O pokusach duchowieństwach mówi się często w następującej triadzie: kobiety, monety, fiolety. Następstwo tychże nie jest przypadkowe. Młody kapłan będący jeszcze w pełni sił fizycznych, nierzadko atrakcyjny łatwo może ulec uwiedzeniu przez kobietę. Gdy czas bycia przystojnym przemija nadchodzi pragnienie usytuowania materialnego, w końcu na starość potrzeba bycia uznanym. Owe fiolety to właśnie pogoń za tytułami, głównie honorowymi, bo na rzeczywiste starość już zwykle nie pozwala. Zatem ktoś kto bardzo chciał zostać biskupem ucieszy się z każdego fioletowego dodatku do sutanny i tak pełno mamy różnej maści radców duchownych, kanoników takich czy owakich oraz prałatów różnych stopni i w końcu tak zwanych infułatów, chociaż ci ostatni przestali właściwie istnieć niedługo po Vaticanum II. Co ciekawe triada pokus nie zawsze występuje w tej kolejności, chociaż zwykle tak jest. Niestety obserwuję i młodych karierowiczów. Jeden z naszych wykładowców został prałatem w dość młodym wieku - wielu kleryków żartowało że powodem było doprowadzenie naszej seminaryjnej drużyny piłkarskiej do mistrzostwa. W rzeczywistości wyniki naukowe ma mierne, dydaktykiem jest słabym, ale za to przynosi diecezji duże dochody właśnie dzięki sportowi. I tutaj zasadza się rzeczywistość nadawania tytułów honorowych w Polsce. Bardzo często są one po prostu kupowane - kanonikiem, prałatem czy infułatem zostaje się ze względu na to że wyremontuje się zabytkowy kościół czy klasztor, wzniesie się jakąś intratną placówkę lub założy dochodowe dzieło. A w pierwotnych założeniach tytuły honorowe miały być zarezerwowane dla szczególnie zasłużonych kapłanów. Są diecezje w których tytulatura osiąga szczyty hipokryzji. Rzadko wytykam palcem, ale w tym momencie nie sposób nie wskazać diecezji świdnickiej - aż 2/3 kleru jest obdarzona jakimś fioletem do sutanny. Dochodzi do tego, że brak takiego elementu przy ponad 10-letniej posłudze w tej diecezji uchodzi za rodzaj napiętnowania. Należy wreszcie skończyć z tym wyróżnianiem na podstawie zasług czysto fiskalnych. Wobec tego popieram decyzję Franciszka o pozostawieniu tylko jednego stopnia prałackiego dostępnego dla zasłużonych kapłanów po 60-roku życia. Niestety przekora duchowieństwa radzi sobie i w takiej sytuacji - zawsze pozostają tytuły radcy duchownego, kapituły kanoników itp. Biskupi zresztą potrafią tworzyć własny system wyróżnień.
Problem fioletowej pokusy zaczyna się już w seminarium. Dysproporcja pomiędzy traktowaniem alumna na jego parafii, a w seminarium często jest tak duża że prowadzi to do poważnego uszczerbku na jego duchowości, a czasem i psychice. Na parafiach klerycy całowani są czasem dosłownie po rękach, a w seminarium traktowani jak podludzie. Jak wobec tego ma nie dochodzić do wypaczeń? Wielu seminarzystów okres formacji próbuję więc przetrwać łudząc się niedoszłym prestiżem. Tymczasem po święceniach zderzenie z rzeczywistością bywa bolesne. Lud wierny często bywa niewdzięczny, a pojawiające się głosy krytyki, nierzadko bardziej krytykanckie niż konstruktywne są cierniami na duszpasterskiej drodze kapłana. Przy tych doświadczeniach młody kapłan często albo rzuca sutanną, albo staje się gburem, albo otacza szańcem swoich wyznawców tworząc swoiste getto.
Wystarczy zastanowić się jak zwracamy się do owych kandydatów do kapłaństwa. Tytuł "czcigodny kleryk" jest farsą. Po pierwsze godny czci jest tylko Bóg, a jeśli już używamy tego zwrotu to róbmy to we właściwym odniesieniu, a więc do prałatów, biskupów i kardynałów. Nawet zwykłemu księdzu tytuł ten nie przystoi. Mamy w naszym polskim języku piękne słowo wielebny, jeśli już koniecznie coś chcemy do owego kleryka czy kapłana dodawać. Nie nazywajmy też seminarzysty księdzem i to nawet jeśli jest diakonem. Zwrot: "proszę kleryka", czy "proszę diakona" jest także grzecznościowy, w ostateczności można użyć: "wielebny kleryku" lub "wielebny diakonie" chociaż i to zatrąca sztuczną pompatycznością. Innym problem jest stosowanie już w seminarium przedrostka do nazwiska. Podpisują się więc ci nasi seminarzyści al. czyli alumn albo kl. czyli kleryk - z tym należy walczyć. W przyszłości będzie ks. kapelan jego Świątobliwości dr hab XYZ prof. KUL - a spróbuj pominąć cokolwiek z tego sznura pychy! W ten sposób wychowujemy próżnych kapłanów - zwracajmy więc na to uwagę mając kontakt już z alumnami.
Z drugiej strony wierni często nie wiedzą jak się właściwie odezwać zwłaszcza w odniesieniu do wyższej hierarchii. O ile w mniej formalnych sytuacjach sformułowanie: "księże proboszczu" może jeszcze ujść, o tyle w odniesieniu do biskupa czy kardynała jest już nieodpowiednie. W najlepszym tonie jest więc: "proszę księdza proboszcza" oraz stosowanie 3 osoby liczby pojedynczej np.: "Czy mógłby ksiądz proboszcz..." itd. Jeśli chodzi o prałatów, opatów, biskupów i kardynałów to jeśli zwracamy się w piśmie oficjalnym lub mówimy do nich gdy są ubrani w strój chórowy (sutanna z pasem, komża lub rokieta, mucet) zawsze wystarczy "Czcigodny księże prałacie/biskupie/kardynale". Dodatkowo uroczysty sposób zwracania się w przypadku opatów, biskupów i kardynałów obowiązuje gdy odziani są w szaty pontyfikalne, a więc mitrę i pastorał. W odniesieniu do biskupa zamiast sformułowania: "Czcigodny księże biskupie" można użyć bardziej pasującego "Wasza ekscelencjo", natomiast w odniesieniu do kardynała "Wasza eminencjo" - wtedy tytuł "czcigodny" nie jest już konieczny, a nawet jest zbędny. "Jego ekscelencja" lub "Jego eminencja" jest też lepszym utytułowaniem niż "Czcigodny biskup" lub "Czcigodny kardynał" w przypadku wszelkich form pisanych. Pewnym problemem może być tytułowanie księży rektorów. Uroczysta forma: "Wasza magnificencjo" zastosować można tylko wtedy kiedy mówimy do rektora seminarium bądź uczelni katolickiej. W przypadku rektora jakiejś świątyni takie utytułowani narazi nas na śmieszność. Trzeba pamiętać, że ks. rektor nie zawsze oznacza rektora seminarium. Ten akapit napisałem głównie z myślą o słabo zorientowanych w temacie. Nie roszczę sobie miana znawcy kościelnego savoir-vivre - to tylko taka podstawówka. Zainteresowanych odsyłam do bogatej literatury, ale jednocześnie ostrzegam, bo w wielu popularnych podręcznikach można się natknąć na błędy związane z nieznajomością kościelnego środowiska.
Problem tytułowania duchowieństwa może wydawać się błahy, jednak po gruntownym przemyśleniu tematu dochodzę do wniosku, że chyba nigdzie w rzeczywistości kościelnej aż tak wyraźnie nie zderza się przesyt z niedomiarem. Z jednej strony bardzo pompatyczne i wyszukane tytuły ubogacające długą liturgię uścisków i utrzymujące pysznych w swojej wadzie, z drugiej strony rzesze świeckich nie potrafiących poradzić sobie w elementarnych kontaktach z klerem. Mam nadzieję że ten wpis pysznym da asumpt do przemyśleń, a nieumiejętnych choć trochę poduczy.
Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz