to trudne. Lektorów i diakonów uprzejmie proszę aby w modlitwie wiernych dokonywali odpowiednich zmian jeśli zapis wezwania jest sformułowany z przedstawioną powyżej herezją indyferentyzmu. Należy usilnie powoływać się na naukę o znamionach Kościoła, na katechizmową formułę św. Bellarmina, wreszcie na Credo którego używamy w czasie liturgii. Chrystus Pan założył jeden Kościół. Jeśli ktoś ma wątpliwości polecam encyklikę Mystici Corporis Christi Piusa XII. W skrócie argumentacja jest prosta. Skoro św. Apostoł uczy, że Kościół to mistyczne Ciało Chrystusa to wobec takiej nauki nie można w kontekście dogmatów o unii hipostatycznej mówić czy pisać o jakimś podziale tego Ciała, albo też wskazywać iż jest więcej niż jedno.

Niestety błędy indyferentyzmu wkradły się także do tłumaczenia Mszału Rzymskiego na język polski. Oto w modlitwie o pokój czytamy: "Panie Jezu Chryste, Ty powiedziałeś swoim Apostołom: Pokój wam zostawiam, pokój mój wam daję. Prosimy Cię, nie zważaj na grzechy nasze, lecz na wiarę swojego Kościoła i zgodnie z Twoją wolą napełnij go pokojem i doprowadź do pełnej jedności.Który żyjesz i królujesz na wieki wieków." Tymczasem łacińska wersja Mszału Rzymskiego używa czasownika coadunare co oznacza podtrzymywać, utrzymywać, utwierdzać. Zatem modlitwa powinna zawierać się w tej treści: "I zgodnie z Twoją wolą napełnij go pokojem i utwierdzaj (podtrzymuj),  w pełnej jedności." Kapłan świadomy odpowiedzialności za słowa nawet z narażaniem konsekwencji kanonicznych będzie wypowiadał ową modlitwę zgodnie z zamysłem Kościoła. Zawsze może odmówić ją w razie szykan po prostu po łacinie - przełożeni wobec takiego dictum acerbum zwykle odpuszczają. Wierny katolik ma prawo na taką modlitwę nie dać odpowiedzi: "Amen". Jest to bardzo logiczne. Posłuszeństwo należy się bowiem najpierw Pau Bogu, potem Kościołowi i dopiero na końcu duchownemu. Ten ostatni ma prawo do posłuchu tylko wtedy gdy jest wierny posłannictwu Kościoła. 

Pilnujmy zatem wypowiadanych przez siebie modlitw, świadomie afirmujmy modły składane w naszym imieniu przez kapłanów. Słowo ma wielką moc, może wyrażać wiarę, ale może także wyrażać herezję, słowo może błogosławić, a może też przeklinać. Godzi się przytoczyć się na koniec słowa Księgi Powtórzonego Prawa: "Biorę dziś przeciwko wam na świadków niebo i ziemię, kładąc przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo, miłując Pana, Boga swego, słuchając Jego głosu, lgnąc do Niego; bo tu jest twoje życie i długie trwanie twego pobytu na ziemi, którą Pan poprzysiągł dać przodkom twoim: Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi." (Pwt 30, 19-20). Ktoś powie, że przesadzam, ale w sprawach kultu Bożego nie ma spraw małych. Wybierajmy prawdę zamiast fałszu.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

środa, 17 stycznia 2018

Absurdy ekumenizmu cz 1 - judaizm włączony do ruchu ekumenicznego

Laudetur Iesus Christus!

Rozpoczęła się kolejna oktawa multikulturalizmu religijnego. W Polsce tydzień modlitw o jedność chrześcijan nie bez powodu poszerzony jest na początku o dzień judaizmu. Jakież było moje zdziwienie gdy na wykładach z dialogu międzyreligijnego dowiedziałem się, że judaizm zostanie wyłożony w ramach wykładu o ekumenizmie. Okazuje się bowiem, że Komisja do spraw Kontaktów Religijnych z Judaizmem działa przy Papieskiej radzie do spraw Popierania Jedności Chrześcijan. Wykładowca długo próbował mnie przekonać, że związek judaizmu z katolicyzmem jest tak wielki, iż uznać można je za wspólną nawet religię.

Tegoroczny tydzień jedności i różnorodności zamierzam poświęcić mitom i absurdom ruchu ekumenicznego. Jako pierwszy z nich widzę właśnie włączenie judaizmu do watykańskiej agendy ekumenicznej. Ekumenizm swoją nazwę wywodzi z greckiego οικουμένη co znaczy wspólny dom lub wspólnie zamieszkały obszar. Przez dziesięciolecia ruchu ekumenicznego zrodzonego w łonie protestantyzmu rozumiano go jako dążenia do przywrócenia jedności rozbitemu na różne denominacje chrześcijaństwu. Posoborowie rzekomo katolickie poszło jednak dalej niż hertycy i włączyło w kręgi absurdu także judaizm. Zgodnie z ogólnie przyjętymi tezami religioznawców za chrześcijanina może się uważać ktoś kto wierzy w Trójcę Przenajświętszą i w imię tejże Trójcy przyjął chrzest z wody. Oczywiście nie jest to definicja katolicka, św. Cyryl za chrześcijan uważał jedynie tych którzy przeszli przez chrzest i bierzmowanie, zgodnie z etymologią słowa chrześcijanin, którą wywodzi od imienia Chrystus i partycypacji w Jego namaszczeniu Duchem Świętym. Słusznie się więc uważa za sektę niechrześcijańską Świadków Jehowy i innych im podobnych którzy nie udzielają ważnego chrztu. Dlaczego zatem po wstąpieniu Kościoła do ruchu ekumenicznego zdecydowano się wprowadzić doń także judaizm? Odpowiedź wydaje się prosta, jest nią syjońska i kabalistyczna infiltracja środowisk kościelnych. Po prostu część hierarchii Kościoła, która utożsamia się z tradycją i kulturą żydowską postanowiła uczynić ukłon w stronę swoich braci.  Innego rozwiązania nie widzę, jeśli jakiś czytelnik ma pomysł proszę o dyskusję. Nie ma argumentu żeby judaizm traktować jako denominację chrześcijańską. Nie praktykują oni bowiem ani chrztu, ani nie wierzą w Boga Trójjedynego, chociaż tę wiarę można wywieść ze Starego Testamentu, a przynajmniej jeśli nie jest ona wprost wypowiedziana to zdecydowanie niesprzeczna z treściami Starego Zakonu.

Judaizm trudno nawet nazwać religią. Co prawda odwołuje się on do tradycji mozaistycznej, ale brakuje mu istotnych elementów. Przede wszystkim nie ma w tej religii kultu - nie składa się ofiar ponieważ świątynia starozakonna została zburzona przez samych wyznawców mozaizmu przez ukrzyżowanie Chrystusa Pana. Nie ma także kapłaństwa, choć niektóre środowiska judaistyczne nawiązują do tej tradycji i wyznaczają nawet osoby mające rzekome pochodzenie z pokolenia kapłańskiego. Ci rekonstruktorzy mozaizmu posunęli się nawet do tego, że wybudowali makietę świątyni jerozolimskiej w skali 1:1. Cóż z tego skoro nie stoi i nie może stać we właściwym miejscu. Do jakiej religii można porównać judaizm? Jest nią np buddyzm. Współczesny judaizm jest bardziej filozofią plemienną osób identyfikujących się z tradycją mozaistyczną niż religią sensu stricto.

"Módlmy się i za żydów wiarołomnych: niech Bóg i Pan nasz zdejmie zasłonę z ich serc, aby i oni poznali Jezusa Chrystusa Pana naszego. Wszechmogący, wieczny Boże, który nawet wiarołomnych żydów nie odrzucasz od swego miłosierdzia, wysłuchaj próśb naszych, jakie zanosimy za ten naród zaślepiony, aby uznając światło prawdy, którym jest Jezus Chrystus, wyrwał się z swoich ciemności." Z modlitwy powszechnej na wielki piątek.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

sobota, 6 stycznia 2018

Prawdziwe i autentyczne Pismo Święte

Laudetur Iesus Christus!

Dziś z okazji uroczystości Objawienia Pańskiego ciąg dalszy problemów związanych ze źródłami wiary. Artykuł z zeszłego roku dotyczący relacji Pisma Świętego do Tradycji spotkał się z życzliwym przyjęciem. Mam świadomość że to co dzisiaj napiszę wielu zszokuje, ale niestety trudno przemilczeć fakty. Niestety większość z nas nie posługuje się katolickim Pismem Świętym, chociaż tak jest napisane na egzemplarzach, które jak mniemam wszyscy czytelnicy niniejszego bloga posiadają.

Najpierw trzeba przypomnieć, że Pismo Święte jest integralną częścią Tradycji. Po pierwsze dlatego, że Słowo Boże początkowo było przekazywane ustnie, dopiero potem zostało spisane, a po wtóre dlatego, że ostatecznie Magisterium Kościoła orzekło o tym które księgi są kanoniczne, a które nie. W sposób ostateczny na temat Pisma Świętego - jego składu i doktryny natchnienia wypowiedział się sobór trydencki, którego orzeczenia z pewnością należą do Tradycji. Jednak czytając dokumenty soborowe natrafiamy na coś więcej jak tylko spis ksiąg. Okazuje się, że Kościół kanonizował także określoną wersję Pisma Świętego, jest nią Wulgata, czyli przekład powszechny dokonany przez św. Hieronima ze Strydonu na polecenie papieża Damazego I wydanego w 382 r.  Wulgata była przez wszystkiego kolejne wieki najchętniej wykorzystywaną wersją Biblii w Kościele. Wobec tego na IV sesji soboru trydenckiego 8 kwietnia 1545 r wydano tak zwany Dekret o Wulgacie,w którym czytamy:  "Ponadto tenże święty Sobór, uważając, że niemało korzyści może wyniknąć dla Kościoła Bożego jeśli ze wszystkich używanych wydań łacińskich Świętych Ksiąg wskaże, które należy uważać za autentyczne, postanawia i wyjaśnia, że starożytne wydanie Wulgaty, które zdobyło uznanie przez długie używanie w ciągu tak wielu wieków w Kościele, jest uważane za autentyczne w publicznym nauczaniu, debatach, kazaniach i wykładach, i żeby nikt nie odważył się ani nie śmiał odrzucić go pod jakimkolwiek pretekstem." Co to oznacza? Że podobnie jak nie można zmieniać orzeczonych na tymże soborze ksiąg, tak i nie można odrzucić Wulgaty jako oficjalnego tekstu Pisma Świętego. Sobór trydencki dodaje także w tej samej sesji klauzulę anatema sit dla tych co odrzucają któreś z ksiąg natchnionych lub katolicki przekład czyli Wulgatę: "Jeśli ktoś tych Ksiąg nie przyjmie jako świętych i kanonicznych w całości, wraz ze wszystkimi ich częściami, tak jak w Kościele katolickim są one czytane i przyjmowane w dawnym wydaniu łacińskim Wulgaty, a wspomnianymi Tradycjami świadomie i dobrowolnie wzgardzi, niech będzie wyklęty." Znamienna jest wzmianka o dawnym wydaniu Wulgaty - już bowiem w kilka lat po soborze zaczęto rozprawiać nad krytyką tekstu Wulgaty. Pojawiło się bowiem szereg kopii różnej często treści, wszystkie opatrzone rzekomym hieronimowym pochodzeniem. Zaczęto więc tworzyć kolejne wydania Wulgaty, w końcu za pontyfikatu Piusa X powołano Komisję Biblijną dla stworzenia Neowulgaty. Prace przeciągnęły się tak długo, że wydanie w jednym kodeksie pojawiło się dopiero po 70 latach w 1979 r. Efektem końcowym było włączenie do tekstu apokryfów - 3 i 4 Księgi Ezdrasza oraz Modlitwy Manassesa. Do tego w krytyce tekstu wykorzystano prace protestanckich egzegetów i wydane przez nie "wulgaty". Niech więc sami czytelnicy pomyślą, czy taki kodeks może się zwać oficjalnym tekstem Pisma Świętego Kościoła Katolickiego?

Gdyby tego było mało konferencje episkopatów za nic mają postanowienia Stolicy Apostolskiej i wydają Biblie wg własnych tłumaczeń, pomijających zupełnie nawet osławioną neowulgatę. I tak w Polsce obowiązuje w liturgii Biblia Tysiąclecia, która podobno jest przekładem z języków oryginalnych. Nie lepiej jest w innych krajach. Dochodzi do wydawania Biblii ekumenicznych - istnieje nawet taka w Polsce, a więc pisana wespół z heretykami, którzy Pismo Święte cytują przewrotnie niczym szatan zniekształcają poszczególne wersety lub usuwają albo dodają całe księgi.

Drodzy czytelnicy - Słowo Boże którym się karmimy powinno być wiadomego pochodzenia. Istnieje jedna Biblia katolicka, jest nią Wulgata, jedynym oficjalnym językiem biblijnym jest łacina. Niestety obecnie brakuje współczesnego przekładu Wulgaty sykstyńskiej, będącej pokłosiem prac soboru trydenckiego. Jeśli czytają mnie egzegeci tradycyjni i prawowierni to proszę by temat zgłębili i rozpoczęli pracę nad stosownym tłumaczeniem. Dlaczego zatem wyklęty kleryk świadom iż tysiąclatka ni jest Biblią katolicką cytuje właśnie ją? Odpowiedź jest jasna: ponieważ nie istnieje współczesny pisany zrozumianym językiem Polski przekład Wulgaty, a przynajmniej wyklęty kleryk takowego nie zna.

Jeśli ktoś dalej chce się babrać w Qumranach, źródłach Q, czy skryptach X niech pomyśli jakie owoce przyniosła być może niezbyt dobrze tłumaczona ze starszych tekstów Wulgata, a jakie przynoszą obecne tłumaczenia. Wulgata była przełożona na polecenie prawowitej władzy kościelnej, w posłuszeństwie i z asystencją Ducha Świętego potwierdzoną owocami w postaci szeregu świętych którzy w Wulgacie znaleźli Słowo Życia. Tymczasem do współczesnej egzegezy wkradły się niejasności i spory i każdy w oparciu o wykopane papirusy wyciąga często sprzeczne wnioski. Czy tak godzi się postępować ze Słowem Bożym? Jakie są tego owoce widać... .

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk