czwartek, 31 sierpnia 2017

Dlaczego mamy takich duszpasterzy? - deformacja pastoralna w nowych seminariach

Laudetur Iesus Christus!

Przyszła pora na omówienie czwartego i ostatniego wedle współczesnych dokumentów wymiaru formacji kandydatów do kapłaństwa. Nie bez przesady można powiedzieć, że właśnie w tym aspekcie kumulują się błędy wszystkich wcześniej omówionych. Mówi się, że współczesny kleryk zakonny po to odbywa nowicjat aby zniszczona została w nim pobożność, studia filozoficzne by zdegradować rozumność, a nauka teologii by unicestwić wiarę. W ten sposób wychowuje się kapłana niepobożnego, bezmyślnego i w dodatku niewierzącego. Jeśli na to nałożymy mówiąc językiem współczesnych dokumentów tak zwaną syntezę pastoralną to otrzymamy typowego najemnika w Winnicy Pańskiej. 

Podstawowym problemem w tak zwanej formacji pastoralnej kleryków jest zmiana paradygmatu duszpasterskiego. Przez wieki duszpasterstwo rozumiano dosłownie, jako pasterzowanie duszami - prowadzenie ich ku zbawieniu. A więc istniał paradygmat: salus animarum. Od kilkudziesięciu lat sytuacja ulega zmianie. Dzisiaj duszpasterstwo pojmuje się humanistycznie, a polega ono na takim oddziaływaniu na wiernych, aby byli dobrymi ludźmi. Mamy więc obecnie paradygmat humanistyczny. Cel duszpasterstwa zaczyna być tożsamy z tym jak funkcję wiary w społeczeństwie pojmowała religiologia, zwana przez prawowiernych katolików czerwoną refleksją o Bogu - nauka ta powstała na gruncie marksistowskim i jest dziś wykładana w każdym nowym seminarium. Paradygmat "dobrego człowieka" jest rezultatem zamiany formacji moralnej na ludzką oraz odrzucenia w formacji intelektualnej rzetelnego studium klasycznej teologii i pozbawienia formacji duchowej nadprzyrodzonej motywacji wynikającej z misyjnego nakazu Pana Jezusa Chrystusa. 

Zanik formacji moralnej i wprowadzenie w jej miejsce formacji ludzkiej spowodowało humanizację całego procesu urabiania kleryków. Teraz już nie wierność Panu Bogu, ale ideałowi człowieka staje się w praktyce naczelną zasadą pracy nad sobą. Więcej się mówi zatem o tym, że kleryk ma być dojrzałym człowiekiem niż cnotliwym i świętym chrześcijaninem.  Naturalnie 6 lat deformacji w tym względzie odciska swoje piętno, a rezultatem są kazania mówiące więcej o psychologii niż o duchowości. Dzisiejsze nauczanie bardziej odpowiada na pytanie jak żyć docześnie, aniżeli jak wzrastać do doskonałości dla życia wiecznego. Przy tym często współcześni duszpasterze bawią się w psychologów, czym szkodzą podwójnie - raz dlatego że zaniedbują właściwą dla siebie misję, a dwa że nie mają ku temu kompetencji. 

Studium klasycznej teologii daje odtrutkę na instrumentalne traktowanie religii przez różne systemy filozoficzno-polityczne. Kapłan który zna dobrze Objawienie Boże, wie że do zbawienia potrzebna jest zarówno wiara, jak i uczynki. Jeśli został ukształtowany przez rzetelne studium teologii moralnej to umie właściwie zrównoważyć w swoim życiu oba te faktory zbawienia. W konsekwencji nie wpada ani w fanatyczny fideizm, który zwykle kończy się faryzejską obłudą, ani w praktykowanie niewiary. Ten drugi błąd zdarza się dużo częściej. Ile mamy kapłanów, którzy prowadzą piękne dzieła charytatywne poświęcając im tyle czasu, że brakuje im na życie duchowe? Ten błąd aktywizmu jest przez dzisiejszy świat pochwalany zgodnie z instrumentalnym traktowaniem Kościoła i wiary jako narzędzia charytatywnego. Bardzo często kapłani aktywiści z niezrozumiałych dla pospołu przyczyn porzucają kapłaństwo. W końcu aby prowadzić takie dzieła nie potrzeba święceń, wyrzeczeń, ślubów, celibatu... . Brak wiedzy lub fałszywa wiedza prowadzi do błędnego działania. Wielu dzisiejszych kapłanów nie potrafi powiedzieć dlaczego dali się wyświęcić. Po 6 latach z gardeł wielu młodych kapłanów wydobywa się anty-świadectwo. Wchodząc do seminarium i pisząc w podaniu że chcą służyć Bogu i Kościołowi wyrazili więcej niż w okrągłych zdaniach wypowiadanych w kazaniach-świadectwach, czy wywiadach do lokalnych gazet... . Jak ksiądz który nie wie po co nim jest, ma właściwie prowadzić duszpasterstwo?

Wreszcie jeśli w formacji duchowej kleryk nie przylgnie w sposób nadprzyrodzony do swojej misji to nie odda się jej w całości. Złamana konwencja czynu-nagrody powoduje że poświęcenie się dla czegokolwiek traci sens. W tradycyjnym seminarium kleryk rozumie, że jeśli ma powołanie, to jego obowiązkiem jest wiernie je wypełnić, a nagrodą jest zbawienie wieczne. Dzisiaj aspekt powołania ubiera się w bliżej nieokreśloną relację z Bogiem, opartą na dobrowolności, notabene takiej samej jak wybór religii. Wobec tego celem duszpasterstwa przestaje być zbawienie dusz - w końcu zbawić się można zdaniem modernistów w każdej religii. Duszpasterstwo prowadzi się po to by zjednoczyć ludzi z Bogiem czy uczynić ich lepszymi - podobnych farmazonów słyszałem zresztą wiele. 

Skoro celem kapłana wobec Kościoła nie jest już zbawienie dusz to wszelka akcja prawdziwie duszpasterska z definicji traci sens. Czasem w swojej szczerości deformatorzy seminaryjni wyznawali, że wszelka działalność mająca kogoś nawrócić jest wyrazem prozelityzmu, a to słowo jest dziś w Kościele postrzegane bardzo negatywnie. Zatem mamy duszpasterstwo humanistyczne - zorientowane na cel doczesny, a nie wieczny. Tyle w kwestii podstaw teoretycznych tak zwanej formacji pastoralnej.

Sięgnięcie do samej praktyki formowania pastoralnego kleryków odsłania kolejne Himalaje problemów. Przede wszystkim system seminaryjny podaje swoim uczniom niereprezentatywne przykłady duszpasterstwa. Dlaczego tak jest - nie umiem odpowiedzieć... . Efektem tych działań jest wyrobienie w kleryku nierealnego projektu swojego przyszłego kapłaństwa, a co za tym idzie często bardzo szybkie wykolejenie. Alumnom pokazuje się głównie tak zwane duszpasterstwa specjalistyczne, w których pracują nieliczni kapłani i do tego zwykle nie od początku swojej posługi. Życie w seminarium i życie na parafii to dwie różne rzeczywistości, także doświadczenia wyniesione z własnej parafii często nie są właściwe dla przyszłego życia, zwłaszcza, że seminarzysta poznaje rzeczywistość z niewłaściwej strony ołtarza. Jeśli więc klerykom od pierwszego roku pokazuje się szpitale, hospicja, więzienia, ośrodki opiekuńcze, mass media itd to wyrabia się w nich fikcyjny pogląd przyszłości. Dzieje się to zwłaszcza jeśli zaniedbuje się prawdziwą praktykę pastoralną polegającą na podjęciu części obowiązków zgodnych z przyjętymi posługami/święceniami na zwykłej parafii. Niewiele seminariów przed święceniami diakonatu oferuje taką możliwość, a jeśli tak jest to zwykle nie po to aby dać samemu klerykowi możliwość weryfikacji powołania, ale aby go przetestować. Seminaria chwalą się na swoich witrynach systemem różnorodnych praktyk pastoralnych - są to zwykle duszpasterstwa specjalistyczne, w których klerycy realizują krótkie akcje duszpasterskie w ramach swoich wakacji. Często w trakcie tych "praktyk" obligowani są do wypełniania zadań do których nie są przygotowani już to z tytułu braku wiedzy lub też nie posiadając odpowiednich charyzmatów urzędowych. Jak można alumnowi, który ukończył pierwszy rok zlecać prowadzenie katechez, konferencji czy animowania grup apostolskich, skoro nie zaczął on nawet na dobre studiów teologicznych? Albo czemu zleca się alumnom pod pozorem świadectw głoszenie kazań do których nie mają prawa lub rozdawania Komunii Świętej skoro nie są nawet akolitami? To wszystko nie tylko uczy relatywizmu względem prawa kościelnego, ale także wyciska złe piętno na przyszłych kapłanach, często bowiem nie są oni duchowo przygotowani do podjęcia tych obowiązków. Trzeba jasno powiedzieć, że pierwsze praktyki pastoralne sens mają dopiero po zakończeniu III roku i przyjęciu stroju duchownego oraz lektoratu. W ogóle należałoby zamiast tworzyć huraoptymistyczne projekty praktyk pastoralnych zaufać Kościołowi i dać klerykom możliwość w pełni realizować otrzymane posługi/święcenia. Po to Kościół zachował je na przestrzeni wieków, aby kandydaci do świętej służby stopniowo nabywali cnót do podejmowania coraz bardziej odpowiedzialnych zadań. 

Klerycy w ramach rozeznawania swojego powołania jeszcze przed przyjęciem diakonatu powinni mieć wpisaną w studia dłuższą praktykę pastoralną uwzględnioną w rytmie życia seminaryjnego, tak aby przynajmniej przez kwartał móc poznać rzeczywistość życia na plebanii i podejmowania trudów kapłańskiego życia. W ten sposób można byłoby uniknąć wielu rozczarowań po święceniach. Trzeba stwierdzić, że praktyki takie byłyby bardziej dla samych kleryków niż przełożonych. Duszpasterstwo od strony technicznej nie jest trudne i da się do niego przyuczyć nawet niezbyt rozgarniętego kleryka - nie znam księdza, który zupełnie nie radziłby sobie ze sprawowaniem liturgii czy nauczaniem, w ostateczności kazanie czyta z kartki. Problemem jest za to własna projekcja życia kandydata do kapłaństwa i zderzenie z rzeczywistością. Podczas takiej posługi kleryk musiałby sobie odpowiedzieć na pytanie, czy po tych 3-4 latach jego postrzeganie służby kapłańskiej odpowiada rzeczywistości i czy chce się temu poświęcić na całe życie. W końcu głównym sensem życia kapłana jest poświęcenie się Panu Bogu i składanie Mu Najświętszej Ofiary.

Mój ojciec często nazywał seminarium do którego chodziłem wyższym technikum duszpasterskim. W tej satyrze tkwi niestety ziarno prawdy. Przegląd podstawowych wymiarów formacji pokazuje, że celem nowego seminarium jest wyprodukowanie zunifikowanego kapłana posiadającego wykształcenie formalne, znającego i potrafiącego zastosować techniki duszpasterskie oraz nie myślącego zbyt wiele. Jeśli na swojej drodze spotykacie kapłanów niepasujących do nieszczęsnego schematu BMW (bierny, mierny, wierny) to dziękujcie za to Panu Bogu  i samym tym duszpasterzom. Podjęli oni bowiem trud formacji równoległej, a uczynili to dla swojego i waszego zbawienia. Niestety obraz współczesnego kleru jest przykry. Seminaria tworzą armię bezwolnych konformistów niezdolnych do jakiejkolwiek walki z duchem tego świata. Być może ci młodzi ludzie wstępując do nowych seminariów chcieli razem z Panem Jezusem zbawiać świat, ale kąkol modernizmu zasiany w proces ich formacji skutecznie zagłuszył ich szlachetne pragnienia. Módlmy się przeto aby Stolica Apostolska przywróciła sprawdzone metody formacji, a rodzice i kapłani chłopców raczyli posyłać do prawdziwych seminariów. Niech one powstają w wielu krajach, aby każda dusza zaznała prawdziwego duszpasterstwa, zgodnego z paradygmatem salus animarum. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen!

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

sobota, 26 sierpnia 2017

Nowe seminaria - duchowość pustyni, czy pustynia duchowości

Laudetur Iesus Christus!

Kościół od początku historii seminariów duchownych za główny ich cel miał formację duchową przyszłych duchownych. Również współczesne dokumenty o formacji kapłańskiej ten jej element stawiają jako najważniejszy. Dzieje się tak niestety tylko deklaratywnie. Jak to napisałem wcześniej opisując formację intelektualną głównym celem współczesnego seminarium jest przeprowadzenie alumna przez studia teologiczne i zdobycie przezeń wykształcenia formalnego. Elementy duchowości są zepchnięte w praktyce na boczny tor. Świadczy o tym chociażby praktyka niedzielnego studium lub wykładów odbywanych w dniach uznanych przez Kościół za nakazane. Sam pamiętam jak w dzień Objawienia Pańskiego odbywały się wykłady. Praktyka ta trwała dopóki państwo nie uznało tego święta za wolne od pracy. Poza haniebnym odsunięciem duchowości na drugi plan formację duchową w nowych seminariach dręczą rozmaite patologie, którym trzeba się przyjrzeć.

Formacja duchowa w nowym seminarium jest praktyczną aplikacją serwowanej formacji intelektualnej. Jest to logiczna konsekwencja - ojcowie duchowni wykształceni na teologii modernistycznej prowadzą do zniekształceń w procesie duchowego urabiania swych podopiecznych. Zatem homilie, kazania i konferencje ojców duchownych zawierają te same błędy, które klerycy słyszą na wykładach. Można w tych naukach znaleźć treści zarówno prawdziwe jak i fałszywe. Pokarm duchowy - czyli lektura na czytanie duchowe też nie jest pozbawiona dzisiaj błędów. Przede wszystkim proponowane seminarzystom książki są autorstwa współczesnych mistrzów duchowości. Królują o. Zdzisław Kijas, o. Jacek Salij czy o. Leon Knabit. Dzieła tychże zawierają mnóstwo błędów, a duchowość na nich zbudowana jest bardzo powierzchowna. Kleryk, który chce sięgnąć po autorów klasycznych jak np.: św. Jana od krzyża, św. Franciszka Salezego, św. Ludwika de Monfort itd zwykle zniechęcany przez swojego kierownika duchowego, w najlepszym razie nie otrzyma fachowej pomocy by przez tych często trudnych autorów przebrnąć. Skoro ojcowie duchowni często nie zaznali tych skarbów katolickiej duchowości nie można się dziwić, że nie będą zachęcać swojej młodzieży do należytego ich studiowania. Tradycyjny kleryk skazany jest więc na samotne poszukiwania. Dobrze jeśli ma kapłana spoza seminarium, który go właściwie poprowadzi. Sięganie po "Noc ciemną" jako pierwszą lekturę duchową zwykle prowadzi do zniechęcenia w rzetelnym studium duchowości katolickiej. W żadnym aspekcie formacji seminaryjnej nie jest tak istotne stopniowe wzrastanie jak właśnie w sprawach duchowych.

Przystosowanie formacji kapłańskiej do współczesności odbyło się kosztem wielu cennych praktyk ascetycznych. W moim seminarium nieobecne były już post oraz cotygodniowy dzień pokutny. Nawet okresy pokutne czyli adwent i wielki post odprawiane były z zaniechaniem jakichkolwiek praktyk wspólnotowego umartwienia. O tym, że był okres pokutny wiedzieliśmy jedynie po kolorze szat liturgicznych. Seminarzyści chcący podjąć autentyczny trud wyrzeczeń byli często szykanowani przez swoich kolegów. Sam w obawie przed etykietą dziwaka musiałem zrezygnować z tradycyjnego dla mnie sposobu przeżywania wielkiego postu - utraciłem w ten sposób coś niezwykle cennego. W nowym seminarium jakikolwiek dobrowolny post ciała jest w praktyce niemożliwy. Totalitarna wspólnotowość unifikuje każdy aspekt życia.

Spowiedź chociaż zalecana co dwa tygodnie, sprawowana była jednak nie we wszystkie dni tygodnia. Stąd pewnie bierze się praktyka niektórych księży, braku spowiedzi w święta kościelne, lub co gorsza nawet w niedziele - w końcu niedziela jest dniem radości, a nie pokuty... . Tymczasem mistrzowie wiary mówią o tym by spowiadać się zaraz po grzechowym upadku, a więc możliwość spowiedzi musi być codziennie. Na szczęście klerycy mieli możliwość swobodnego wyboru spowiedników także spoza seminarium. Niestety są takie seminaria gdzie tego wyboru nie ma lub jest poważnie ograniczony. Skutkować to może świętokradzkimi spowiedziami. Poziom spowiedników seminaryjnych jest bardzo różny, jednak większość z nich nie jest niestety gotowa stosować środki pokutne właściwe dla miejsca w którym się znajdują. W praktyce spowiedzi kleryków nie różnią się zbytnio od zwykłych. Nie należy się dziwić, że praktyka sakramentu pokuty w parafiach jest tak uboga, a prowadzenie duchowe mało efektywne. Czyn pokutny w postaci modlitwy w przypadku wielu grzechów jest niewystarczający, ale o tym napiszę już innym razem.

Poważną bolączką jest antyformacja ekumeniczna. Mam nawet w domu dokument pt.: "Ekumeniczny wymiar formacji pastoralnej". Zasady nauczania ekumenizmu pomijają zupełnie takie dokumenty jak "Mortalium animos" czy "Mystici Corporis Christi". Właściwie przedstawiony w nowym dokumencie plan formacji ekumenicznej można stwierdzić jednym słowem: manipulacja. Niestety dokument jest skrupulatnie wcielany w życie. Alumni obowiązani są uczestniczyć w Mszach i nabożeństwach interwyznaniowych. W ich trakcie obraża się Boga nie oddając Mu należnej czci. Sam pamiętam jak nasz rektor zrezygnował z przyklęknięcia pod dojściu do ołtarza, gdy było nabożeństwo z wiarołomnymi luteranami. Dopuszcza się do głoszenia kazań klerykom przez duchowieństwo heretyckie, a alumni nie mogą się temu sprzeciwiać. Pamiętam co było gdy nie przyjąłem wspólnego błogosławieństwa biskupa i superintendenta - oczywiście szykany spotkały mnie ze strony tak zwanych współbraci fanatycznie wyznających indyferentyzm. A ja tego błogosławieństwa przyjąć nie mogłem - uznałbym, że pan w todze jest ważnym szafarzem, wyznałbym nieprawdę swym postępowaniem. Nawet odmawianie różańca w ciszy i po klęcznikiem było napiętnowane. W ogóle cały ekumenizm w praktyce pozbawiony jest możliwości modlenia się o to aby nastała jedna owczarnia i jeden Pasterz. Bywały nabożeństwa odprawiane wręcz w duchu pokutnym, jakby to Kościół miał przepraszać za swoją chlubną historię. Taki ekumenizm stanowi antyformację, uczy kleryka, że jego wiara nie jest jedyna i prawdziwa. W rezultacie chwieje to tożsamością przyszłego kapłana. Jest to duchowa trucizna, a efekty widać w dzisiejszych odejściach kapłańskich.

Istotnym aspektem formacji duchowej jest jakość liturgii. Zgodnie z zasadą "lex orandi lex credendi" na jakość naszej wiary ma wpływ jakość kultu jaki oddajemy Bogu. Niestety i w tym zakresie zauważalne są poważne braki. Nowe seminaria to istne wylęgarnie eksperymentów liturgicznych. Tradycyjne nabożeństwa tolerowane są tam tylko w takim zakresie w jakim ich znajomość jest konieczna dla zabezpieczenia potrzeb ludu - nie są one jednak w centrum troski liturgicznej formatorów. Nacisk kładzie się raczej na to by kleryk wykazywał spontaniczność w modlitwie i sam kreował nabożeństwa. Takie podejście jest niebezpieczne. Oczywiście zdolność spontanicznej modlitwy jest przydatna, jednak kapłan powinien w swoim duszpasterstwie iść za tym co słuszne i co sprawdzone przez wielowiekową tradycję Kościoła. Wszelkie innowacje w zakresie duchowości wprowadzać należy bardzo ostrożnie podejmując wcześniej odpowiednie rozeznanie. Podejście obecne w wielu współczesnych seminariach uczy seminarzystów że liturgia jest kwestią zmienną i pożądana jest kreatywność. Nie muszę chyba czytelnikom wykazywać jak bardzo błędna jest to koncepcja - wystarczy popatrzeć na to co dzieje się w nowych świątyniach i jak wygląda Novus Ordo Missae. Najważniejszym nabożeństwem powinna być codzienna adoracja Najświętszego Sakramentu - niestety w wielu seminariach, także w moim zaniechana. Jest to trudne nabożeństwo, ale przynoszące największy plon, pod warunkiem że odprawia się je w znacznej mierze w ciszy. Bardzo ważny jest przykład jaki dają formatorzy przy celebracjach liturgicznych. Istotnym elementem życia liturgicznego seminarium musi być wspólnotowa liturgia godzin - przynajmniej jutrznia i nieszpory. Trzeba dzisiaj szczególnie kiedy brewiarz został wydatnie skrócony dbać o jakość tej modlitwy, a więc uczyć, że brewiarz się nie czyta, ale odprawia. W seminarium i tylko tam przyszli kapłani mają okazję nauczyć się wierności wobec brewiarza i sposobu pięknego jego odprawiania.

Trzeba w końcu przypatrzeć się nieco grupom modlitewnym w nowych seminariach. W każdym seminarium działa ich przynajmniej kilka. Niech jednak ich ilość nie zwodzi, często jest to wybór między dżumą, a cholerą. Cóż bowiem z tego, że kleryk wybrać sobie może z 6 grup jedną skoro do wyboru ma: Focolare, Odnowę w Duchu Świętym, Communione e Liberazione, neokatechumenat, oazę, Taize... Jeśli trafi się jakaś grupa "nie charyzmatyczna" to posiada ona bliżej nieokreśloną duchowość na przykład "grupa Maryjna". Do rzadkości należą apostolstwa dobrej śmierci, trzeźwości, Legion Maryi, Bractwo Najświętszego Sakramentu, czy Rycerstwo Niepokalanej.  Istnienie więcej niż jednej z takich grup świadczy zwykle o wysokim poziomie duchowym seminarium. Orientacja charyzmatyczna w wielu nowych seminariach jest tak dominująca, że wręcz narzuca się ona wszystkim seminarzystom. Stoi to chyba w jawnej sprzeczności z doktryną modernistów o wolności religijnej? Jednak w sprawach zasad liberalnych wolności nie ma. Tradycyjny kleryk musi więc wchodzić w grupy nieformalne, a to jest wielkie niebezpieczeństwo. Tworzenie bowiem grup tradycjonalistów nawet jeśli są w podziemiu szybko zostanie przez przełożonych wykryte, a członkowie poddani różnorakiej inwigilacji. Wiem to ponieważ sam należałem do takiej grupy. 

Duchowość nowych seminariów w praktyce okazuje się często pustynią. Coraz częściej przechodzą trendy z dzikiego Zachodu. Należy jednak z naciskiem podkreślić iż nie jest jeszcze tak źle, żeby gorzej być nie mogło. W każdym polskim seminarium codziennie odprawiana jest Msza Święta, co w Kościele zachodnio-katolickim nie jest już takie oczywiste - mówił o tym w swoim świadectwie Ks. Tomasz Jochemczyk. Oczywiście tak jak w przypadku pozostałych wymiarów formacji tak i w przypadku formacji duchowej kondycja poszczególnych seminariów jest różna. Ponieważ kandydaci do seminarium zamierzają zostać osobami duchownymi, powinni szczególnie pod tym kątem rozważać do jakiego seminarium wstąpić. Na szczęście polskie seminaria zachowują najważniejsze zasady formacji duchowej, jednak sytuacja i w tym względzie stopniowo acz stale się pogarsza. Tradycyjny kleryk ostatecznie i w kwestii duchowej skazany jest na podwójne życie i szukanie środków formacyjnych pomagających rozwinąć mu prawdziwie katolicką duchowość kapłańską. Czynić to może właściwie jedynie przez stosowne lektury, bowiem na bezpieczne uczestnictwo w liturgii tradycyjnej jak również w stowarzyszeniach pielęgnujących Tradycję liczyć nie może. Oczywiście należy wybierać grupy jak najbardziej zbliżone do tradycyjnych, w żadnym jednak razie klerycy nie powinni podpisywać list proskrypcyjnych oficjalnych grup tradycji - służą one bowiem tylko wychwyceniu i przeformatowaniu lub wydaleniu prawdziwych tradycjonalistów. Wszystkim alumnom w ich rozwoju duchowym na ten trudny okres pustyni życzę wszystkiego dobrego. Odkrywajcie oazy katolickiej wiary, nie koniecznie jadąc do Krościenka nad Dunajcem... .

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

wtorek, 8 sierpnia 2017

Deprawacja intelektualna w nowych seminariach

Laudetur Iesus Christus!

Kolejnym wymiarem formacji wskazywanym przez dokumenty jest formacja intelektualna. Niestety ten obszar obarczony jest wielkim zaniedbaniem i to pomimo tego że w wielu przypadkach nowe seminaria kładą nań główny nacisk. Chociaż św. Teresa z Avila stwierdziła, że: "Gdybym musiała wybierać pomiędzy spowiednikiem mądrym a pobożnym, wybrałabym mądrego" to jednak nie należy zapominać, że głównym celem seminarium jest formacja duchowa - o której w innym wpisie. Kształcenie intelektualne jest pewną podstawą - owszem ważną, ale spełniającą służebną rolę wobec uformowania duchowego i duszpasterskiego. Nie wolno bowiem nigdy przestawić środków i celów - środkiem jest wykład wiary, a celem jej zintegrowanie dla przyszłej posługi duszpasterskiej. Tymczasem chorobą trawiącą nowe seminaria duchowne przynajmniej w Polsce jest takie układanie planu formacyjnego, że odnosi się wrażenie iż seminarium to taki pobożny akademik - celem są studia, a nie rzeczywista formacja duchowa. Przykładem niebezpiecznego odwrócenia akcentów jest praktykowane w wielu seminariach niedzielne studium - taka praktyka nie daje się pogodzić z trzecim przykazaniem Bożym, nie tylko powinna być zaniechana, ale należy alumnom wpajać, że nauka w niedzielę nie jest rzeczą godziwą. Innym objawem schizofrenii jest praktyka celebrowania uroczystości tylko w wymiarze zewnętrznym - seminarzyści obowiązani są do noszenia odświętnego stroju, ale zachowany jest normalny tryb pracy i nauki. Obraz wielkiej troski o wiedzę alumnów choć powierzchownie patrząc wydaje się prawdziwy, to jednak wchodząc głębiej staje się przykrywką dla niesamowitej pauperyzacji intelektualnej współczesnych studiów kościelnych. Patrząc na stan kształcenia duchowieństwa mam wrażenie, że studia są zapchajdziurą dla 6-letniego cyklu formacyjnego. Jeśli nie ma czym wypełnić dnia to wpisuje się w plan zajęć studium, przykładowo w sobotę mieliśmy 7 godzin studium własnego... . Kleryk, który ukończył studia i chce kontynuować formację w innym seminarium, bo albo z poprzedniego sam odszedł, albo został wydalony zwykle jest odsyłany ponieważ "nie ma co z nim zrobić". To wskazuje na rzeczywiste cele formacji intelektualnej w nowym seminarium: zdobycie wykształcenia formalnego (da papierka) i wypełnienie czasu w ciągu dnia. 

Studia seminaryjne ulegają stopniowej degradacji. Wyraźne przyspieszenie tego procesu nastąpiło w okresie masowej afiliacji fakultetów pastoralnych do uczelni państwowych. Ten mariaż choć finansowo opłacalny okazuje się katastrofą. Związek seminarium z uniwersytetem to najbardziej widoczna bolączka systemu kształcenia kandydatów do kapłaństwa. Po przemianie ustrojowej przełomu lat 80-tych i 90-tych ubiegłego wieku polski episkopat zachwycił się wizją współpracy z państwem. Zbiegło się to nieszczęśliwie w czasie ze skokiem w zakresie laicyzacji Polski. Wpływy z ofiar zaczęły się wyraźnie zmniejszać. Seminaria duchowne które w okresie Polski ludowej pękały w szwach i były utrzymywane z ofiar ludu pracy nagle pomimo wyraźnego zmniejszenia liczby kleryków nie potrafiły samodzielnie egzystować. Kształcenie przyszłych kapłanów powierzono więc organizacjom państwowym. Owszem dalej przyszłych duchownych formują wykładowcy księża, jednak opłaca ich nie kuria biskupia, ale ministerstwo nauki i szkolnictwa wyższego, a wiadomo, że kto płaci ten decyduje... . Konferencja Episkopatu Polski zgodziła się więc na restrukturyzację studiów kościelnych w sposób sprzeczny nawet z posoborowym ratio studiorum, które chyba nigdzie nie jest w pełni respektowane.  Nie jedyny to przypadek w tym okresie kiedy to wiara została złożona na ołtarzu Mamony - podobny los spotkał duszpasterstwo wojskowe, szpitalne oraz katechezę. Wszystkie te obszary działalności duszpasterskiej są opłacane przez państwo, które mocno ingeruje w program pastoralny tych przedsięwzięć. Zresztą jednym z argumentów włączenia seminariów w państwowy system oświaty było zlaicyzowanie katechezy. Ponieważ katechezę też opłaca państwo, wymaga więc pracowników posiadających certyfikowane wyższe wykształcenie. Mało kto wie, że studia kościelne mające wykształcić duchownych nie wiążą się z żadnymi tytułami zawodowymi, czy stopniami naukowymi. Żeby zostać prezbiterem nie trzeba być magistrem - należy ukończyć podstawowy kurs teologii. Księża magistrami zostają po to by mieć uprawnienia do pracy w szkole. W okresie PRL-u zaledwie 1/3 duchowieństwa posiadała tytuł zawodowy magistra - później w wielu przypadkach studia kościelne i napisaną pracę przestawiono jako magisterską ale kończąc seminarium większość księży nie miała żadnej tytulatury naukowej. Zresztą zakres wiedzy teologicznej tamtego kleru był odwrotnie proporcjonalny do jego poziomu wykształcenia w warstwie formalnej. Dzisiejszy magister teologii stoi daleko w tyle za kapłanem wykształconym nawet pod Vaticanum II, ale przed nieszczęsną afiliacją. Studia kościelne na związku z państwowym systemem szkolnictwa straciły swój pierwotny układ. Zakłada się bowiem, że przez pierwsze dwa lata alumn na poznawać filozofię, po to by stworzyć podstawę dla studium teologii przez kolejne trzy lata. Konieczność ukończenia kursu pedagogicznego trwającego minimum 270 h wykładowych i 150 h ćwiczeń zabiera ze studiów praktycznie rok, a ponieważ ilość godzin w siatce studiów jest z góry określona, to odbywa się to kosztem zajęć kursorycznych. Do tego dochodzi obowiązkowy czas na fakultety narzucony przez Unię Europejską, co znowu zabiera kilkaset godzin... . Rezultatem jest pobieżne studium teologii systematycznej i wypisywanie traktatów teologii moralnej oraz dogmatycznej w parach, często zupełnie niedorzecznych. Bo jaki związek mają na przykład cnoty kardynalne z bioetyką? Często brakuje czasu na ów drugi przedmiot i nie wykłada się go w ogóle - tak było na przykład podczas zajęć z eklezjologii i mariologii. Są takie dyscypliny, których nie wykłada się wcale na przykład angelologii, czy hagiografii. Jest za to mnóstwo pedagogik, katechetyk i dydaktyk - jakby jeden semestr każdej z tych dyscyplin nie wystarczył. Poziom kształcenia z tychże nauk był zresztą i tak na bardzo niskim poziomie - nauczania katechizmu uczyliśmy się w praktyce.

Innym problemem jest sam program studiów kościelnych ułożony przez Stolicę Apostolską. Zawiera on w zasadzie tylko wykaz przedmiotów i ilość godzin - to stanowczo za mało. Dawniej wychodziły z Rzymu oficjalne podręczniki według których należało wykładać, a kurs teologii był taki sam w USA co w we Włoszech. Kler był jednolicie wykształcony, co sprzyjało utrzymywaniu dyscypliny wiary. Dzisiaj pluralizm  doktrynalny "katolickich" ośrodków akademickich jest tak wysoki, że wykształcenie teologiczne odebrane nawet w jednym kraju na tym samym poziomie może być skrajnie różne w zależności od alma mater. Efektem jest wielogłos duchowieństwa w zakresie prawd wiary, co najbardziej widoczne jest choćby w sprawie słynnych dubiów i interpretacji jakichkolwiek oficjalnych dokumentów kościelnych. Kościół katolicki staje się pod względem nauczania podobny do wiarołomnej synagogi talmudycznej, gdzie w zależności od miejsca te same fragmenty Tory interpretuje się czasem w przeciwstawny sposób. Brak jasnych ordynacji w odniesieniu do programu studiów kościelnych rozbiło jedność nauczaniu w ciągu zaledwie pół wieku! Nie taki ustrój Kościoła postanowił Chrystus Pan, ale chciał by Jego Oblubienica była jasnym znakiem na drodze do zbawienia. Modne zwłaszcza w szkolnictwie europejskim fakultety  i monografie pozwoliły najbardziej szkodliwym wykładowcom rozwinąć skrzydła i oto lista najciekawszych zajęć jakie miałem do wyboru bądź wygrzebałem z czeluści witryn internetowych innych "katolickich" wydziałów lub ze świadectw studentów i absolwentów:
1. Czy piekło będzie puste?
2. Co naprawdę mówił Jezus w Ewangeliach?
3. Wspólna nauka katolicko-protestancka o usprawiedliwieniu
4. Kościoły doby reformacji
5. Ekumenizm katolicko-judaistyczny
6. Mity księgi rodzaju
7. Kryzys imigracyjny, czy kryzys miłosierdzia?
8. Duchowość islamska.
9. Masoneria - mity i rzeczywistość.
10. Transfiguracja i transfinalizacja jako alternatywne sposoby wyrażania tajemnicy Eucharystii.
Nie wiem czy czytelnicy życzą sobie więcej przykładów. Zapewniam, że powyższe wykłady były zgodne z tezą w  literalnym rozumieniu tytułów. Właśnie podczas fakultetów dochodzi do największej deprawacji umysłowej kandydatów do kapłaństwa - sam byłem tego świadkiem. Wykładowcy - moderniści mogą się wtedy popisać swoimi herezjami, a słuchacze nieuzbrojeni w oręż prawowiernej nauki chłoną wszystko jak leci i co gorsza dogmatyzują różne fałszywe idee - w końcu "ksiądz profesor powiedział..."

Podstawą dla skrzywienia intelektualnego przyszłego kleru jest już szkolnictwo na poziomie podstawowym i średnim. To w tym czasie dochodzi do przyjęcia heglowskiego paradygmatu teoriopoznawczego, w myśl którego jeśli czyjś sąd nie zgadza się z faktami to tym gorzej dla faktów. Jeśli na taką deformację postawi się syntezę w postaci filozofii wyłożonej w sposób zupełnie świecki, bez oceniania poszczególnych systemów filozoficznych w aspekcie prawdziwości i przydatności dla głoszenia wiary to przyszły ksiądz intelektualnie jest już właściwie stracony. Taki stan nazywa się ukąszeniem heglistowskim. Wszelka próba przywrócenia jego umysłu do właściwego porządku logicznego jest już właściwie niemożliwe - w ostateczności można usłyszeć: "Masz rację, ale nie przekonałeś mnie", albo "Ja mam swoją prawdę, a Ty swoją", ewentualnie wyznanie agnostycyzmu teoriopoznawczego: "Przecież prawda jest nieosiągalna". Za takiego duchownego można się już tylko modlić... . Jeśli nawet seminarzysta trafi na wierzącego wykładowcę filozofii - który przedstawi historię filozofii z punktu widzenia chrystianizmu to i tak dostanie obuchem w głowę podczas studium teologii.

Jest już pewną modą wykładanie teologii prawie dokładnie w taki sam sposób jak filozofii - bez uwzględnienia specyfiki tej dyscypliny. Teologia systematyczna wykładana jest w ten sposób że prezentuje się pleromę współczesnych poglądów, często konfesyjnie różnych bez oceny prawdziwości tez tam zawartych. Czasami wykładowcy nie informują nawet słuchaczy o tym w jakim wyznaniu dany pogląd się zrodził, a na pytanie o przynależność konfesyjną danego teologa odpowiadają niechętnie lub wręcz okazują oburzenie - w końcu pierwiastki uświęcenia i prawdy obecne są w każdej religii... . Alumni nie są informowani o ścisłej treści dogmatów - wiarę przedstawia się im w sposób opisowy, zwykle skażony myślą jakiegoś heterodoksyjnego uczonego. Również nie uczy się już hierarchii źródeł w teologii oraz o różnej kwalifikacji dogmatycznej poszczególnych tez. Dogmatyzm w teologii systematycznej przedstawia się klerykom jako coś zaprzeszłego. To wszystko prowadzi do relatywizacji prawdy, w końcu seminarzyści uczą się że wiarę można przekazywać byle jak i interpretować po swojemu. Efektem są dzisiejsze kazania i katechezy tak bardzo często skażone błędami. 

Współczesne ratio studiorum poleca pochylenie się się nad naukami humanistycznymi i kontekstem kulturowym. Zaniedbuje się przy tym zupełnie apologetykę, której się już nie uczy. Jest to zgodne z paradygmatem dialogu, w którym nie chodzi o to aby kogoś do słuszności wiary katolickiej przekonywać, ale żeby się wzajemnie ubogacać. Dawniej podstawową kompetencją teologa była umiejętność uzasadniania, dziś adept tej nauki nie potrafi już nawet tego. Studium chociaż ma się opierać na źródłach to jednak nie są one dostępne. Studenci nie czytają już prawie w ogóle źródeł. Nawet soboru watykańskiego II nie każą przeczytać w całości - cała nauka pochodzi ze skryptów usianych błędami formalnymi i merytorycznymi oraz wątpliwej jakości podręczników nierecenzowanych już w ogóle pod kątem doktrynalnym. Dochodzi do tego, że absolwent teologii nie potrafi krytycznie przeczytać żadnego tekstu źródłowego! Tymczasem studium teologii domaga się by w całości przeczytać przynajmniej całe Pismo Świętej oraz dokumenty wszystkich soborów. Teologia historyczna jest w wielkim regresie. Egzegeza usiana jest światopoglądem protestanckim. Zresztą egzegeci nie kryją swojego zachwytu Karlem Barthem, Rudolfem Bultmanem czy Hermanem Gunkelem. Studium patrystyki ogranicza się coraz bardziej, przez co jest ono zbyt pobieżne aby sięgnąć choćby do fragmentów najważniejszych dzieł. Historia Kościoła wykładana jest w paradygmacie "przepraszam że żyję", w wielkiej czołobitności do mitów inteligenckich doby oświecenia. Studium języków starożytnych, które stanowi podstawę dla czytania w oryginale tekstów źródłowych jest tak prowadzone by niczego nie nauczyć. Łacinę już dawno uznano nawet w Kościele za język wymarły, a greki jest tyle co kot napłakał.

Wiele do życzenia pozostawiają wszechobecne konwersatoria. W założeniu miały one przywrócić tradycjne "disputationes" w rzeczywistości polegają one na odbębnianiu odczytów, często bezkrytycznie kopiowanych nawet z Wikipedii... . Zajęcia te były dla mnie istną intelektualną torturą, a trzeba wiedzieć, że seminarzyści zobowiązani są do chodzenia na wszystkie zajęcia. Kiedyś nie było ćwiczeń - dyskutowano podczas wykładów i kapłani byli dobrze przygotowani do obrony wiary. Wielu wykładowców dobieranych jest na zasadzie - nie dał rady w duszpasterstwie, to niech wykłada coś tam w seminarium. W rezultacie kadra naukowa w wielu ośrodkach przedstawia wiele do życzenia, chociaż przyznać trzeba, że wydziały teologiczne pod względem formalnego wykształcenia swoich wykładowców przodują. Nie mieliśmy ani jednego wykładowcy nie utytułowanego stopniem doktora, a większość posiadało habilitacje. Jednak w ślad za tytulaturą nie szły obiektywne zdolności. Byli wykładowcy, którzy podczas zajęć po prostu czytali podręczniki i to jeszcze z błędami. Nikt nie reagował na opinie wyrażane w ankietach. Słowem te same patologie które dosięgają systemu szkolnictwa wyższego państwowego doszły także do struktur szkolnictwa kościelnego.

Niniejszy blog jeszcze nieraz będzie rozprawiał się z różnymi błędnymi naukami - należy te przyszłe wpisy potraktować jako dodatek do niniejszego. Nie sposób w tak krótkiej formie przedstawić w całości bezpardonowej walki modernistów nad zniszczeniem katolickiej nauki. Świętej pamięci prof. Wolniewicz powiedział, że nauka nie ma przyszłości w uniwersytetach, a ja powiadam że katolicka wiara nie ma przyszłości w kształceniu duchowieństwa na garnuszku państwa. Należy zerwać z mirażem mariażu seminariów z uniwersytetami we współczesnym ich rozumieniu. W studium teologii trzeba podążać za tym co pewne podążając jak to zalecał nawet sobór watykański II za mistrzem św. Tomaszem z Akwinu. Współczesny kleryk nowego seminarium skazany jest na studium podwójne - jeden raz musi nauczyć się i zdać prawdę przemieszaną z fałszem na potrzeby wykształcenia formalnego i drugi raz jeśli chce uczyć wiary prawdziwej musi nauczyć się czystej doktryny. Droga to trudna - wiele bibliotek seminaryjnych świeci pustkami. Po utworzeniu nowych diecezji z nowymi seminariami stare biblioteki zostały rozbite i zdekompletowane. Dlatego należy wspierać alumnów darowiznami dobrych książek. Kupujcie im wszystko co do 1958 r było uznane przez władzę kościelną. Przede wszystkim zaś wyposażcie w teksty źródłowe soborów, synodów, encyklik, traktatów ojców Kościoła i świętych doktorów wiary a zobaczycie że nadejdzie odnowa wiary i bez bólu głowy będzie można odsłuchać niedzielnego kazania oraz bez obaw posłać swoją dziatwę na lekcje katechizmu. Doszliśmy do czasów kiedy niejeden świecki jest lepiej wykształcony niż kapłan. Na tych wiernych ciąży szczególny obowiązek, aby depozyt wiary przekazany został w sposób nienaruszony. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

piątek, 4 sierpnia 2017

Deformacja ludzka w nowym seminarium, czyli rzecz o błędnych założeniach i faryzejskiej realizacji

Laudetur Iesus Christus!

Przyszła pora na na systematyczne omówienie największych i konstytucyjnych problemów współczesnych seminariów. Pastores Dabo Vobis w nr 43 nazywa formację ludzką fundamentem całej formacji kapłańskiej. Jeśli tak jest w istocie to trzeba się przyjrzeć tej części formacji jako pierwszej. Co ciekawe od czasów soboru watykańskiego II nie ma mowy o formacji ludzkiej. Nawet Dekret o formacji kapłańskiej o niej nie wspomina, chociaż jest jej źródłem: "Zasady chrześcijańskiego wychowania winny być święcie przestrzegane i należycie uzupełniane nowymi osiągnięciami zdrowej psychologii i pedagogiki. Przez mądrze więc zaplanowaną formację trzeba w alumnach wykształcać także należytą dojrzałość ludzką, dowiedzioną zwłaszcza przez pewną stałość ducha, zdolność podejmowania rozważnych decyzji oraz właściwy sposób osądzania zdarzeń i ludzi. Niechaj alumni przyzwyczajają się rozwijać należycie własne zdolności, niech wyrabiają w sobie siłę ducha i w ogóle niech nauczą się cenić te cnoty, które u ludzi większym cieszą się uznaniem i zalecają sługę Chrystusowego. A cnotami tego rodzaju są: "szczerość ducha, stałe przestrzeganie sprawiedliwości, dotrzymywanie przyrzeczeń, grzeczność w postępowaniu, a w rozmowach skromność połączona z miłością." DFK 11. Dla ojców soborowych tak pojęta formacja ludzka mieści się w zakresie formacji duchowej, która w oczywisty sposób obejmowała kształtowanie moralne alumnów. Tekst wydaje się być zrównoważony - cechami niezbędnymi od strony "ludzkiej" są: "stałość ducha, zdolność do podejmowania rozważnych decyzji oraz właściwy sposób osądzania zdarzeń i ludzi". Pozostałe cnoty są "do wyrobienia", a więc alumni winni do nich dążyć co wcale nie oznacza że mają przy święceniach w stopniu doskonałym je realizować. 

Dalsze dokumenty o formacji kapłańskiej w dużym stopniu rozwinęły ten aspekt kształtowania przyszłych duchownych. Z treści dokumentów znikają określenia "zdrowej psychologii i pedagogiki" - zaczyna się zbytnia poufałość z psychologią, którą uznaje się w praktyce za narzędzie weryfikacji powołania kapłańskiego co jest w ogóle nie do pogodzenia z prawdą o człowieku, który jest nie tylko duszewny, ale przede wszystkim duchowy.  Psychologia nie ma narzędzi do zbadania tego co w człowieku jest prawdziwą istotą, a więc duszy duchowej. Po arystotelesowsku rzecz ujmując jest w stanie określić tylko stopień rozwoju duszy zwierzęcej i po części duszy rozumnej. To za mało żeby weryfikować powołanie kapłańskie, które rodzi się w sercu, a przyjmowane jest przez rozum w wolnej woli. Z formowania człowieka w rozumieniu moralnym, a więc wyrabiania cnót pozostaje kształtowanie uczuciowości, emocjonalności oraz układności, grzeczności i zdolności towarzyskich. Niektóre z tych cech bywają w ostateczności nawet szkodliwe. Układny kapłan nie ma w sobie stałości postępowania - jest konformistą który będzie szedł drogą kompromisów co nieuchronnie prowadzi do zanegowania misji prorockiej kapłana, która sprowadza się do mówienia zawsze prawdy i to nie zależnie od okoliczności. W kwestii uczuć i emocji oczywiście ważne jest uporządkowanie pojawiających się problemów, ale współczesne oblicze formacji ludzkiej z zasady uznaje ten aspekt za konieczny w każdym przypadku do przepracowania. Dochodzi do tego, że klerycy na spotkaniach z ojcami duchownymi poddawani są stałej terapii indywidualnej i grupowej, co rodzi patologie tym bardziej, że księża ci często nie znając się na psychologii wykraczają poza teren swoich kompetencji. Dość wspomnieć swego czasu głośną sprawę pewnego księdza z diecezji płockiej, który zrzucił sutannę... Tymczasem wystarczy aby kleryk wyrobił w sobie cnotę wstrzemięźliwości i to wystarczy aby uczucia i emocje nie rządziły nim, ale on nimi. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że za taki sąd spadnie na mnie grad nieprzychylności ze strony pseudo psychologów  żyjących z twierdzenia: "nie ma ludzi zdrowych tylko źle zdiagnozowani", ale mam silne przekonanie że mój głos jest w tym przypadku bardzo rozsądny i bazuje na chrześcijańskiej wizji antropologicznej. W końcu człowiek jest wolny i pracować trzeba przede wszystkim nad sumieniem oraz siłą woli.

Przeglądając witryny seminariów duchownych napotyka się prawie wszędzie wzmianki o formacji ludzkiej. Co ciekawe większość seminariów pomimo szeroko zakrojonej informacji o tym aspekcie formacji nie przedstawia rzetelnego planu tej formacji uznając że zwykłe środki wychowania w karności  i wyrobienia duszpasterskiego wystarczają. Świadczy to dobitnie o tym, że nie istnieje właściwie formacja ludzka w seminarium i piszę to z pełną odpowiedzialnością. Dyscyplina służy kształtowaniu moralności alumna oraz jego posłuszeństwa, a praktyki duszpasterskie choćby wolontariat kształtuje sylwetkę duszpasterską przyszłego kapłana. Człowiek po ukończeniu szkoły średniej ma już ukształtowany zestaw cech składających się na osobowość. Moja obserwacja jest więc oczywista - wszelkie oczekiwania, że formacja w seminarium zmieni introwertycznego alumna w ekstrawertycznego, melancholika w sangwinika itd są z góry błędne. Owszem, kleryk może nabyć pewnych umiejętności społecznych, ale to nie zmieni jego charakteru. Przełożeni muszą w końcu zauważyć, że Pan Bóg z jakiegoś powodu powołuje różnych ludzi i osobowość o ile nie jest w oczywisty sposób zaburzona, co poznaje się po zdolnościach do kierowania własnym postępowaniem oraz rozwojem intelektu, to nie jest ona ani dobra ani zła. Osobowość bowiem zawiera w sobie zespół predyspozycji do dobra i zła. Przykładowo melancholik może być bardzo wrażliwym spowiednikiem, ale będzie miał pewnie problemy z zarządzaniem parafią czy jakąś instytucją. Z kolei choleryk zwykle nie będzie miał z tym drugim problemu, ale jego osobowość może powodować że porani wiele osób i wyda szereg krzywdzących i arbitralnych opinii. Czy tego typu osobowości są złe? Nie, ponieważ i wśród apostołów były różne osobowości, a Pan wybierając każdego z nich miał konkretny zamiar. Obawiam się, że w wielu seminariach typ osobowości melancholijnej predysponowany jest do wydalenia. Sam to zresztą obserwowałem w swoim seminarium. Osobowość jest  niestety główną przyczyną uznawania alumnów za niezdatnych do przyjęcia święceń kapłańskich. W rzeczywistości sytuacja taka zachodzi rzadko - zwykle alumni powinni być wydalani z powodów moralnych i nie chodzi bynajmniej o występki kwalifikowane, które zdarzają się rzadko, ale pewnego rodzaju postawy egoizmu, złośliwości, czy cynizmu wykształcające się często już w seminarium. Swoją drogą winę za powstawanie tych cech w dużej mierze ponosi samo seminarium, ale o tym za moment. Obawiam, się że wielu świętych kapłanów i biskupów nie przeszłoby pomyślnie współczesnej weryfikacji powołania. Wystarczy popatrzeć na postać św. Hieronima - kapłana który żył w niezgodzie praktycznie ze wszystkimi, a jednak dokonał przekładu Pisma Świętego, który zgodnie z zasadami naszej wiary jest tekstem natchnionym - za taki bowiem uznał go sobór trydencki. Współczesnym formatorom brakuje nadprzyrodzonego zmysłu, popatrzenia na powołanie zgodnie z kryteriami duchowymi, a najdobitniejszym tego przykładem jest wiele dramatów kleryków, którzy zostali odrzuceni z powodu "braku postępów w formacji ludzkiej". Błędne założenia antropologiczne zniszczyły niejedno powołanie. Nie każdy kapłan powołany jest do tego, aby być pisząc językiem WSD w Łodzi: "liderem ruchów i wspólnot" - nie to należy do istoty kapłaństwa!

Styl wychowawczy jaki panuje w wielu seminariach tworzy patologie same w sobie. Metody które z założenia miały kształtować siłę woli i karność, jeśli nałoży się na to faryzejsko rozumianą troskę o rozwój człowieczeństwa alumna są w istocie deformacyjne. Trzeba uczciwie stawiać prze alumnami cel poszczególnych punktów regulaminu seminaryjnego oraz użytych środków wychowawczych, w przeciwnym razie zaczyna dochodzić do psychomanipulacji która jest niegodna podmiotowości kleryka, o której także wspominają współczesne dokumenty. Przykładowo dobieranie socjusza na zasadzie przeciwieństw charakterów nie ma za zadanie zmiany charakteru któregoś z kleryków ale szlifowanie woli w taki sposób aby próba której zostają oboje poddani zahartowała ich do znoszenia trudnych ludzi. Taka próba prowadzona konsekwentnie przez wszystkie lub większość lat formacji prowadzi nieuchronnie do wykształcenia mechanizmów obronnych u kleryka, który po takim eksperymencie może alergicznie reagować na każdego  nowo poznanego człowieka. Przy tym zamiast skupić się na formacji do kapłaństwa próbuje przetrwać okres seminarium co niweczy lub ogranicza ważniejsze aspekty jego formacji. Taką próbę charakteru można prowadzić maksymalnie jeden rok i to w szczerości z alumnami, którym trzeba wyjaśnić sens takiego a nie innego doboru socjusza. Z pewnością takie wyjaśnienia przyczyniłoby się do wykształcenia pozytywnych mechanizmów radzenia sobie z trudnym człowiekiem. Innym przykładem deformacji ludzkiej jest wszędobylska wspólnotowość. Jest oczywiste, że alumn musi umieć współpracować z innymi na niwie pańskiej, zarówno duchownymi jak i świeckimi, ale współpraca nie oznacza współżycia. Ostatecznie w tradycji naszego obrządku obecny jest celibat i doświadczają go nawet kapłani żyjący we wspólnotach. Jednym z jego elementów jest życie samotne, które przejawia się nie tylko w braku posiadania żony, ale także w życiu pojedynczo. Stanowczo za długo klerycy mieszkają razem. Przez pierwsze lata powinni dla wyrobienia charakteru mieszkać mieć socjusza, a najlepiej mieszkać w pokojach wieloosobowych, co jak wspominają starsi kapłani przyczyniało się do ograniczenia niektórych patologii. Również rekreację kleryk musi nauczyć się przeżywać pojedynczo - nie zawsze będzie miał kolegów do wspólnego wypoczywania. Jest to konieczne nie tylko ze względu na charakter przyszłego życia, ale także zwykłą higienę duchową. Dlatego seminaria powinny przeznaczyć czas na odpoczywanie wspólnotowe - konieczne dla wyrobienia towarzyskiego i czas na wypoczynek indywidualny - konieczny dla uformowania się do przyszłego stylu życia. Mam wrażenie, że nadmierna wspólnotowość  jest wynikiem pewnego redukcjonizmu formacyjnego przejawiającego się w chęci uformowania takich samych kandydatów, odpowiadających pewnemu z góry założonemu wzorcowi. To niestety tworzy kler słaby, konformistyczny i nie zdolny do stawienia czoła trudom współczesności. 

Najpoważniejszym przejawem deformacji ludzkiej w seminarium jest łamanie sumienia i wolnej woli kleryków. Niestety w małym stopniu uwzględnia się wrażliwość duchową każdego z kleryków. Wiele seminariów narzuca klerykom pewien styl - zwłaszcza jest to bolesne gdy jest to duchowość charyzmatyczna realizowana z pogwałceniem nadanych przez Stolicę Apostolską zasad liturgicznych i duszpasterskich. W trakcie pobytu w seminarium kandydaci do kapłaństwa wiele razy są zmuszani do postępowania niezgodnie z prawami obowiązującymi w Kościele. Sam na przykład zostałem zmuszony do rozdawania Komunii Świętej nie będąc nawet akolitą oraz do głoszenia kazań nie będąc diakonem. Byłem stawiany przed innymi próbami, na szczęście większość z nich przeszedłem pomyślnie z punktu widzenia wiary, co także przyczyniło się do mojego wydalenia. Jeśli tego typu sytuacje mają być próbą posłuszeństwa seminarzystów to powodują one coś wprost odwrotnego, mianowicie korupcję i defraudację sumienia. Kleryk, który świadomie i w ciężkiej sprawie wykroczy przeciw dyscyplinie kościelnej za poleceniem swoich przełożonych doprowadzi swoje sumienie do nieodwracalnej traumy, a przełożeni w rezultacie nie osiągną ani cnoty posłuszeństwa, ani nawet naturalnej lojalności względem nich samych. Seminarzysta nauczy się bowiem kroczenia drogą kompromisów i nie będzie już wierny nikomu - ani Bogu, ani Kościołowi, ani nawet swoim przełożonym. Stawianie kleryków przed wyborem - wierność Bogu i Kościołowi, albo otrzymanie święceń jest grzechem wołającym o pomstę do nieba ze strony moderatorów. Musicie w końcu zrozumieć, że tylko wasz przykład wierności wobec waszych przełożonych jest legitymizacją waszej władzy i autorytetu. Kleryk który widzi, że nie respektujecie praw którym podlegacie może i zapewne będzie wykonywał wasze polecenia, ale nigdy nie będzie posłuszny, a w sercu wami wzgardzi.  Pytanie za jaki autorytet chcecie jako formatorzy uchodzić? Jeśli tylko formalny to wasze oddziaływanie będzie jedynie deformujące. O kwestii posłuszeństwa będę jeszcze pisał.... .

Istotnym elementem oddziaływania na wolę i moralność kleryków jest praca, zwłaszcza ta fizyczna. Zwłaszcza XX wiek pokazał jak bardzo niszczy człowieka praca bezsensowna. Czas już najwyższy skończyć z używaniem pracy jako narzędzia weryfikacji/kształtowania posłuszeństwa. Osobiście wykonywałem bezsensowne prace w seminarium - przyjmowałem to zwykle z uśmiechem. Mam jednak pozaseminaryjne doświadczenia pracy bezsensownej  - dużo trudniejsze bo związane z przemocą jakiej byłem w pewnym momencie życia poddany i wiem jak bardzo bezsensowna praca potrafi psuć ducha. Pragnę zauważyć, że klerycy mają różną konstytucję fizyczną - zlecanie tym słabszym prac ponad siły nie tylko stanowi zagrożenie dla ich zdrowia fizycznego, ale także psychiki. Nie można wymagać zbyt wyczerpującej pracy fizycznej - widziałem kolegów, którzy słaniali się na nogach przez wiele godzin dziennie dźwigając rzeczy, które jako lepiej zbudowany miałem problemy by unieść. System pracy nie zawsze był taki, aby móc solidarnie znosić jej trudy. Praca w seminarium ma ewidentny wymiar wychowawczy i jest konieczna dla wyrobienia w sobie cnoty pracowitości, dokładności i systematyczności. Służą temu także tak zwane oficja - czyli zadania przypisane do konkretnych kleryków. Przełożeni różnych szczebli powinni zauważyć, że praca jest ważnym czynnikiem nie tylko formacyjnym, ale wspomagającym misję Kościoła. Aby była ona przyjęta właściwie, odpowiednio przeżyta i potrzebna Kościołowi musi być celowa. Dlatego też powinni tak rozdzielać oficja, aby były one dopasowane do zdolności alumnów. Sam piastowałem funkcje do których nie miałem predyspozycji. Nie należy się łudzić, że poprzez zlecenie funkcji przeciwnej naturze kleryka zmieni się ową naturę. A jeśli celem jest wyrobienie określonej cnoty lub praca nad konkretną wadą to zainteresowany kleryk powinien być o tym powiadomiony po to by świadomie podjął pracę nad sobą. 

Nowe seminaria na swoich witrynach i podczas publicznych wystąpień moderatorów wznoszą wiele szczytnych idei. Często kryją się za nimi ludzkie dramaty, szereg nieporozumień i patologii. Nigdy nie zapomnę płomiennych kazań dotyczących solidarności i wspólnotowości. Uczono nas że seminarium jest rodziną. Bolesną weryfikację tego poglądu przeżyłem na pierwszym roku. Przed obłóczynami klerycy mający przyjąć sutannę we współpracy z rokiem młodszym i diakonami przygotowują swego rodzaju festiwal. Są to dni radości, kiedy dyscyplina w seminarium ulega chwilowemu rozluźnieniu. Szczerze nie przepadałem za tym okresem, bo cenię sobie codzienność i normalność, ale z punktu widzenia seminarium jako wspólnoty taka odskocznia jest potrzebna. Niestety sesja profesorska zakończyła się odłożeniem na czas nieokreślony przyjęcia stroju duchownego przez kilku alumnów. Jak się potem okazało postępowanie to było słuszne - chociaż ci klerycy zostali wyświęceni to jednak wszyscy szybko się wkoleili. Kurs przyjmujących sutannę zdecydował o tym że nie będą robić tradycyjnego przedstawienia i nie wezmą udziału w festiwalu. Pamiętam, że jako pierwszy rok byliśmy pod wrażeniem takiej decyzji - wskazywała ona na ich dojrzałość nie odczytywaliśmy tego jako buntu. Niestety moderatorzy mieli inne zdanie i z trudem, ale skutecznie rozbili ów rocznik i przedstawienie się odbyło. Jest to dobitny przykład jak na ołtarzu własnej próżności potrafi być w seminarium złożona ofiara z solidarności. Prawda jest taka, że to przełożeni nadawali się bardziej do usunięcia niż sami neosutanniarze. Takich przypadków, kiedy dojrzałość ludzka formowanych była większa niż formatorów mógłbym wskazać więcej, nie to jest jednak celem niniejszego wpisu.

Podsumowując - należy traktować jako mrzonki postulaty zmiany osobowości kleryków i kształtowania przez osoby niekompetentne ich życia uczuciowego czy emocjonalnego. Trzeba ich przyjąć takimi jakimi są i zamiast formować ich metodą urawniłowki odwołać się do tradycyjnych modeli formacyjnych. Zatem w miejsce formacji ludzkiej należy postawić formację moralną, a więc zrobić to co Kościół od wieków robił dobrze i na czym się znał, a mianowicie ukształtować cnotliwych duszpasterzy. Cnota bowiem, a nie osobowość jest tym co można w człowieku wypracować metodami aprobowanymi przez Tradycję katolicką. Seminaria w Tradycji właśnie dlatego wypuszczają dobrych kapłanów, że nie postępują w zgodzie z duchem tego świata, ale za niezmienne mają sposoby jakimi Kościół wychowywał swych synów na świętych kapłanów. Oby dobry Bóg odmienił serca moderatorów, aby formację i weryfikację swych podopiecznych zaczęli prowadzić metodami bardziej nadprzyrodzonymi niż świeckimi. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk