środa, 26 lipca 2017

Los kleryka tradycyjnego, czyli od Annasza do Kajfasza

Laudetur Iesus Christus!

Dzisiaj ku pokrzepieniu serc, ale zarazem przestrodze polecam odsłuchać poruszającego świadectwa ks. Tomasza Jochemczyka. Materiał doskonale ukazuje bolączki i problemy współczesnej deformacji seminaryjnej, nie jest jednak wlewaniem żali, a całej wypowiedzi choć długiej słucha się z zapartym tchem. Jednocześnie polecam ks. Tomasza waszej opiece modlitewnej, oby więcej takich kapłanów...

Link do filmu - świadectwa:  https://www.youtube.com/watch?v=bUpeSqmN4II

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

sobota, 15 lipca 2017

O wyborze seminarium - czyli słów kilka dla zdecydowanych wstąpić

Laudetur Iesus Christus!

Wśród moich czytelników są ci którzy albo sami rozważają wstąpienie do seminarium, albo mają kogoś znajomego kto zamierza wstąpić. Sprawa wyboru seminarium jest bardzo ważna, chociaż w procesie rozeznawania powołania bywa w ogóle nie uwzględniana. Tymczasem środowisko wzrostu powołania ma dlań fundamentalne znaczenie i nie chodzi tylko o szanse na przyjęcie święceń, ale także możliwie jak najmniejsze straty duchowe poniesione przez kandydata do kapłaństwa w procesie deformacji.

Jak już napisałem we wpisie dotyczącym wartości nowych seminariów tak powtarzam tutaj: należy wybierać Tradycyjne seminarium i nie chodzi tylko o kwestie związane z liturgią, czyli tradycją, ale przede wszystkim z Tradycją, a więc o takie miejsce formacji które zapewni właściwe ukształtowanie. Seminaria w Tradycji są powszechnie znane i nie będę powtarzał jak do nich trafić, skupię się na sytuacji w której dla potencjalnego kleryka takie seminarium jest niedostępne.

Gdy sam wstępowałem do seminarium, moja świadomość wyboru była żadna. W sposób oczywisty uznawałem, że mogę wstąpić do seminarium diecezji do której przynależę. Jest to  mit i nie należy temu ulegać. Problemy z przyjęciem miałem już na samym początku - po czasie stwierdzam, że było to zrządzenie Bożej opatrzności, jednak wtedy nie potrafiłem tego tak rozeznać. Po umówieniu rozmowy wstępnej pojechałem pełen radości i pozytywnego nastawiania na rozmowę kwalifikacyjną. Opowiedziałem historię swojego powołania, rektor zatrzymał się na zaświadczeniu lekarskim stwierdzającym brak ograniczeń do podjęcia studiów, ale jednocześnie o przeciwwskazaniach w pracy fizycznej. Swoją drogą osoba, która prowadziła moją rekrutację była wyjątkowym bufonem. Następnego dnia telefonicznie dowiedziałem się, że nie zostałem przyjęty. Będąc przekonany o swoim powołaniu i o tym że realizować go mogę tylko w rodzimym seminarium odwołałem się od tej decyzji do biskupa. Wizyty w diecezjalnej kurii, składanie badań i rozpatrywanie ich trwały prawie całe wakacje. Ostatecznie decyzja przyjęcia mnie do seminarium miała zapaść na przełomie lipca i sierpnia. Nikt jednak nie poinformował mnie o tym i dopiero w połowie sierpnia gdy sam zadzwoniłem do seminarium dowiedziałem się, że zostałem przyjęty. Ucieszony tym faktem rozpocząłem formację dwa tygodnie później - pierwszy rocznik zjeżdża się zwykle wcześniej by poznać specyfikę seminarium. Nie zauważyłem w całym tym procesie wchodzenia do seminarium jednej rzeczy - moi przyszli przełożeni w ogóle nie patrzyli na kwestię powołania w sposób nadprzyrodzony. Moje problemy zdrowotne - ich powód, przebieg i obecny stan dla każdego kto mnie zna są bardzo autentycznym znakiem Bożej opatrzności. Moi moderatorzy do rekrutacji podeszli jak do kwalifikowania do zawodu. Notabene rektor, który robił mi problemy z przyjęciem w związku ze stanem zdrowia sam nie był w najlepszej formie (pisząc szczerze dużo gorszej ode mnie) co wyszło w czasie krótkiej wycieczki górskiej podczas kursu wstępnego.

Po czasie stwierdzam, że powinienem zrezygnować z aplikowania do tego seminarium już w czasie rozmowy wstępnej i nie czekać nawet na jej wynik. Niestety wielu kandydatów traktuje jako wielką łaskę fakt przyjęcia ich do seminarium i nie zauważa pewnych zagrożeń objawiających się już na furcie i w rektoracie czy rozmównicy. Powołanie to z pewnością wielki dar i pragnienie jego realizacji jest potrzebą prawie tak silną jak potrzeby fizjologiczne. Zrozumie to każdy kto poczuł kiedyś pragnienie bycia kapłanem, osobą życia konsekrowanego, czy nawet mężem/żoną oraz ojcem/matką. Po podjęciu decyzji o uczynieniu kroku w kierunku wybranej drogi życiowej należy jednak przystanąć i podjąć refleksję. Drogi kandydacie do seminarium, czy wyobrażasz sobie zamieszkać wspólnie, czy zaręczyć się z dziewczyną której nie znasz? Pomijam tu zupełnie aspekt grzechu, chodzi o racjonalną decyzję. A tu decydujesz się złożyć największy skarb Twojego życia w ręce zupełnie obcych osób. Wypada więc wcześniej uczynić pewien namysł i po rozeznaniu powołania rozeznać także miejsce jego realizacji. Skoro widzisz, że są miejsca, w których do sprawy Twojego powołania podchodzą w sposób zupełnie świecki - bardziej patrzą na Twoją kondycję fizyczną, psychiczną, osobowość itp to Ty także masz prawo i obowiązek w trosce o własne powołanie zweryfikować miejsce swojej formacji i dokonać wyboru. Trzeba tutaj popatrzeć w sposób nadprzyrodzony, uzyskać odpowiedź na pytanie, czy miejsce które wybieram pomoże mi w tym aby zostać świętym kapłanem?

Aby na to pytanie odpowiedzieć trzeba poznać miejsce swojej przyszłej formacji. Seminaria same wychodzą tutaj naprzeciw organizując rekolekcje powołaniowe i dni skupienia. Warto w takich wydarzeniach brać udział i to możliwie jak najwcześniej - nie czekać aż do momentu kiedy ostateczna decyzja zostanie podjęta. Niestety akcje typu "zostań klerykiem na weekend", albo "dzień otwartych drzwi" są nastawione na jak najlepszy efekt medialny. Jedzenie w refektarzu będzie lepsze, wszyscy mili i uśmiechnięci, ale jeśli umiesz obserwować, rozmawiać i pytać to uzyskasz wiele przydatnych informacji. Nawet sama konstrukcja takich rekolekcji czy dnia skupienia wiele mówi o formatorach - jeśli więcej jest tam zabawy, gier sportowych, przedstawień itp niż klasycznych ćwiczeń duchowych to już znaczy, że coś jest nie tak. Zwróć uwagę na treść nauk które usłyszysz, rób notatki i w domu na spokojnie spróbuj wyciągnąć podstawowe tezy. Postaraj się sam lub z pomocą wierzącego księdza ocenić ich wartość doktrynalną. Pamiętaj, że ważna jest treść, a nie opakowanie. Ostatecznie erzatzami się nie uformujesz. Warto zajrzeć też do biblioteki i ocenić jej zasoby. Akurat moje seminarium było pod tym względzie wzorcowe, ale są takie gdzie naprawdę jest problem ze studiowaniem, bo nie ma z czego. Oczywiście nie jest to rzecz najważniejsza, ale na pewno istotny faktor. Kolejna rzecz której warto się przyjrzeć to aspekt ludzki - jest jasne, że wszyscy będą się do Ciebie odnosić raczej życzliwie, ale pewne rzeczy trudno ukryć. Ludzki aspekt seminarium szybko ocenisz obserwując jak księża odnoszą się do personelu pomocniczego oraz jak starsi klerycy traktują młodszych - ci będą zwykle przy prostych posługach ubrani w strój świecki, zazwyczaj garnitur. Jeśli zaobserwujesz tak zwaną falę, albo niegodne odnoszenie się do młodszych to lepiej zastanów się nad wyborem innego seminarium. Tu nie chodzi tylko o to, że Ciebie tak będą traktować, ale że możesz w przyszłości przesiąknąć takim stylem i zostać księdzem bucem. Wreszcie liturgia - jest probierzem pobożności i wiary moderatorów i alumnów. Trzeba spojrzeć nie tylko na dobre przygotowanie liturgii w aspekcie choreograficznym - pod tym względem większość seminariów bryluje - ale przede wszystkim wobec wierności przepisom liturgicznym, ducha liturgii i dbałości wykonywanych czynności. Za kilka lat to Ty będziesz musiał odbywać tam służbę, czy chciałbyś ją sprawować w taki sposób? Rozejrzyj się również w kaplicy/kościele seminaryjnym. To miejsce w którym będziesz się modlił, czy pomaga ono w skupieniu i modlitwie, czy też obraża swoją brzydotą Boga? Rozmawiaj dużo z klerykami - to czas kiedy zadawanie pytań nie ściąga jeszcze na Ciebie podejrzeń. W miarę możliwości spróbuj dotrzeć do tych alumnów, którzy nie są Twoimi opiekunami ani wyznaczonymi przewodnikami. Moderatorzy dobrze wiedzą kogo wyznaczają do takich zadań i ci klerycy są zwykle układni, ale też mało szczerzy.

Jeśli ocena Twojego rodzimego seminarium wypadnie negatywnie nie bój się podjąć decyzji o wstąpieniu do innego seminarium duchownego - jest ich w Polsce kilkadziesiąt, tak diecezjalnych jak zakonnych. Wyjazd na rekolekcje, czy dzień skupienia do niczego Ciebie nie zobowiązuje. Warto wcześniej popatrzeć także na stronę internetową. Mówi ona wiele o seminarium, jeśli dobrze się ją przejrzy. Sprawdź listę alumnów, czy może pochodzą z innych diecezji? Świadczy to o otwartości danego seminarium. Popatrz dobrze na regulamin lub statut jeśli są dostępne i porównaj je z dokumentami kościelnymi o formacji kapłańskiej. Brak spójności świadczy o tym, że moderatorzy nie są posłuszni Kościołowi - takie seminarium trzeba omijać szerokim łukiem. Warto popatrzyć również na zwarte na stronach seminaryjnych myśli i nauki o kapłaństwie, czy wizja tam przedstawiona odpowiada temu co odczuwasz w sercu? Oczywiście idziesz się formować i ukształtować, więc Kościół ma Cię prowadzić, ale skoro czytasz tego bloga to masz już dużą świadomość i potrafisz odróżnić Bożą koncepcję kapłaństwa od tej zlaicyzowanej. Galerie, zdjęć, kroniki wydarzeń itp elementy ukażą Ci życie seminarium od środka, jego liturgię, przestrzeń itd. Znowu warto przyjrzeć się im pod kątem tego, czy proponowane klerykom formy spędzenia czasu przybliżają do wiary i czy są zgodne z prawem Kościoła. Szczególnie jeśli jesteś tradycjonalistą warto spojrzeć na to jak silnie rozwinięty jest w seminarium ekumenizm. Koła zainteresowań kleryków, czy tak zwane agendy dadzą Ci pogląd jaki styl formacji panuje w interesującym Cię seminarium. Nawet pobieżny rzut oka na witrynę internetową pozwala ocenić co jest ważniejsze w danym domu formacji: Pan Jezus czy też piłka nożna albo tenis stołowy... . Warto też zrobić stosowne przeszukanie internetu aby dowiedzieć się o ciemnych stronach seminarium. Internet pamięta wszystko, ale nie wolno zapomnieć, o tym, że informacje w ten sposób odnalezione często nie są pisane w sposób rzetelny, nierzadko tworzą je wrogowie Kościoła. W końcu trzeba sobie to seminarium obejrzeć, stosując porady które zawarłem akapit wyżej. 

Ostatecznym kontaktem z wybraną instytucją formacyjną będzie proces rekrutacji. I tutaj dalej warto obserwować rzeczywistość. Pamiętaj dopóki nie przestąpisz we wrześniu lub październiku progu seminarium, nowicjatu etc masz czystą kartę, nigdzie nie byłeś i łatwo będzie zmienić miejsce formacji. Wybierając seminarium duchowne obcej diecezji oczywiście spotkasz się z pytaniem: "dlaczego do nas?", ale zawsze jeśli poznałeś to seminarium i diecezję będziesz w stanie rzeczowo odpowiedzieć. Na przykład w Częstochowie można powiedzieć, że przyciągnął mnie blask Matki Bożej Częstochowskiej i u jej stóp chcę się przygotowywać do święceń, a w Krakowie, że mam szczególne nabożeństwo do św. Stanisława biskupa. Takie tłumaczenie powinno wystarczyć. Potem nastąpią pytania o przebieg historii Twojego powołania. Niektóre pytania mogą być nieprzyjemne. Są moderatorzy, których interesuje czy miałeś dziewczynę itd - na takie pytania trzeba odpowiadać szczerze, tu nie ma dobrych i złych odpowiedzi. Czas rekrutacji to także ostatnia sposobność dla Ciebie aby ocenić seminarium do którego wstępujesz. Jeśli uznasz, że badania psychologiczne zbytnio ingerują w Twoją intymność, albo rozeznasz, że moderatorzy przeprowadzają rekrutację niczym do korporacji to trzeba mieć przysłowiowe jaja i się wycofać. Zawsze możesz zapisać się na rok na teologię i wejść na drugi rocznik w innym seminarium. Dopóki nigdzie nie byłeś masz czystą kartę i taki zabieg jest stosunkowo łatwy do przeprowadzenia. Dla nich jesteś tylko kolejnym kandydatem, oni zaś dla Ciebie są wyrocznią. Niestety praktyka wskazuje że przenosiny do innego seminarium są trudniejsze - przede wszystkim dlatego, że zawsze konieczna będzie opinia byłych przełożonych i pojawiają się pytania dlaczego odszedłeś/zostałeś wyrzucony.

Ostatecznie trzeba rozeznawać wstąpienie do określonego seminarium także na modlitwie, spowiedzi i w kierownictwie duchowym dokładnie tak samo jak rozeznawało się sam wybór stanu. Jak widzisz nawet wybierając nowe seminarium masz pewne możliwości wyboru lepszego lub gorszego. Jeśli jesteś tego świadomy zwiększasz swoje szanse na to, aby być świętym kapłanem. Wybór nowego seminarium zawsze jest obarczony pewnym złem związanym z błędnymi założeniami formacyjnymi. Można jednak i trzeba minimalizować stopień deformacji, której będzie się podlegać. Pójście za głosem powołania jawi się jako konieczność moralna. Ktoś kto rozeznał wolę Bożą i świadomie nie chce jej realizować grzeszy. Oczywiście pójście za głosem sumienia nie oznacza, że wolno przyjmować wszystkie kompromisy, ale to będzie już tematem innego wpisu. Tymczasem wszystkim rozeznającym a nie mogącym wybrać tego co najlepsze czyli seminarium Tradycyjnego życzę wszelkich Bożych łask. 

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

czwartek, 13 lipca 2017

Seminarium w Tradycji, a tradycja w seminarium; Tradycyjne seminarium w Polsce

Laudetur Iesus Christus!

Istotnym zagadnieniem dla moich czytelników jest temat obecności Tradycji w seminarium. U tych którzy są najbardziej świadomi teologii wzbudza pewnie zaciekawienie dlaczego w tytule użyłem słowa "tradycja" pisane raz wielką, a raz małą literą. Dla mniej wtajemniczonych polecam wpis pod tytułem "Bardziej Pismo Święte, czy bardziej Tradycja?". W skrócie Tradycja to istotna część depozytu wiary zawarta w tym co pod natchnieniem Ducha Świętego przekazał nam Kościół, natomiast tradycją nazywamy różne ludzkie praktyki - nierzadko usankcjonowane przez Kościół, ale nie wchodzące w skład wiary. Przykładem tradycji będą na przykład różne liturgie, czy nabożeństwa, zaś Tradycji na przykład dogmat o realnej i substancjalnej obecności Pana Jezusa w każdej cząstce Eucharystii.

Tradycja w nowych seminariach we współczesnej praktyce sprowadza się właśnie do tradycji pisanej przez małe "t". To co jest gdzieniegdzie tolerowane to upodobanie w pewnych formach pobożnościowych i liturgicznych, tępione jest natomiast przywiązanie do tego co te formy z sobą niosą. Innymi słowy można w niektórych polskich seminariach uczęszczać na Mszę Świętą w rycie klasycznym, ale biada jeśli ktoś przyjmie naukę o Mszy Świętej związaną z treścią tych obrzędów. Problem z tradycjonalistami seminaria polskie mają przynajmniej od lat 90-tych. Odkopane przeze mnie fora internetowe i relacje różnych osób, w tym także moich wykładowców świadczą że problem zaczął się wraz z wystąpieniem abp Lefebvre. Trzeba to uczciwie przyznać, niezależnie od tego jakie kto ma poglądy na temat tego hierarchy, że przywrócił nam świadomość dziedzictwa Kościoła i rozpoczął  ruch w kierunku przywrócenia świadomości i praktyki Mszy w rycie klasycznym. W okresie pierwszych lat XXI w seminaria broniły się wydalając po prostu takich kandydatów do kapłaństwa. Powołań było jeszcze względnie dużo, więc taka polityka była akceptowalna. Przesilenie nastąpiło w okresie mojej (de)formacji. Kleryków od czasu gdy wstąpiłem ubyło około 25 % w skali kraju i władze seminaryjne zaczęły się bardziej liczyć z tradycjonalistami. Oczywiście różne seminaria są na różnym etapie, ale w wielu z nich powstają nawet specjalne kółka zainteresowań związanych ze starą liturgią. W niektórych seminariach jak na przykład w Krakowie, takie zainteresowania są podawane do publicznej wiadomości, w innych grupa taka działa oficjalnie ale bez prawa wychodzenia na zewnątrz. W moim seminarium panuje obecnie ta druga sytuacja, ale gdy ja byłem w trakcie (de)formacji tradycjonaliści musieli się zapisywać na tajną listę, aby wyjść na klasyczną Mszę. Byliśmy też nierzadko postponowani przez naszych przełożonych Nie mieliśmy prawa ogłaszać wyjść na Mszę trydencką z ambonki w refektarzu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że podpisując taką listę ściągam na siebie uwagę przełożonych.

Z tego co śledzę w sieci, w rozmowach z klerykami z różnych diecezji i z własnego doświadczenia polecam takie grupy omijać szerokim łukiem. Oswojenie przez moderatorów grup tradycjonalistów to zabieg celowy i obliczony na walkę z tym zjawiskiem w seminarium. Po pierwsze grupa taka ma za zadanie ujawnić wszystkich potencjalnie zainteresowanych. To samo w sobie nie oznacza, że kleryk wchodzący do takiej grupy nie zostanie kapłanem, ale jest już na cenzurowanym. Modernizm potrafi zaakceptować umiłowanie do organów, pięknych ornatów, kadzidła itp rzeczy, jednak nigdy nie zaakceptuje katolickiej nauki o Mszy Świętej, ponieważ ta nauka jest klarowna i nie jest otwarta na współczesne adaptacje. Ktoś kto zrozumiał czym Msza Święta jest nigdy nie zrówna ołtarza ofiary z amboną i nie nazwie tego drugiego ołtarzem, a pierwszego stołem.... . Kleryk, który miłuje Tradycję, a nie tylko tradycję będzie przeciwnikiem koncelebry, nazywania kapłana przewodniczącym zgromadzenia liturgicznego oraz innych niż transsubstancjacja pojęć określających najważniejszy moment w trakcie Mszy Świętej, taki kleryk nigdy nie zrówna we Mszy Świętej wymiaru Ofiary z wymiarem uczty i nie nazwie tego obrzędu Wieczerzą Pańską. A więc jeśli mnie czytasz i myślisz sobie tak: "przecież oni na to pozwalają - zapiszę się" to jesteś w błędzie. Nawet jeśli nie rozumiesz wszystkiego co tu napisałem to jeśli świadomie będziesz liturgię przeżywał sam intuicyjnie do tego dojdziesz, ponieważ liturgia wychowuje i uczy zgodnie z zasadą lex orandi lex credendi - tego chyba jeszcze uczą na pierwszym roku liturgiki w każdym seminarium, więc nie będę wyjaśniał... . Podpisując listę proskrypcyjną zmniejszasz swoje szanse, ponieważ od tych kleryków przełożeni będą w sposób szczególny oczekiwali postępów formacyjnych. Weryfikatorami tychże są różne próby, podczas których wystawione będzie Twoje posłuszeństwo. Każą Ci na przykład rozdawać Komunię Świętą nie będąc nawet akolitą, albo nie obmywać rąk po komunikowaniu, bo przecież nie uprawiamy kultu cząsteczek. Kleryk który nie afiszuje się z tradipoglądami ma łatwiej, bo jego takie próby zwykle omijają. Cały problem polega potem na tym, że wchodzisz w schemat samozaciskającej się pętli - im bardziej chcesz być wierny sumieniu tym bardziej dociskają śrubę aż w końcu albo wylecisz za niesubordynację albo inny zmyślony powód, albo przerobią Cię na swój obraz i podobieństwo. Zatem nie należy podpisywać żadnych list i udawać zupełny brak zainteresowania tymi sprawami. Zresztą tradikółka zwłaszcza jeśli mają narzuconych moderatorów sprowadzą Ciebie jedynie do mniej lub bardziej poprawnego wykonawstwa funkcji ministranckich na klasycznej Mszy Świętej. Nie licz na to, że zapisując się do takiego koła zainteresowań dostaniesz lepszą formację, czy nauczysz się odprawiać po staremu - będziesz miał raczej trudniej. W żadnym wypadku nie będziesz ukierunkowany na poznanie największych skarbów myśli katolickiej. Niestety w nowych seminariach jesteś skazany na formację równoległą - jest to trudna i piękna, ale także bardzo niebezpieczna droga. Jak formować się od strony pozytywnej opiszę w innym poście. 

Tradycja w nowym seminarium jest niestety fikcją. Nie należy nastawiać się na poprawę tej sytuacji zwłaszcza w dobie obecnego pontyfikatu. Jak to mi ktoś powiedział cytują Franciszka: "karnawał się skończył" - niebawem dla mnie skończył się czas drogi do kapłaństwa. Jedyną opcją na poprawę jest promowanie powstania seminarium w Tradycji, czyli tradycyjnego seminarium duchownego w Polsce. Zdaję sobie sprawę, że dużo wody musi upłynąć w Wiśle zanim ten pomysł doczeka się realizacji, może nawet ja tego nie doczekam, ale sprawa jest pilna, bo w Polsce spada nie tylko ilość kandydatów do kapłaństwa, ale co gorsza także jakość formacji. Przechodzą trendy z dzikiego Zachodu. Tutaj szczególnie apel do czytelników nie będących seminarzystami, a więc do kapłanów i ludzi świeckich: promujcie tą ideę i mówcie o tym głośno. Dotyczy to zwłaszcza tych którzy zaangażowani są w środowiska tradycji kierowane przez instytuty posiadające seminaria tradycyjne na zachodzie. Może warto wzbudzić jakiś apostolat w tym celu? Sprawa jest doniosła, bowiem kleryków znajdujących się w mojej sytuacji jest trochę, jeszcze więcej jest mężczyzn, którzy gotowi byliby wstąpić tylko do takiego seminarium, żyją samotnie i czekają na poprawę atmosfery w Kościele. Takie seminarium ściągnęłoby naturalnie także kleryków obcojęzycznych z innych krajów słowiańskich. Sądzę, że wielu z czytelników tego bloga mogłoby sobie za cel swojego bycia w Kościele postawić doprowadzenie do powstania takiego seminarium. Wzbudziłoby to wielkie pokłady wiary zdeponowane w naszym niegdyś wielkim narodzie i może stalibyśmy się nie tylko przedmurzem chrześcijaństwa, ale nowym kamieniem węgielnym katolicyzmu w Europie.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

poniedziałek, 10 lipca 2017

Czy warto wstępować do nowych seminariów?

Laudetur Iesus Christus!

Tytułowym pytaniem pragnę otworzyć kolejną grupę tematów, która w zamyśle jest istotną częścią tego bloga. Poza wskazywaniem problemów dręczących Kościół zamierzam także stworzyć coś w rodzaju przewodnika dla współczesnych seminarzystów. Tutaj już więcej będzie moich myśli i spostrzeżeń z odbytej (de)formacji jak również doświadczeń innych. Dlatego też zachęcam do wysyłania na pocztę mailową osobistych historii i doświadczeń. Kilka tego typu wiadomości już otrzymałem, być może owa korespondencja z poszanowaniem prawa do prywatności zostanie w jakiejś przynajmniej części opublikowana jako zwarta pozycja książkowa. Oczywiście wcześniej zainteresowani zostaną poinformowani o takim zamiarze i będą anonimowymi lub jawnymi współautorami takiego opracowania. Sądzę, że po ponad 50-latach przychodzi czas aby podjąć refleksję na sposobem i jakością kształcenia nowego kleru.

Zdaję sobie sprawę, że czytelnicy mojego bloga stanowią dość elitarną grupę ludzi, którzy zasadniczo w pełni rozumieją co tutaj piszę. Wiem także, że posiadam czytelników spośród wrogów Kościoła, ale będących także w Jego szeregach. Dla was jestem solą w oku, ale apeluję do waszego sumienia, ponieważ wasze decyzje i postępowanie niszczą niwę Pańską i ściągają na wasze głowy Boże przekleństwo. Wobec takiego grona czytelników moja odpowiedź nie będzie zaskoczeniem: Nie warto! Jednak niestety wielu mężczyzn czujących powołanie kapłańskie nie ma innego wyboru.

Pisząc o nowych seminariach, trzeba określić czym one są. Sądzę, że dobrą definicją nowych seminariów będzie określenie ich domami wpajania modernizmu. Wiem, że te słowa brzmią nazbyt surowo, ale proponuję przeprowadzić Ci drogi czytelniku pewien test. Być może masz za sobą jakiś etap formacji w takim seminarium, a jeśli nie to pewnie w swojej parafii masz kontakt z księżmi, który taką drogę do kapłaństwa przeszli. Przeczytaj proszę encyklikę Pascendi dominici gregisDekret Lamentabili oraz Syllabus errorum, a następnie skonfrontuj z tym co słyszałeś z ust swoich seminaryjnych wykładowców i moderatorów, albo księdza posługującego w Twojej parafii. Niestety błędne tezy wypowiadane przez obecne duchowieństwo i ich niekapłańskie postawy świadczą o tym, że otrzymali fałszywą formację, zwaną przeze mnie deformacją, ponieważ naprawdę wielu kandydatów przychodzi do nowych seminariów z naprawdę dobrymi intencjami i o zgrozo psują się właśnie w seminarium. Chrystus Pan naucza: "Poznacie ich po ich owocach. Czy zbiera się winogrona z ciernia, albo z ostu figi? Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce. Nie może dobre drzewo wydać złych owoców ani złe drzewo wydać dobrych owoców. Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone. A więc: poznacie ich po ich owocach." (Mt 7,16-20).

Trzeba przyznać, że nowe seminaria wykazują duże zróżnicowanie w jakości formowania przyszłych kapłanów. Najbardziej zaznacza się tutaj zróżnicowanie geograficzne. Kraje obszaru zdominowanego przez Kościół zachodnio-katolicki czyli Niemcy, Benelux, Francja, Włochy i USA przyjęły całkowicie błędny model formacji. Wstępowanie do tych seminariów jest jawną deklaracją modernistyczną, zwłaszcza jeśli kandydat pochodzi z Polski. Teza którą stawiam, jest tym bardziej zrozumiała, że w każdym z tych krajów działa przynajmniej jedno prawdziwe seminarium formujące w duchu Tradycji katolickiej. W seminariach zachodnio-katolickich zabrania się alumnom wdziewania stroju duchownego poza czynnościami liturgicznymi, promuje się gender, toleruje aborcję i eutanazję, a kapłaństwo sprowadza się do roli czysto społecznej. W tych tak zwanych seminariach często nie odprawia się nawet codziennie Mszy Świętej... . Te domy formacyjne, jak się często one same określają, prowadzą dość swobodną dyscyplinę i to jest jedyna szansa dla wierzącego seminarzysty, który w czasie wolnym może oddać się praktykom duchowym, jednak niechybnie jego katolicyzm zostanie wykryty, a on sam usunięty. 

W Polsce sytuacja nie wygląda jeszcze tak dramatycznie, jednak systematycznie się pogarsza. Główną przyczyną jest przesiąkanie modernizmu głównie poprzez zachodnio-katolickie uniwersytety. Wielu wykładowców seminaryjnych odbyło studia specjalistyczne na dzikim zachodzie. Tam wielu z nich przyjęło modernistyczny punkt widzenia i dziś zaszczepiają w sercach młodzieży duchownej. Przekleństwem dla diecezji jest, jeśli ktoś o takim humanistycznym spojrzeniu zostaje przełożonym w seminarium. Wtedy często zaczyna się rzeź niewiniątek. Klerycy właściwie uformowani zostają usuwani z powodu swych katolickich poglądów. Podawane powody są różne, zwykle jednak sprowadzają się do problemu niereformowalności danego delikwenta. Przełożeni rezygnują, jeśli nie widzą szans na przerobienie młodego człowieka w modernistę. I niech was nie zwiodą pozory tradycyjnej pobożności - one w nowych seminariach są jeszcze tylko po to aby zaspokoić potrzeby starszych ludzi, względnie wyłowić tradinarybek do odstrzału. Do młodzieży wychodzi się już innymi nabożeństwami, często autorskimi i nie popartymi tradycją. Za 30 lat w seminariach w Polsce niestety znikną różaniec i godzinki, czy gorzkie żale. Reżim polskich seminariów, jest surowy, chociaż rozluźnia się stopniowo. Dyscyplina w tradycyjnym seminarium ułatwia formację, niestety w przypadku seminarium modernistycznego wzmacnia deformację i powoduje bolesne zgrzyty sumienia. Niestety wiele razy podczas swojej (de)formacji polscy klerycy są zmuszani do postępowania w sposób niezgodny nawet z obecną dyscypliną kościelną. Takie sytuacje są prowokowane celowo i mają one na celu złamanie kręgosłupa moralnego oraz doprowadzenie do sytuacji, w której kleryk będzie bardziej słuchał swojego proboszcza czy biskupa niż Boga, papieża i Kościoła. Istnieją oczywiście sposoby minimalizowania takich prób, ale niestety nie da się ich uniknąć zupełnie. O fałszywym posłuszeństwie w seminarium uczynię osobny wpis. Trzeba przestrzec, że na każdym polu formacji alumn nowego seminarium jeśli jest roztropny szybko zobaczy wyraźne rysy i pęknięcia.

Zdaję sobie sprawę, że nie dla każdego powołanego do kapłaństwa tradycyjna formacja jest osiągalna. Niestety póki co aby otrzymać prawdziwą formację kapłańską należy znać w stopniu wykładowym język niemiecki, angielski, francuski lub włoski i być gotowym do zmiany kulturowej jaka wiąże się z wyjazdem do obcego kraju. Takie miejsca są oazą katolicyzmu, ale poza murami tych prawdziwych seminariów czeka na przyszłego księdza obcy świat, który nazwie go konserwatystą, lefebrystą, zacofańcem. Jednak łatwiej jest to znieść formując się w ciszy i skupieniu, bez zgrzytów sumienia i poznając prawdziwą naukę Kościoła, niż ukrywając się w zachodnio-katolickim seminarium i prowadzić de facto podwójne życie. Moje wpisy kieruję do tych z was, którzy już weszli w system nowych seminariów, albo planujecie weń wejść. Z jednej strony jest w was szlachetne pragnienie aby odpowiedzieć na Boże wezwanie, z drugiej strony od początku zabiera się wam to co Kościół ma najcenniejszego do zaoferowania dla synów pragnących się Jemu poświęcić. Droga, którą podążacie wymaga wielu duchowych wyrzeczeń i walk, bo z jednej strony chcecie zostać kapłanami, z drugiej strony macie własną duszę do zbawienia. 

Pozostaję więc w duchowej i modlitewnej łączności z wami. Te przemyślenia przyjmijcie od starszego brata, który chociaż popełnił wiele błędów to jednak dzięki nim poznał ten system dość dobrze, aby o nim pisać. Mam nadzieję, że wielu z was osiągnie cel jakim jest kapłaństwo nie zaniedbując celu ostatecznego jakim jest zbawienie własnej duszy.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

piątek, 7 lipca 2017

10 lat Summorum Pontificum

Laudetur Iesus Christus!

Minęło już 10 lat od tego ważnego wydarzenia. Chociaż byłem wtedy jeszcze bardzo młody - świeżo po bierzmowaniu, to jednak dobrze pamiętam ten dzień. Jeden z księży użył podczas Mszy Świętej płaskiej pateny - pierwszy raz w życiu taką widziałem, chociaż wiedziałem, że dawniej była ona używana. Podczas Mszy Świętej w tym dniu wybrzmiał starożytny Kanon Rzymski. Wszystko to było jednak możliwe tylko dlatego że proboszcz był na wakacjach... . 

Po 10 latach z goryczą stwierdzam, że obraz przedstawiony przeze mnie nie tylko był typowy dla przeciętnej polskiej parafii, ale że w gruncie rzeczy niewiele zmieniło się w tej kwestii. Moje doświadczenie minionej dekady z dokumentem, który miał być przewrotem kopernikańskim katolickiego integryzmu usiane jest więc wieloma bolesnymi wydarzeniami. Nie chodzi mi tylko o to czego doświadczyłem w seminarium, chociaż nie jest to bez znaczenia... . 

Jak w ogóle doszło do tego, że jako 16 letni ministrant dość świadomie przeżyłem decyzję papieża Benedykta XVI? Dobrze pamiętam jak w dzieciństwie Ojciec uczył mnie modlitw po łacinie. Nad grobami przodków zawsze odmawiał Pater noster i Ave Maria. Obowiązkowo było także Requiem aeternam. Czasem odmawialiśmy część ministrantury, którą Ojciec zna do dziś: "Et introibo ad altare Dei, ad Deum qui laetificat iuventutem meam..." Wtedy nie do końca wiedziałem  co oznaczają te słowa, ale wryły mi się one w pamięć i recytacją tych modlitw wprawiłem w zachwyt księdza odwiedzającego nas na kolędzie. Dwa lata później ten sam kapłan zachęcił mnie do służby ministranckiej. Do I Komunii Świętej uczyłem się z katechizmu bp Adamiuka - takiego tradycyjnego w pytaniach i odpowiedziach. Dziś niestety nie używa się go już w katechizacji dzieci pierwszokomunijnych. Ryciny przedstawiały Mszę Świętą sprawowaną versus Deum. Kiedyś zapytałem proboszcza na katechezie dlaczego dzisiaj tak nie jest. Odpowiedź była zdawkowa i niezbyt grzeczna, ale ja czułem w tym wszystkim jakiś dziwny i pociągający mnie patos. Jako dorastający chłopak dalej byłem ministrantem, przyszedł jednak do naszej parafii ksiądz, który został opiekunem ministrantów i dość swobodnie komentował życie liturgiczne. Krytykował między innymi liturgiczną służbę kobiet. Nie był to może najlepszy wzór do naśladowania, ale kapłan ten pozwolił mi odkryć nieoceniony skarb Kościoła - tradycyjną liturgię rzymską. Zrobił kiedyś o tym krótki wykład na spotkaniu dla ministrantów, zresztą wielokrotnie czynił do tego aluzję. Kapłan ten nigdy nie czynił otwarcie gestów tradycyjnych, dobrze się ukrywał, ale zasiał we mnie ziarno Tradycji. Dalej temat zgłębiałem sam - odkryłem piękno starych obrzędów i muzyki, zakochałem się w tym wszystkim i ostatecznie to oraz pewne tragiczne wydarzenia życia pociągnęły mnie ku kapłaństwu. Gdy więc papież Benedykt XVI ogłosił swoje motu proprio wiedziałem, że to ważna chwila dla Kościoła i ważne wydarzenie dla mnie. 

Upłynęło jednak trochę czasu zanim pierwszy raz wysłuchałem klasycznej Mszy rzymskiej. Atmosfera naszego środowiska tradycji była raczej katakumbowa. Chodzenie na starą Mszę uznawało wielu księży za dziwactwo. Także gdy wstąpiłem do seminarium odczułem wyraźnie prześladowania. Pozwalano co prawda chodzić na te zakazane Msze, ale nigdy nie wolno było takiego wyjścia oficjalnie ogłosić, lista szła potajemnie, a moderatorzy nie ukrywali swojego niezadowolenia. Ostatecznie za wierność Tradycji - bardziej rozumianej jako prawowierne nauczanie niż przywiązanie do starego rytu zostałem usunięty z seminarium. Tak w okresie deformacji seminaryjnej jak i po jej przerwaniu doznawałem wiele przemocy ze względu na swoje preferencje. 

Rozmowy jakie prowadzę z zaprzyjaźnionymi kapłanami dobitnie wskazują, że Summorum Pontificum nie jest respektowane. Są nawet diecezje w Polsce gdzie istnieje embargo na stary ryt i nie ma żadnych publicznych celebracji, przykładem może być archidiecezja katowicka. Biskupi i proboszczowie notorycznie ignorują prośby wiernych o tradycyjne celebracje, a kapłani interesujący się klasyczną liturgią są często nawet prześladowani. 

Można powiedzieć, że Summorum Pontificum to zmarnowana szansa. Co prawda należę do osób, które twierdzą iż Msza Święta wg mszału z 1962 r nigdy nie została zniesiona, w związku z tym indult Jana Pawła II był nieważny, ale gest papieża Benedykta XVI był znaczący i stanowi świetlaną kartę jego pontyfikatu.  

Po 10 latach sytuacja zaczyna przechodzić w wojnę okopową. Niestety doczekaliśmy się biskupa w bieli, który reprezentuje postępową część Kościoła. Mam wrażenie, że dar Benedykta XVI jest dlań kukułczym jajem, z którym nie wiadomo co zrobić, więc trzeba je wysiadywać. Tymczasem tradycyjna liturgia jak pokazały minione lata jest skutecznym narzędziem ewangelizacyjnym, a wspólnoty pielęgnujące liturgię klasyczną uzyskują młodego ducha nie tylko poprzez wzrost praktyk religijnych, ale także co ważniejsze poprzez liczne powołania do służby Bożej. 

Wypada tylko mieć nadzieję, że ktoś w końcu zdejmie milczącą klątwę na Summorum Pontificum i szczerze przejmie się egzekwowaniem zawartych tam norm. Będzie to prawdziwy powiew Ducha Świętego w Kościele.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

środa, 5 lipca 2017

Zgorszenie - zlekceważony grzech

Laudetur Iesus Christus!

Każdy kto zagrzał w kościelnych strukturach więcej czasu spotkał się z pojęciem zgorszenia. Pojęcie zgorszenia bywa źle rozumiane i dlatego jest przedmiotem dzisiejszego wpisu. Powszechne powiedzenie, że gorszy się gorszy w zupełności oddaje istotę niezrozumienia tego ciężkiego grzechu.

Najprościej rzecz ujmując:  "Zgorszenie jest postawą lub zachowaniem, które prowadzi drugiego człowieka do popełnienia zła." (KKK 2284). Jest to zatem jeden z grzechów cudzych: "do grzechu innych pobudzać". Zgorszenie jest bezpośrednim zamachem na zbawienie drugiej osoby, poprzez szkodę wyrządzoną jej duszy, a konkretnie sumieniu. W powszechnym mniemaniu zgorszenie następuje wtedy kiedy zwodzimy innych do zła. Należy jednak pamiętać iż jest to najwyższy stopień tego grzechu, pomija się dzisiaj inne wymiary zgorszenia.

Pobudzanie do złego następuje już przez sam fakt publicznego popełniania grzechów. O ile każdy grzech, choćby prywatny poprzez świętych obcowanie uszczupla duchowe zasoby Kościoła, o tyle grzech publiczny dodatkowo sieje kąkol w pszeniczny łan Kościoła. Mechanizm zgorszenia jest prosty - fakt, że ktoś popełnia zło i żyje dostatnio, bądź nie spotyka go żadna kara lub niepowodzenie powoduje, że wielu innych ludzi zaczyna stopniowo na zło przyzwalać. Cała jadowitość zgorszenia polega na tym że zwykle dokonuje się ono stopniowo. Tymczasem w powszechnym nauczaniu zgorszenie występuje właściwie tylko jako występek kwalifikowany, tak też jest określany i zwalczany w prawie kanonicznym. Jest to oczywisty błąd. To co obecnie nazywa się zgorszeniem jest już raczej skutkiem, a nie przyczyną zła, ostatecznym wymiarem ministerium nieprawości.

Zgorszenie następuje nie tylko poprzez dawanie złego przykładu swoim życiem, czyli popełnianie publicznych grzechów, ale także poprzez zaniedbania. Dotyczy to zwłaszcza tych, którzy są specjalnie powołani aby wobec ludzi wypełniać swoje życiowe powołanie. Mam tu w pierwszej kolejności na myśli pasterzy i wychowawców ale także inteligencję, a więc wykładowców, nauczycieli, naukowców czy nawet celebrytów. Sam fakt, że osoby te nie reagują na zło które ich otacza powoduje zgorszenie, bowiem prowadzi nieuchronnie do tego, że inni skłaniają się do zła. 

Zgorszenie powoduje więc podwójną winę gorszącego. Przede wszystkim popełnia on osobisty grzech bądź zaniedbanie dobra czym obciąża swoją duszę. Dalej winowajca prowadzi do zła zgorszonego. Drodzy czytelnicy! Przejmijmy się grozą tego grzechu i uczyńmy rachunek sumienia. Wiele zła które popełniamy oddziałuje także na otoczenie nie tylko pośrednio poprzez świętych obcowanie, ale także bezpośrednio poprzez zgorszenie. Efektem zgorszenia zwykle nie jest deklaracja zgorszonego. Wtedy nie jest jeszcze źle, bo osoba będąca świadkiem zła ma jego świadomość. Zgorszenie to cichy zabójca łaski uświęcającej. Objawia się ono w duchowej acedii, indyferentyzmie, wycofywaniu się z praktyk religijnych. Byłem  wielokrotnie świadkiem zgorszenia w seminarium - to były takie ciche odejścia osób naprawdę powołanych ale zgorszonych przez atmosferę tego miejsca. Szczególnie zwracam się do duchowieństwa. Wielokrotnie wasze złe postępowanie jest przyczyną faktycznych odejść od wiary. Nie mam tutaj na myśli deklaracje ateistów, którzy i bez waszego złego przykładu byliby nimi, ale owce, które chciały i chcą należeć do owczarni Chrystusa, ale zostały wygonione przez fałszywych pasterzy. Chrystus Pan co prawda zapowiada zgorszenia, ale i ostrzega tych którzy są im winni. "Rzekł znowu do swoich uczniów: «Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą. Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzucono go w morze, niż żeby miał być powodem grzechu jednego z tych małych. Uważajcie na siebie!" (Łk 17,1-2)

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk