piątek, 27 kwietnia 2018

Missa infantilis - czyli słów parę o tak zwanych Mszach z udziałem dzieci

Laudetur Iesus Christus!

Rzeczą która oburza rzesze tradycjonalistów są Msze święte dla dzieci, zwane przez liturgistów Mszami z udziałem dzieci. Pastoralne względy na wydzielenie odrębnej Mszy dla rodziców z małymi dziećmi w zasadzie nie podlegają dyskusji. Problemem jest to co zrobiono z owych celebracji. Dla wierzącego katolika jasnym jest, że Msza Święta to Ofiara składana Bogu Ojcu. Missa infantilis to typowa Msza ofiarowana człowiekowi - jak się okazuje nie tylko temu najmniejszemu.

Jakby nie spojrzeć tak zwana Msza Święta z udziałem dzieci zbiera nie tylko najmłodszych wiernych oraz ich rodziców, ale także podrostków oraz dorosłych, którzy w swojej wierze nie wyrośli poza poziom dziecięctwa Bożego. Na taką Mszę Świętą ludzie przychodzą dla krótkiego czasowo wypełnienia przykrego dlań obowiązku wysłuchania coniedzielnej Mszy Świętej w rozrywkowym entourage.

Problemy teologiczne pojawiają się głównie w związku z trzema Modlitwami Eucharystycznymi ułożonymi na potrzeby udziału dzieci. Ich bieda teologiczna w sposób oczywisty jest jeszcze większa niż w przypadku pozostałych nie-kanonów eucharystycznych. Modlitwy te zubożone są jeszcze wydatniej o wymiar ofiarniczy Mszy Świętej, do tego lansują fałszywe participatio actuosa - w jednej z tych modlitw wierni mają wiele własnych kwestii. A więc już nie tylko absurdalna aklamacja po przeistoczeniu, ale także zupełnie pozbawione usankcjonowania w Tradycji wtrącanie się wiernych podczas każdej niemal części ME. Oczywiście na tym nadużycia liturgiczne się nie kończą. Niemal wszystkie obrzędy zgodnie z prenotandą mogą być uproszczone - zamiast Credo można odmawiać Skład Apostolski, skracać czytania, opuszczać obrzędy sakramentaliów przypisanych do danego dnia itd. Do tego dochodzi twórczość własna NOM-owców: podnoszenie przez wiernych rąk w czasie Modlitwy Pańskiej, czytanie Słowa Bożego przez nierozumiejące go dzieci, przebywanie osób świeckich nie będących ministrantami w prezbiterium, komentowanie niemal każdego momentu Mszy Świętej, zmiana aranżacji przestrzeni sanktuarium, dzielenie akcji liturgicznej na liturgię Słowa Bożego odbywaną w innym miejscu i wspólną dla dzieci i dorosłych liturgię eucharystyczną, rozdawanie dzieciom przed-komunijnym czekoladek w czasie Komunii Świętej... - to tylko niektóre ze znanych mi grzechów stricte liturgicznych których wyklęty kleryk sam był świadkiem.

Najbardziej jednak boli sam sposób potraktowania Mszy Świętej. Z aktu ofiary i uwielbienia zrobiono spektakl katechetyczny. Jest oczywiste że odprawianie Mszy Świętej pisząc już wprost dla dzieci jest równoznaczne z tym, że obedrze się ją ze wszelkiego misterium po to by dzieci mogły widzieć, dotykać, rozumieć. Niestety o ile efekt dydaktyczny bywa w pewnej mierze pozytywny to już ten wychowawczy i formacyjny jest zupełną katastrofą. Dzieci uformowane na takich Mszach w większości nigdy się z nimi na dobre nie rozstają. Nie są w stanie przeżywać liturgii na sposób katolicki. Dochodzi do erozji wiary poprzez brak doświadczenia misterium fascinosum w czasie liturgii. Paradoksalnie przybliżanie ich w tak niewłaściwy sposób do Mszy Świętej profanuje nie tylko sam akt liturgiczny, ale przede wszystkim doświadczenie religijne tych dzieci. Nie bez znaczenia jest także rozbicie rodzin jakie dokonuje się w trakcie takich Mszy Świętych. Drzewiej bywało tak, że cała rodzina w miarę możliwości przychodziła na jedną Mszę Świętą. Rodzice stali ze swoimi dziećmi. Miało to wielkie znaczenie pedagogiczne, ale także praktyczne. O ileż mniej byłoby hałasu i niepotrzebnej pracy przy dzieciach, gdyby pociechy stały i modliły się ze swymi rodzinami? Jeśli już nie względy duchowe to przynajmniej praktyczne niech skłonią proboszczów i duszpasterzy do zaniechania praktyki odprawiania Mszy Świętej dla dzieci. Wszelkie argumenty przeciwne naszemu stanowisku są tutaj nieewangeliczne. Wszak sam Chrystus Pan dał nam pastoralny przykład: dorosłych pouczał, a dzieci błogosławił. Nam wypada robić to samo. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

czwartek, 19 kwietnia 2018

Nowomowa seminaryjna i kościelna

Laudetur Iesus Christus!

Dziś temat zadawałoby się lekki i przyjemny. Każdy duchowny czy seminarzysta z pewnością na temat nowomowy seminaryjnej się uśmiechnie. W końcu każde seminarium ma swój kod, który znany jest wtajemniczonym. Poza słowami takimi jak sacelan, refektarz, portator, oficjum - które większości laików nic nie mówią, ale są wspólne dla większości seminariów czy to diecezjalnych, czy to zakonnych. Jest jednak grupa takich wyrażeń które są zastrzeżone dla ściśle określonej wspólnoty. Nie zapomnę nigdy hizopu, czyli kompotu z dyni na occie, albo łazarza, albowiem już 4 dni (lub więcej) leży i cuchnie... . Łazarz był w wersji miłosiernej (mięsnej) i niemiłosiernej (rybnej)... . Choć te wspomnienia wzbudzają mój mimowolny uśmiech trzeba jednak stwierdzić, że w gruncie rzeczy działają one na niekorzyść wspólnoty i jej członków, ponieważ prowadzą do wyobcowania. Do tego wiele z nich często pobudza sarkazm i złośliwość, które to cechy są wadami głównymi duchowieństwa. Jak powiadają wystygł mistyk został cynik... .  I choć trudno życie przeżywać śmiertelnie poważnie, to jednak jest różnica pomiędzy poczuciem humoru i dystansem do rzeczywistości, a rubasznymi żartami, które gorszą wielu. 

Nowomowa powoduje także zniekształcenia w sposobie wypowiadania się duchownych oraz alumnów. Pewne utarte sformułowania tracą swoją ostrość i wyrazistość, a stają się okrągłymi zdaniami, które nie niosą już ze sobą praktycznie żadnej treści. Zawsze denerwowało mnie na przykład porównywanie wspólnoty seminaryjnej do rodziny. Jaka to rodzina z której się odchodzi, z której można wylecieć, którą wreszcie wraz ze święceniami prezbiteratu się opuszcza? Do tego słowa których niegdyś używano dla określenia pewnych kwestii wychodzą z użycia, a często ich stosowanie oznacza wielką obrazę. Piszę na przykład o sformułowaniach typu: herezja, schizma, kacerz, innowierca, dysydent, wiarołomca, nierząd, profanacja czy świętokradztwo. Zastępuje się je eufemizmami. Określenia tego typu wchodzą nawet do tłumaczenia Pisma Świętego czy tekstów liturgicznych. Dlaczego w przypowieści o pannach nie używa się określeń mądre i głupie zamiast stosowanego roztropne i nieroztropne? Ktoś mi zarzuci że to przecież to samo. Ale czyż sam Chrystus Pan mówiąc o kwasie faryzeuszy i porównując ich do grobów pobielanych nie używał języka mało parlamentarnego. Nie chodzi o to żeby być wulgarnym - nie do tego zmierzam. Kwestia dotyczy sprawy dosadności wyrażanych treści. 

Rewolucja soboru watykańskiego II jest najlepszym przykładem szkodliwości owej nowomowy. Moderniści twierdzili wtedy, że należy wyjść do ludzi z łatwiejszym językiem i zrobić sobór pastoralny. Dokumenty tego soboru miały zawierać pewne wskazania natury pastoralnej a nie dogmatycznej. Cała pułapka polegała jednak na tym, że moderniści słowa nie dotrzymali i zaraz po zakończeniu soboru, a nawet w jego trakcie zaczęli dogmatyzować dwuznaczne określenia w nim zawarte. W ten sposób wypaczyli konsensus i doprowadzili do takiej interpretacji dokumentów na jaką większość sygnatariuszy nigdy by się nie zgodziła. Konsekwentne używanie pewnych określeń zaczęło wychowywać kolejne pokolenie. Dziś już nawet katechizm posługuje się eufemizmami, bo jak to inaczej nazwać jeśli czyn który jest obrzydliwością w oczach Bożych określa się wewnętrznie nieuporządkowanym? Konia z rzędem temu kto wykaże iż określenia te do siebie choć w 50 % przystają... . 

Efektem tych zabiegów lingwistycznych jest podważanie autorytetu nauczania Kościoła. Wierni czują, że głoszący Słowo Boże używając takich a nie innych określeń sami nie są do końca zdecydowani co chcą powiedzieć, że są politycznie poprawni, że boją się by kogoś nie urazić. Wobec tego nie czują powagi podawanej nauki, nie są jej posłuszni i wpadają w relatywizm. Skutkiem nowomowy jest złowrogi pluralizm światopoglądowy. Ostatecznie nowomowa kościelna przejawiająca się zwłaszcza w eufemizmach to wyraz braku szacunku wobec prawd wiary i moralności. Głoszący Słowo Boże czy to z racji koniunktury i konformizmu, czy też obawy przed przełożonymi nie przepowiadają w sposób jednoznaczny. Pozostawianie słuchaczom owego wolnego wyboru w interpretacji doprowadza koniec końców do indyferentyzmu. To zjawisko nie zachodzi w ciągu chwili. To efekt długotrwałej deformacji lingwistycznej. 

Wobec tych problemów nie pozostawajmy obojętni. Miejmy odwagę upomnieć naszego kaznodzieję, katechetę, czy dokonać wyboru lepszego spowiednika. Bezpłciowy styl nie jest tylko kwestią tego czy przepowiadania dobrze się słucha czy też źle. Często jest to kwestia czy prawda podawana przez takie głoszenie pozostaje nienaruszona! Sprawa zatem wydaje się błaha, a jednak jest wielkiej wagi. Niech dobry Bóg hojnie udzieli daru męstwa wszystkim odpowiedzialnym za posługę słowa. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

wtorek, 10 kwietnia 2018

Bankructwo Kościoła

Laudetur Iesus Christus!

Ciągle w różnych miejscach daje się słyszeć pogląd mniej obeznanych we współczesnej sytuacji antyklerykałów, że Kościół bogaci się i posiada wielkie dobra doczesne. Niestety moje obserwacje dokonywane od ponad 10 lat przeczą temu poglądowi. Wraz z recesją duchową postępuje także i ta materialna. Oczywiście są ludzie Kościoła - funkcjonariusze, którzy defraudują ogromne zasoby materialne, w rzeczywistości przyczyniają się oni do pauperyzacji materialnej.

Sprawa którą dziś poruszam wydaje się błaha. W końcu największe skarby Kościoła to te duchowe, jednak dobra materialne pozwalają na działalność tej świętej wspólnoty w świecie. Gdy zostało zlikwidowane Państwo Kościelne to, bł Pius IX ogłosił się więźniem Watykanu. Jego następcy aż do Piusa XI konsekwentnie kontynuowali ten "protest". Jednocześnie ostatni z owych więźniów Watykanu był skłonny pertraktować nawet z samym Mussolinim, aby otrzymać skrawek suwerennego terytorium. Papież nie uczynił tego dla podniesienia swojego ego, ale po to, aby Kościół zachował niezależność na arenie międzynarodowej. To niewielkie państewko do dziś stanowi o niezależności politycznej Kościoła. Żadna inna religia nie posiada na świecie takiego przywileju. Owszem istnieją państwa islamskie, tak jak kiedyś istniały państwa katolickie, jednak żadne z tych państw nie dawało i nie daje żadnej religii niezależności politycznej. Także dobra finansowe i posiadana ziemia decydują o doczesnej sile Kościoła. Kiedy jego słudzy pamiętają, że dobra te mają służyć sprawie zbawienia dusz wtedy mówimy, że zagospodarowane są w sposób godziwy.

Pierwszy jasny sygnał na temat kryzysu finansowego Kościoła otrzymałem  będąc na akcji powołaniowej zaraz na pierwszym roku. Tamtejszy ksiądz proboszcz mieszkał sam na plebanii, bez żadnej służby - sam sobie gotował, prał etc. Nie miał nawet możliwości, by nas przenocować, w związku z czym w przeciwieństwie do reszty seminarzystów my wybraliśmy się na parafię ze Słowem Bożym tylko na jeden dzień.  Podczas obiadu własnoręcznie ugotowanego proboszcz zwierzył się nam, że gdyby nie katecheza w szkole, to nie byłby w stanie utrzymać ani siebie, ani plebanii. Musi dokładać na niektóre opłaty związane z utrzymaniem świątyni. Oznacza to, że ofiary wiernych nie pokrywają ani wydatków związanych z kultem Bożym w tej parafii, ani nawet utrzymania samego duszpasterza. Ksiądz ten utrzymuje się z katechezy finansowanej z budżetu państwa. Przeczy to porządkowi jaki zaprowadził w Kościele Chrystus Pan, który powiedział:  "W tym samym domu zostańcie, jedząc i pijąc, co mają: bo zasługuje robotnik na swoją zapłatę. Nie przechodźcie z domu do domu." (Łk 10,7) Ktoś powie, że przecież podatki też pochodzą z pieniędzy wiernych. Tak się owszem dzieje, jednak my nie mamy wpływu na to w jaki sposób i na jakich zasadach środki te są dystrybuowane. Ostatecznie sytuacja opisana w powyższym przykładzie nosi klasyczne znamiona cezaropapizmu. Stanowi uzależnienie owego duszpasterza od łaski i niełaski państwa. Siłą rzeczy staje się on urzędnikiem państwowym. Rychło może zostać postawiony przed dylematami, które nieraz są bardzo trudne - na przykład albo wypełniam masoński program katechetyczny, albo opuszczam moją parafię, bo nie mam za co żyć i za co godziwie sprawować Służbę Bożą. 

Przywykliśmy do tego, że księża żyją na wysokim poziomie. Nie wszędzie już tak jest. Wielu kapłanów skarży mi się, że swoistą karą może być przeniesienie na "mniej intratną placówkę".  Już sam taki sposób karania kapłanów przez kurię wywołuje u mnie wstrząs nerek  - bo jak można karać duszpasterza przez posłanie go do wiernych katolików? Jaki będzie poziom tego duszpasterstwa?  Okazuje się, że są parafie, na których kapłan może dorobić się wcale dobrego samochodu, ale są też takie, w której brakuje mu na dętkę do roweru... . Takie nierówności nie zawsze wynikają z przesłanek, o których napiszę za chwilę. Bo zasadniczo bankructwo Kościoła ma swoje przyczyny w upadku życia duchowego kleru. Oszacowałem, że może być w Polsce nawet 1/3 parafii, które miałyby problem z utrzymaniem się, gdyby nie regularna pensja dla kapłana ze strony różnych instytucji państwowych czy to szkoły, szpitala, więzienia, wojska, policji, straży pożarnej itd. Do tego dochodzą studia kościelne również finansowane przez budżet państwa. Proszę sobie wyobrazić co by było, gdyby do władzy doszedł antyklerykalny rząd? W jaki sposób przetrwałyby zasadnicze struktury kościelne. Oczywiście życie sakramentalne pozostałoby pewnie niezagrożone, ale działalność katechetyczna i ogólno duszpasterska upadłaby z kretesem! Władza oddana została w ręce ludu, a lud jest dziś bardzo antyklerykalny... . 

Wystarczy przypomnieć sobie choćby lata 80-te XX w. kiedy to ludziom żyło się biednie, katechezy w szkołach nie było, a duszpasterstwo szpitalne, wojskowe czy jakiekolwiek inne nie tylko że nie było dotowane przez państwo, to jeszcze skutecznie tępione. Wszystkie seminaria, punkty katechetyczne, posługa w szpitalach i więzieniach odbywała się tylko i wyłącznie z ofiar wiernych. Wtedy było normalnie, można powiedzieć, że Kościół niedotowany przez państwo był dużo bogatszy niż dzisiaj.  Możemy więc mówić o niesamowitej recesji. Wierni jeszcze tego nie zauważają, bo trup wciąż jest dożywiany pozaustrojowo, jednak taki stan długo już nie potrwa. Rządy wielu krajów wycofują się z dofinansowania Kościoła. Zakłada to w końcu popierana przez większą część katolików, a nawet o zgrozo duchownych, tak zwana neutralność światopoglądowa. Tam gdzie trup już cuchnie próbuje się jeszcze wprowadzać podatek kościelny, kontrolowany oczywiście przez biurokrację państwową Jest to ostatni etap finansowego upadku Kościoła. Zaprowadzany jest tam, gdzie ofiarność wiernych nie pozwala na pokrycie podstawowych potrzeb duchowieństwa i działalności wyznaniowej. Co ciekawe tam gdzie wprowadzono podatek kościelny - Kościół istnieje już tylko z nazwy, bo nie jest on tam już ani rzymski, ani katolicki.... .  

Niestety istnieją zakusy przynajmniej części duchowieństwa, by taki podatek wprowadzić w Polsce. Jako wyklęty kleryk pierwszy złożę akt apostazji u mojego proboszcza miejsca, jeśli to będzie warunkiem przynależności do Kościoła rzymsko-katolickiego. Uczynię to nie dlatego, że jestem przeciwny dotowaniu Kościoła, ale uczynię to z tego samego powodu z jakiego nie daję złamanego grosza osobie cierpiącej na alkoholizm. Jeśli bowiem składam na jakiś cel ofiarę, to muszę wiedzieć, że środki które przeznaczam zostaną wydane godziwie. W przypadku działalności Kościoła oznacza to, że pieniądze te będą wydawane w służbie zbawienia dusz. Podatek kościelny niweczy moją wolność we wspieraniu tych inicjatyw Kościoła, które światłem rozumu rozeznaję jako godziwe i słuszne. Wprowadzając podatek kościelny odcina się wiernych od jakiejkolwiek możliwości wpływania na doczesne losy Kościoła. Dzisiaj mogę zdecydować do którego kapłana pójdę aby ochrzcić dziecko, który kapłan pobłogosławi związek małżeński, albo pochowa bliską osobę. Wyboru mogę dokonać na podstawie tego czy kapłan ten godnie sprawuje świętą liturgię, czy głosi prawowierne kazania i czy postępuje w sposób godny urzędu jaki piastuje. W ten dyskretny sposób mogę zagłosować i współdecydować o losach Kościoła.

Wszystkich czytelników bloga zachęcam do przemyśleń na temat realizacji nowego piątego przykazania kościelnego. Musimy roztropnie troszczyć się o dobro wspólnoty Kościoła. Popierajmy dobrych duszpasterzy i katolickie inicjatywy. Nie popierajmy heretyckiego KUL-u i fakultetów teologicznych promujących ekumenizm. Składajmy intencje na Mszach sprawowanych w starym rycie. Miejmy odwagę wstrzymać ofiarę na tacę jeśli zbierana jest na seminarium, z którego wychodzą modernistyczni kapłani. Obudźmy się! To jest wielka szansa, być może ostatnia, by w realny sposób dokonać wyboru. To co napiszę jest bolesne, ale na innej akcji powołaniowej usłyszałem bolesne słowa pewnego wyuzdanego proboszcza: "Ciepią, ciepią, to co się czepiasz?" Właśnie dla dobra Kościoła czepiać się powinniśmy Głosujmy zatem mądrze, nogami i portfelem. Kto wie, może część hierarchów choćby z wyrachowania porzuci błędy modernizmu.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk