wtorek, 31 października 2017

Świętowanie wystąpienia Marcina Lutra to apostazja

Laudetur Iesus Christus!

Dziś miało miejsce 500 lecie tak zwanej reformacji. Wydaje się, że rocznica jak każda inna W końcu co roku jest jakiś jubileusz wojny, przewrotu politycznego itp tragicznych wydarzeń historycznych. Jednak ta rocznica jest szczególna, bowiem ofiary tego wydarzenia udają się w różne miejsca aby świętować . I chyba w dziejach świata nie zdarzyło się, aby jakiś przewrót polityczny był świętowany przez tych którzy ucierpieli w jego wyniku. Zaprawdę każdy katolik jest uszczuplony przez rewolucję heretycką, bo choć Kościół nie został wbrew obiegowym opiniom podzielony, to jednak utracił rzesze wiernych z różnych pokoleń - ludzi którzy mogliby się przyczynić do wzrostu duchowego skarbca Kościoła przez swoje cnotliwe życie i wkład w działalność ewangelizacyjną. 

Wielu pasterzy udało się dziś, aby "świętować" i choć oficjalnie to się tak  w wielu miejscach nie nazywało, to jednak wszędzie tam gdzie pomijano aspekt modlitwy o nawrócenie błądzących podkreślano duchowe wartości płynące z tak zwanej reformacji. W ten nurt wpisał się niestety również Franciszek, który w Deklaracji Wspólnej na upamiętnienie 500-lecia "reformacji" podpisał się pod tragicznym zdaniem: "Chociaż jesteśmy głęboko wdzięczni za dary duchowe i teologiczne otrzymane za pośrednictwem Reformacji, to wyznajemy także i opłakujemy przed Chrystusem to, że luteranie i katolicy zranili widzialną jedność Kościoła." Zdając sobie sprawę, że moje tupanie nogami nie nawróci Franciszka to jednak powagą swojego urzędu i misji jaka została mi powierzona wraz z rzeszami prawdziwych wiernych wyrażam wobec takiej tezy stanowcze non possumus! Nie wiem o jakich darach duchowych wspomina Bergolio, nie wiem jakie korzyści teologiczne z faktu buntu Lutra wypłynęły. Nawet jeśli uznamy sobór trydencki za owoc tak zwanej kontrreformacji, to jednak po 500 latach zauważamy, że Kościół stopniowo ulega błędom protestantyzmu, a nie zwalcza je. Nie rozumiem i nie potrafię rozdzielić widzialnej od niewidzialnej jedności Kościoła. Kościół jest jeden, zarówno jego wymiar wojujący, triumfujący, jak i cierpiący jest niepodzielny - stanowi jeden Kościół, z jedną Głową. Nie jestem w stanie uznać, że katolicy jedność Kościoła zranili, powiem więcej luteranie nawet tego nie uczynili - oni po prostu od tej jedności katolickiej na własne nieszczęście odpadli.

Dlaczego świętowanie wystąpienia Marcina Lutra jest formą apostazji? Otóż dlatego, że Marcin Luter zanegował samego Pana Boga, którego nazwał szatanem. Z tego powodu popierając herezjarchę protestantyzmu odpadamy od wiary. Kwestię tą dobitnie tłumaczy ks. Tadeusz Guz. Oczywiście część z tych którzy świętują to tragiczne wydarzenie postępuje w pewnej niewiedzy i tych nie należy całkowicie odsądzać od czci i wiary. Ale hierarchia - zwłaszcza arcypasterze są w pełni winni temu, że dzisiaj protestantyzm jest nie tylko bagatelizowany ale także rozpowszechniany w Winnicy Pańskiej. 

Jak zatem obchodzić rocznicę rewolucji protestanckiej? Należy przywdziać szaty fioletowe, głowę posypać popiołem, w poście i w płaczu, i w żalu wzywać miłosiernego Boga o nawrócenie heretyków, tak samo dla ich dobra jak i naszego, ponieważ ich błędy rozsiewają się jako szatański kąkol po Bożym polu... . Można tedy albo skorzystać z formularzy już gotowych np.: o zakończenie schizmy. Warto byłoby jednak napisać nowy formularz odnoszący się do pamiątki rewolucji heretyckiej. Oczywiście piszę o katolickim formularzu - kolor fioletowy ma wyrażać nie czołobitność katolików w duchu "przepraszam że żyję", a żal, tęsknotę i obawę o zbawienie dusz odszczepieńców. Niech taki obchód zawita do kalendarza liturgicznego, niech to będzie dzień postu i modlitwy. "Ten zaś rodzaj złych duchów wyrzuca się tylko modlitwą i postem" (Mt 17,21).

Na szczęście nie doszło do deklaracji inter-komunii. Jednak należy trzymać rękę na pulsie. Tu i ówdzie faktycznie takie zjawiska mają miejsca, a temat dopuszczania heretyków do Najświętszego Sakramentu oraz tzw Mszy ekumenicznej wciąż jest aktualny. Jak widać ciemna strona mocy nie odpuszcza. Znamienne jest iż pogańskie święto Halloween przypada akurat w dniu w którym Marcin Luter wystąpił ze swymi tezami. Pamiętajmy, że w historii zbawienia przypadki występują jedynie w językach odmieniających rzeczowniki... . 

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk


środa, 25 października 2017

Czy możliwa jest "Msza ekumeniczna"?

Laudetur Iesus Christus!

Jeden z modernistycznych wykładowców, którego bełkotu musiałem słuchać stwierdził iż Eucharystia jest sakramentem jedności (Komunia Święta) w którym ujawnia się skandal rozłamu i że od lat trwają prace nad przygotowaniem interkomunii zwłaszcza dla protestantów. Wtedy traktowałem te słowa jako marzenie ściętej głowy starego modernisty, dziś jednak coraz bardziej zauważam iż przygotowania o których mówił nasz profesor nie tylko faktycznie miały miejsce ale nieuchronnie zmierzają do konkluzji, bo oto w mediach coraz częściej słyszy się o tzw Mszy ekumenicznej. 

Czytając literaturę tradycjonalistyczną zetknąłem się z poglądem, że Novus Ordo Missae miał być taką liturgią, pod którą ze spokojnym sumieniem mogliby się podpisać protestanci. Próba czasu i praktyka pokazały jednak, że na skutek wielu interwencji konserwatywnej hierarchii nowy ryt Mszy Świętej okazał się bardziej katolicki niż przewidywali to najbardziej radykalni deformatorzy. Co prawda utracił on wiele piękna i głębokiej symboliki, ale dalej sprawia to co oznacza, czyli jest prawdziwym sakramentem. Z tego też względu chociaż duchowieństwo protestanckie przychylniej spogląda na katolickie obrzędy, to jednak w dalszym stopniu nie zamierza ich aprobować.

Okazuje się, że Novus Ordo Missae  staje się powoli jedynie etapem do dalszej ewolucji, czy raczej dewolucji katolickiego kultu. Po kilkudziesięciu latach funkcjonowania NOM-u i wymarciu większości pokoleń wychowanych na starych obrzędach odzywają się reformatorskie demony i w różnych miejscach pojawiają się sugestie, że należy uczynić dalsze kroki na drodze budowania "jedności". 

Najpoważniejszą przeszkodą obecnie wydaje się wspólna celebracja sakramentów, zwłaszcza Eucharystii. We Mszy Świętej i święceniach ujawniają się bowiem największe różnice pomiędzy Kościołem, a protestantyzmem. Czy należy doniesienia o nowych propozycjach liturgicznych traktować poważnie? Jak najbardziej! Hucznie obchodzone 500-lecie reformacji jest znakomitą okazją aby "urbi et orbi" ogłosić, że kolejny bastion niezgody pomiędzy "bratnimi religiami" upadł. Być może powstanie jakiś nowy dokument o wspólnej nauce na temat obecności Pana Jezusa w Eucharystii, gdzie podobnie jak we wspólnej deklaracji o usprawiedliwieniu zostanie wyartykułowany protestancki punkt widzenia, natomiast katolicki dogmat będzie przemilczany. Trzeba być bardzo czujnym, ponieważ nowa propozycja zostanie zapewne zatwierdzona jako fakultatywna ad experimentam w bardzo szczególnych wypadkach, które jednak będą się rozszerzać i ani się obejrzymy jak nowinka stanie się obowiązującym status quo, a my stracimy największy skarb depozytu łaski jakim jest Najświętsza Ofiara.

Wyraźnie stwierdzam niezależnie od tego jaki kształt przybierze ów obrzęd iż będzie on nieważny, jeśli tylko duchowieństwo protestanckie zechce go celebrować. Będzie to wyraźny znak iż to co będzie się nazywało Mszą Świętą w rzeczy samej już nią nie będzie. I nastąpi czas prześladowań, bo obrzęd ten trafi w pierwszej kolejności do nowych seminariów. Każdy wierzący kleryk, każdy wierzący katolik będzie musiał odrzucić ów obrzęd jeśli zechce pozostać w Kościele. Trzeba być wiernym temu co zawsze i wszędzie było katolickie. Papież Pius XI w encyklice Mortalium Animos naucza: "Jasną rzeczą więc jest, Czcigodni Bracia, dlaczego Stolica Apostolska swym wiernym nigdy nie pozwalała, by brali udział w zjazdach niekatolickich. Pracy nad jednością chrześcijan nie wolno popierać inaczej, jak tylko działaniem w tym duchu, by odszczepieńcy powrócili na łono jedynego, prawdziwego Kościoła Chrystusowego, od którego kiedyś, niestety, odpadli." Nie wolno nam uczestniczyć w spotkaniach heretyckich, nawet wtedy gdy zostaną nam one dla zmylenia podane pod nazwą katolicką. Msza Święta to serce naszej wiary, źródło i szczyt życia, sprawa najwyższej wagi. Szczególnie w czasach powszechnego zamętu należy zachować czujność. Pierwszy klucznik przestrzega: "Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć. Mocni w wierze przeciwstawcie się jemu!" 1 P 5, 8-9.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

P.S.
Polecam w tym temacie interesującą analizę teologiczną ks. Murzińskiego.

piątek, 20 października 2017

Reformacja - czy na pewno właściwe pojęcie?

Laudetur Iesus Christus!

W czasie gdy wielu modernistów świętuje na różne sposoby 500-lecie reformacji polecam pochylić się nad samym pojęciem reformacji. Jak dobrze wiadomo słowa są nośnikiem nie tylko informacji, ale także poglądów i tak określony desygnat może być opisany słowem neutralnym emocjonalnie, pejoratywnym lub pozytywnym. Na przykład prezbitera możemy określić słowem: kapłan, ksiądz lub klecha. Pierwsze sformułowanie ma charakter pozytywny, jest wręcz majestatyczne, drugie ma charakter neutralny, trzecie wyjątkowo negatywny. 

Reformacja jest urobiona od słowa reforma, które przeszło do języka polskiego z łaciny reformare znaczy po prostu przekształcać. Mamy więc reformę, która jest zmianą formy, a forma kojarzy się nam  z czymś zewnętrznym. Jest ona oczywiście istotna, ale ma zwykle mniejsze odniesienie do kwintesencji danej rzeczywistości aniżeli materia. Bo jeśli mamy wodę to istotniejsze jest dla nas jej tworzywo czyli związek wodoru i tlenu niźli jej stan skupienia. Jeśli zmienimy stan skupienia wody to pozostanie ona wodą, ale jeśli podmienimy pod atomy wodoru jakieś inne choćby żelazo, to zamiast wody otrzymamy rdzę... . Zatem termin reformacja oznaczałby proces zmiany rzeczywistości otaczającej istotę rzeczy. Do takiego wniosku próbują nas przekonać ci którzy tego pojęcia używają.

Zastanówmy się czy proces, którego desygnatem ma być reformacja w istocie rzeczy odpowiada pojęciu jakim jest ona opisywana. Za początek ruchu reformacyjnego czyli tak zwaną prereformację uznaje się wystąpienie Jana Wiklifa w XIV w. Jego dogmatyczne postulaty podważały urząd hierarchiczny Kościoła oraz naukę o transsubstancjacji. Czy reformy polegające na zniesieniu urzędów kościelnych przewidzianych dla ustroju Kościoła przez Pana Jezusa Chrystusa oraz próba podważenia substancjalnej obecności Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie są czymś zewnętrznym w stosunku do wiary katolickiej? Czy była to w istocie próba reformy?  A Jan Hus, który poza rzeczywistymi postulatami reform liturgicznych czyż może być nazwany reformatorem kościelnym jeśli głosił predestynację, mistycyzm eklezjologiczny czy odrzucał obecność substancjalną Pana Jezusa Chrystusa w sakramencie ołtarza? Dalej Waldensi, którzy głosili solibiblicyzm odrzucając Tradycję, wyznając powszechne kapłaństwo bez uznania urzędu hierarchicznego oraz odrzucając wszystkie sakramenty poza chrztem czyż mogą być uznawani za reformatorów? Czy reformą nazwiemy postulat Lutra, że władza doczesna jest ważniejsza niż duchowa, a małżeństwo wbrew temu co powiedział Pan Jezus Chrystus nie jest nierozerwalne? I tak można przejść przez kolejnych "reformatorów" Zwinglego, Kalwina czy Henryka VIII, który w ramach reformy założył własny "kościół" i ogłosił się jego głową. Co więc wyznacza ramy reformy? Czy jest to zaledwie zmiana obrzędowości, czy też dogmaty i prawdy wiary mogą być podciągnięte pod ową zewnętrzną zmianę jakiejś religii. Praktyka pokazuje, że zawsze zmiana doktryny pociąga zmianę religii, a nawet często zmiana obrzędowości powoduje ten sam skutek, gdyż w większości religii kult, czyli służba Boża jest centralnym aspektem religijności. Tak również jest w katolicyzmie. "Reformacja" nie uczyniła więc żadnej zmiany w katolicyzmie, stworzyła za to nową religię - protestantyzm, a ściślej rzecz ujmując grupę różnych fałszywych religii, bo każda denominacja ma własną doktrynę i własną obrzędowość.

Skoro więc doszliśmy do stwierdzenia, że reformacja nie odpowiada desygnatowi jakim był ruch społeczno-religijny trwający w łonie chrześcijaństwa od XIV w po dzień dzisiejszy to należy zaproponować jakiś zamiennik. Tym prawdziwym pojęciem okazuje się rewolucja heretycka. Rewolucja oznacza bowiem nagłą zmianę, z łaciny revolutio znaczy przewrót, postawienie czegoś do góry nogami. W ten sposób przebiegały zmiany zaprowadzane przez rewolucjonistów herezji protestanckiej. Początkowe fazy rewolucji nie trafiły na żyzny grunt. Epoka średniowiecza uniwersyteckiego dobrze przygotowała się intelektualnie na odparcie głoszonych w późniejszym czasie błędów. Niestety okres tak zwanego odrodzenia stworzył warunki politycznego wykorzystania postulatów kolejnych herezjarchów. I tak podaje się jako datę rewolucji heretyckiej błędnie określanej mianem reformacji rok 1517 chociaż był to już raczej punkt kulminacyjny, a nie początek. 

Nie trzeba chyba wskazywać w jakim środowisku ukuło się pojęcie reformacji. Z punktu widzenia sekt protestanckich ruch ten faktycznie jest reformacją, jednak patrząc integralnie na dzieje Kościoła była to rewolucja. Niestety pojęcie reformacji weszło do podręczników oświaty systemu kołłątajowsko-stalinowskiego i jako takie jest podawane naszej katolickiej dziatwie. Również młodzież katolicka w modernistycznych podręcznikach spotyka się z pojęciem reformacji. Stanowiska wyrażone w tej rzekomo katolickiej makulaturze są jak wiele osób twierdzi wyważone, czyli politycznie poprawne. W końcu sposób wyrażania rzeczywistości wychowuje i reformacja brzmi na pewno lepiej niż rewolucja heretycka. W rzeczywistości tam gdzie spotykamy się z "reformacją" postępuje protestantyzacja poglądów nie tylko na samą historię, ale także na doktrynę. Przeto protestujmy przed reformacją i nazywajmy ją konsekwentnie rewolucją heretycką. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk


niedziela, 8 października 2017

Ipsissima verba Iesu - czyli o uczonych w Piśmie, którzy lepiej wiedzą co mówił Pan Jezus

Laudetur Iesus Christus!

Z okazji niebawem przypadającej rocznicy rewolucji heretyckiej, zamieszczam dziś wpis o pewnym bardzo szkodliwym zjawisku w biblistyce, które zawdzięczamy "braciom odłączonym", czyli heretykom. Problem tzw "ipsissima verba Iesu", czyli dociekania słów których rzeczywiście użył podczas swego ziemskiego żywota Pan Jezus zawdzięczamy właśnie protestantom. I gdyby katolicka hierarchia działała poprawnie, to problemu by nie było - zostałby autorytatywnie zduszony w zarodku. Świętej pamięci biskup Franciszek Jop zapytany przez swojego kapłana, czy może się udać na konferencję naukową dotyczącą problemu zmartwychwstania odparł: "Nigdzie ksiądz nie pojedzie, żadnego problemu nie ma - zmartwychwstał i już!" W ten sposób katolicka egzegeza powinna rozwiązać ów problem i tak się działo aż do wiosny Kościoła lat 50-tych i i 60-tych ubiegłego wieku kiedy zaczęto uprawiać biblijny dialogizm.

Jako pierwszy pytanie o słowa których rzeczywiście użył Pan Jezus zadał Richard Simon - katolicki kapłan i biblista. Zauważył, studiując konkordancję, że różni ewangeliści w różny sposób przekazali nauczanie Pana Jezusa. Na tym etapie badania miały jeszcze charakter egzegezy katolickiej, chociaż dzieło Simona spotkało się z krytyką i nawet oskarżeniem o herezję. Dopiero oświeceniowi uczeni: Reimanus i Lesing zaczęli negować historyczność Jezusa Chrystusa wskutek czego nastąpiła reakcja środowisk protestanckich. Pozorna obrona w rzeczywistości pogłębiła problem. Pojawiają się znane nazwiska adwersarzy, takie jak Gunkel, Harnack czy Reanan. Który z czytających mnie teologów nie zetknął się z nimi w czasie swoich studiów? Rozwinęli oni tak zwaną analizę krytyczną form co sprowadziło badanie Biblii do poziomu badania zwykłego dzieła literackiego. To abstrahowanie od natchnienia Pisma Świętego w konsekwencji doprowadziło do tego, że kolejny znany wichrzyciel biblijny Bultman  sprowadził Pana Jezusa do wytworu wiary swoich uczniów, czyli z wydarzenia zbawczego uczynił mit. Zaczęto więc oddzielać Jezusa od Chrystusa lub w złagodzonej wersji mówić o Chrystusie wiary i Chrystusie historii.

Z poglądami tych i im podobnych heretyków spotkałem się wiele razy podczas moich studiów teologicznych. Byli wykładowcy którzy bronili prawa do takich dociekań, do profanowania biblistyki poprzez stosowanie niekatolickich, świeckich metod badań. Trzeba przestrzec przed tymi nazwiskami jak również przed metodami jakie oni stosowali i stosują - bowiem ich teorie ciągle są rozwijane. Jedyną katolicką metodą egzegetyczną jest tak zwana metoda kanoniczna, polegająca na poddaniu analizie wszystkich miejsc paralelnych i wyciąganiu wniosków po dokładnym studium wszystkich miejsc w których Słowo Boże mówi o danym zagadnieniu. Za najbardziej szkodliwą należy uznać najbardziej popularną metodę historyczno-krytyczną. Pismo Święte traktowane jest w niej jak każde inne dzieło - wskazuje się jedynie na ludzkiego autora, jego kontekst kulturowy i społeczny zupełnie pomijając rolę Ducha Świętego. Poprzez krytykę tekstu wynajdywanie i porównywanie różnych kodeksów odziera się Pismo Święte z jego sakralnego charakteru zapominając, że dla Kościoła tekstem natchnionym pozostaje Wulgata, co orzeczono na soborze trydenckim. Tak więc nie papirusy z Qumran zawierające różne fragmenty Słowa Bożego, nie żydowska Septuaginta, ale katolicka Wulgata, która jest tłumaczeniem, ale pozostaje tekstem oficjalnym Pisma Świętego!

Zanim więc zapytamy która wersja słów Pana Jezusa Chrystusa była bardziej prawdopodobna - czy ta z Ewangelii św. Mateusza czy ta z Ewangelii św. Łukasza zauważmy iż istnieje jedna Ewangelia i problem jakich dokładnie słów użył Pan Jezus wcale nie jest problemem teologicznym. Podobnie jak nie jest problemem teologicznym autorstwo listu do żydów... . Nas wierzących interesuje bowiem treść wiary oraz wierność naszych zatwierdzonych przekładów z Wulgatą. Myli się jednak ten który uważa, że problem ipsissima verba Iesu jest wydumany i mało szkodliwy dla wiary. Niestety współcześni egzegeci posuwają się do dalszych interpretacji, roszczą sobie oni bowiem prawo do określenia, które fragmenty tekstów natchnionych są rzeczywiście Słowem Bożym, a które prywatną opinią autorów ludzkich. Czyli już nie tylko krytyka tekstu, analiza retoryczna paralelnych miejsc ale swoista cenzura Słowa Bożego. Zaprawdę biada temu kto przykłada do tego rękę! Owi faryzeusze wycinają w praktyce niewygodne fragmenty Pisma Świętego albo poprzez ignorowanie ich w badaniach i cytowaniach, albo poprzez atakowanie ich wprost określając iż nie są to prawdziwe słowa Pana Jezusa, a jedynie dumka autora ludzkiego. Opinie tych szkodników przedostają się do podręczników teologii, do katedr egzegezy i dalej do wykładów z teologii systematycznej. Trucizna, która przez wiele lat sączona była w środowiskach akademickich pseudo-katolickich przekazywana jest dalej wiernym poprzez zafałszowane katechezy i kazania. I nie ma się co dziwić że mamy wykastrowany przekaz wiary, skoro z seminariów przychodzą do nas eunuchy Słowa Bożego... . Wraz ze zmianą lekcjonarza, o czym napiszę kiedy indziej i "obfitszym zastawieniem Stołu Słowa Bożego" nastąpiła faktyczna neutralizacja liturgiczna i pastoralna Biblii. Proces ten chociaż dalej trwa dobiega już powoli do końca.  I co z tego, że śpiewamy psalmy skoro głusi jesteśmy na napomnienie króla Dawida:
"Czemu mają mówić poganie:
<A gdzież jest ich Bóg?>
Nasz Bóg jest w niebie;
czyni wszystko, co zechce.
Ich bożki to srebro i złoto, 
robota rąk ludzkich. 
Mają usta, ale nie mówią; 
oczy mają, ale nie widzą.
Mają uszy, ale nie słyszą;
nozdrza mają, ale nie czują zapachu.
Mają ręce, lecz nie dotykają;
nogi mają, ale nie chodzą;
gardłem swoim nie wydają głosu.
Do nich są podobni ci, którzy je robią, 
i każdy, który im ufa." (Ps 115,2-8)

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

poniedziałek, 2 października 2017

Skrzydlata herezja, czyli opary ikonoklazmu katechetycznego

Laudetur Iesus Christus!

Dziś z okazji wspomnienia świętych aniołów stróżów trochę lżejszy temat, bo z pozoru wydawać by się mogło, że śmieszny. Jednak konsekwencje zjawiska, które poniżej opiszę mają doniosłe znaczenie dla całego przekazu wiary.

Katechetyka zwykła być przez alumnów traktowana jako część tak zwanej teologii rozrywkowej. Nauki było niewiele, wykładowca opowiadał zwykle różne casusy katechetyczne. Kiedyś wypłynął jednak na szersze wody refleksji teologicznej i wspomniał stary dobry katechizm używany w naszej diecezji. Również ja się na tym katechizmie wychowałem. Ów nauczyciel akademicki stwierdził iż tej pozycji niewolno już używać, bowiem wpaja dzieciom zły obraz anioła, bowiem wizerunki aniołów w tej książce miały skrzydła.

Na początku myślałem że zarzut katechetyka jest żartem, ale im dłużej słuchałem wywodu, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu że jednak nie. Dyskusja niewiele wnosiła. Przywołanie zasady poglądowości w katechezie i dostosowania poziomu przekazywanych treści do odbiorcy również. W końcu nasz nauczyciel stwierdził, że właśnie dlatego że katecheci mają takie podejście ludzie wierzą wiarą infantylną.

Więc wizerunki anioła ze skrzydłami pokazują nierealny obraz anioła? A definicja aniołów podana przez heterodoksyjnych teologów i przekazana nam na traktacie o Bogu stworzycielu oddaje ową rzeczywistość? Uczono nas bowiem, że anioł to immanentna siła, przez którą ujawnia się Boża opatrzność. Oczywiście przyciśnięty do muru wykładowca uznał że anioły to jednak są osoby, ale jak się ma pojęcie siły (mocy) do pojęcia osoby? Szczerze wolę upersonifikowany obrazek anioła ze skrzydłami niż definicje modernistów obracające w perzynę katolicką angelologię.

Zjawisko o którym piszę nazywam ikonoklazmem katechetycznym - polega ono na usuwaniu z przepowiadania wszystkiego co ukazuje konkret podawanych treści. Pod pozorem odmitologizowania prawd wiary dokonuje się ich zniekształcenia. W wielu przypadkach współczesna katecheza goni za trendami z dzikiego Zachodu odwraca się od tradycyjnych form, na których wyrosły pokolenia wiernych katolików, a podąża za ową słynną już "wiosną Kościoła". Powody takiego postępowania mogą być dwojakie. Albo jest to intencjonalne niszczenie depozytu wiary, albo zwykła pycha działająca na zasadzie: "a ja to zrobię lepiej". Doświadczenia ostatnich dekad pokazują, że taki pogląd jest fałszywy i nowe metody zupełnie się nie sprawdzają.

Czy aniołowie mają skrzydła? Wyklęty kleryk jednoznacznie odpowiada, że nie. Przyczyną infantylizacji życia religijnego nie jest styl katechezy dzieci wczesnoszkolnych, a zatrzymanie tego poziomu w czasie. Dobry katecheta w stosownym czasie "odetnie" aniołom skrzydła. Jeśliby wycisnąć treści katechezy szkoły średniej i szkoły podstawowej to są one w dużej mierze podobne. O ile w innych przedmiotach następuje wyraźny progres, o tyle katecheza ma być przyjemną lekcją o byciu dobrym człowiekiem. Taki stan rzeczy powoduje znudzenie wiarą przez młodych ludzi, którzy właśnie w wierze mogliby znaleźć oparcie i spełnienie swych młodzieńczych ambicji, także i przeżywanego buntu. Ta szansa jest jednak zmarnowana. I można pisać sążniste opracowania, ale jeśli nie wróci się do tego co było, a nowych form przepowiadania nie wywiedzie się w sposób organiczny ze starych, to pogaństwo będzie się rozwijać w jeszcze większym tempie niż dotąd.

Święty Michale Archaniele broń nas w walce przeciw niegodziwościom wszelkiej herezji. Oby Bóg je poskromić raczył. A ty wodzu zastępów anielskich szatana i jego wszelkie błędy mocą Bożą strąć w otchłań. Oddal od nas ciemności modernistycznego ikonoklazmu i daj jasne i dobre rozeznanie tym którzy uczą naszą dziatwę wiary. Amen.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk