środa, 22 lutego 2017

Co z Franciszkiem?

Laudetur Iesus Christus!

Dziś kalendarzu liturgicznym obchodzimy święto Katedry Św. Piotra. Z tej okazji pozwolę sobie na trochę luźniejsze w formie i bardziej nostalgiczne rozważania. Pytanie, które zadaję w tytule jest jednak poważne i każdy tradycyjnie myślący katolik w mniej lub bardziej radykalnej formie je sobie zadaje. 

Pamiętam atmosferę tych dni... . Pamiętam gdy przed południem dnia 11 lutego 2013 r najbardziej zaciekli wrogowie tradycji przyszli do mojego pokoju i z dumą zakomunikowali mi o abdykacji umiłowanego papieża Benedykta XVI. Moją reakcją była salwa śmiechu - uznałem to po prostu za kolejną próbę ośmieszenia mnie, jednak ich natarczywość spowodowała, że wpisałem słowo "abdykacja" i wyskoczyło mi kilka pozycji typu: "TVN 24" czy "Fakt". Stwierdziłem, że już nie takie rzeczy o papieżu Benedykcie mówiono i pisano, więc spokojnie wyprosiłem moich adwersarzy skutecznie utrudniających mi pracę nad referatem. Po chwili przyszli jednak koledzy oddani świętej Tradycji i jeszcze raz powtórzyli wiadomość. Postanowiliśmy więc wspólnie przejrzeć Internet - było już nagranie samego papieża Benedykta odczytującego tekst abdykacji po łacinie. W tym momencie poczułem się jakby osierocony, nie dowierzałem temu co się stało. Pamiętam, że niewiele mówiliśmy - na Anioł Pański całe seminarium szło rozgaworzone, nie czuć było zwykłego silentium, jakie towarzyszyło nam zwykle tej modlitwie.

Okres sediswakancji był dla nas tradycjonalistów okresem żałoby. Nawet na przyjęcie nowego urzędu w Kościele owo wydarzenie z dalekiego Rzymu położyło się cieniem. Z wielkimi obawami i wieloma modlitwami czekałem na konklawe, przeczuwając chyba, że zmiana będzie doniosła, chociaż wtedy chyba nie zdawałem sobie sprawę jak bardzo. Informacja, o białym dymie zastała mnie na rekreacji podczas dyżuru związanego z wypełnianym oficjum (przydzieloną mi funkcją w seminarium). Szybko przerwałem pracę i chociaż dyżur się nie skończył poszedłem, tak jak i reszta kleryków, do sali telewizyjnej. Pamiętam każdy szczegół - nawet migawkę pokazującą nowego papieża jeszcze w katedrze św. Piotra. Moją reakcją na widok i kilka pierwszych słów nowego papieża było stwierdzenie: "On jest podobny do Jana XXIII". W istocie przeczucie mnie nie zmyliło... .

Atmosfera w Kościele i w seminarium zmieniała się z tygodnia na tydzień. "Koledzy" moderniści dokuczali mi coraz bardziej. Co chwilę słyszałem za sobą, że karnawał się skończył - w istocie dla mnie czas w seminarium też... . Ale papież Franciszek to dla mnie nie tylko ból związany z końcem (de)formacji seminaryjnej, ale także, a może przede wszystkim wielka próba wiary, która trwa do dziś. Dla utramontanisty poważnie traktującego słowa Chrystusa Pana: "Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie". " (Mt 16,18-19) - obraz jaki wyłania się z papiestwa sprawowanego przez Franciszka napawa frustracją. I nie chodzi o brak stuły, czarne buty czy pozdrowienie "dobry wieczór", ale ogólnie o nauczanie, które im dłużej dociera do mnie tym więcej wzbudza wątpliwości. Jest to niepoprawne politycznie oceniać papieża - zwłaszcza Franciszka. Wiele osób jeszcze w seminarium przewrotnie pytało mnie o nowego namiestnika chrystusowego. Ocenić negatywnie Franciszka było największą obrazą, chociaż z papieża Benedykta dworowano bardzo często i czasami z pogwałceniem elementarnej kultury, że już o synowskim posłuszeństwie nie wspomnę... .

I dziś zadaję to pytanie: "Co z Franciszkiem". Po prawie 4 latach pontyfikatu moje wątpliwości co do Franciszka rosną, a nie maleją. Takich wątpliwości nigdy nie miałem w odniesieniu do Benedykta XVI, chociaż spodziewałem się, że zadeklaruje on istniejącą w Kościele schizmę - jasno oddzieli Kościół zachodnio-katolicki, zreformuje reformę liturgii, przywróci właściwy paradygmat teologii. "A myśmy się spodziewali..." - powiedzą tradycjonaliści względem Benedykta XVI - ale w sercu pomimo wielu wad tego pontyfikatu jestem Bogu wdzięczny za tego doktora Kościoła. Zawsze wiedziałem, że ów Piotrowy Sternik prowadzi Łódź Kościoła we właściwym kierunku, chociaż czasem z niepotrzebnymi przygodami. A dziś? Dziś czuję się zdezorientowany. Z jednej strony trudno pogodzić mi się z naukami sedewakantystów i sedeprywacjonistów, z drugiej strony coraz bardziej staję się integrystą i rozumiem argumentację tych, którzy umiłowawszy prawdę porzucili jedność. 

Chciałbym móc jasno określić te stanowiska jako błędne, ale sam zauważam, że czasy w których żyjemy są nadzwyczaj skomplikowane. Franciszek nie umacnia braci w wierze, w takim rozumieniu jak czynili to jego poprzednicy. I chociaż doceniam jego wysiłki na rzecz popierania ewangelicznej rady ubóstwa, przemawiania do ludzi ludzkim, a nie teologicznym językiem, to jednak od Następcy św. Piotra domagam się zajmowania jednoznacznego stanowiska w sprawach wiary i moralności, zwłaszcza wtedy kiedy jest on o to pytany. I nie wiem co będzie dalej... . Wielu tradycjonalistów w ukryciu zadaje sobie te pytania - a co jeśli papież zadekretuje formalną herezję? Czy będzie dalej papieżem? Co z posłuszeństwem? Kto go ma osądzić? Czy porzucając jedność na rzecz prawdy nie zbłądzę? Co z tego że bramy piekielne Kościoła nie przemogą, skoro ja przez swój wybór mogę pozbawić siebie zbawienia... . 

Kryzys wiary i Kościoła, jaki przeżywamy obecnie jest porównywalny z zalewem ariańskim III i IV wieku. Przeciętny katolik nie jest w stanie nawet wczuć się choć trochę w klimat toczonego sporu. Pytanie o to czy Kościł przetrwa nie jest zasadne, natomiast coraz bardziej realne staje się pytanie, czy my jeszcze w tym Kościele trwamy. Wzdragam się rozważając tą kwestię. Nie mam odwagi nawet nie ujawniając swojego nazwiska podawać jakiś rozstrzygnięć w tej kwestii. Po prostu sam stawiam w tym miejscu jedną wielką wątpliwość. Pewnie za ten wpis spotka mnie fala krytyki. Wszystkim krytykantom dedykuję jednak pierwszy lepszy podręcznik historii Kościoła, który bardzo często wydaje aż nazbyt arbitralne oceny. Mam więc prawo mieć wątpliwości i otwarcie się z nimi dzielić. Moje rozmowy z innymi duchownymi pokazują mi dobitnie, że nie tylko ja tkwię w zawieszeniu sumienia. Wszystkim czującym podobnie życzę aby sytuacja się wyklarowała. Sądzę, że lepsza nawet najtrudniejsza prawda niż taki stan w którym jesteśmy.

Rozwiązanie obecnych trudności widzę w dwóch krokach. Pierwszy to wzmocnienie praktyk ascetycznych w intencji Franciszka. Nawet jeśli obecna sytuacja jest mówiąc językiem biblijnym wydaniem nas przez Boga na pastwę naszych ułomności (por. Rz 1,18-32) to należy żywić nadzieję, że jeśli porzucimy swe błędy i padniemy w skrusze, w poście i w płaczu i w żalu, z żarliwą modlitwą przed Bogiem, to może Pan odejmie od nas to srogie karanie. Drugi krok to otwarte dyskutowanie o tym co wielu z nas czuje. I nie chodzi mi o kontestowanie osoby Franciszka, ale o zadawanie owych niewygodnych pytań, drążenie i studiowanie tradycyjnej teologii. Dopóki papież nie podaje herezji formalnej, zawsze istnieje możliwość interpretacji ortodoksyjnej wydawanych przezeń dokumentów. Trzeba być jednak przygotowanym na możliwość zaistnienia zadeklarowanej schizmy i trzeba mieć odwagę postawić się wtedy po stronie Chrystusa i "bardziej słuchać Boga niż ludzi" (Dz 5,29).

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

niedziela, 19 lutego 2017

Kultura tymczasowości - emerytury duchowieństwa

Laudetur Iesus Christus!

Gdy w 6 lipca 2013 r papież Franciszek przestrzegał przed kulturą tymczasowości byłem szczerze ucieszony i żywiłem płonne jak się okazało nadzieję co do jej zniesienia w Kościele przynajmniej w wymiarze instytucjonalnym. Oto co powiedział papież: "Nie wiem, czy to prawda, ale powiedziano mi, że pragniecie oddać życie na zawsze Chrystusowi - mówił Ojciec Święty. - Tak, teraz klaszczecie, świętujecie, ale kiedy skończy się miesiąc miodowy, co się stanie? Kiedyś jeden seminarzysta mówił mi, że chce służyć Bogu, ale tylko przez 10 lat. To jest niebezpieczne. Żyjemy pod naciskiem kultury tymczasowości. Wszystko jest na jakiś czas: małżeństwo, kapłaństwo, życie zakonne. To jest groźne. Musicie o tym pamiętać".

A ja zadaję dziś publicznie pytanie - czym się różni oddanie się Bogu na "wyłączną" służbę w perspektywie 10 od oddania się na rzeczoną służbę przez okres dajmy na to 50 lat? Tyle mniej więcej mija pomiędzy święceniami prezbiteratu, a wiekiem emerytalnym duchownych ustalonym na 75 lat. Zgodnie z przepisami prawa kanonicznego (por. kan 401 § 1 i kan 538 § 3). Czy sprawowanie urzędu ministerialnego - związanego z przyjętymi święceniami może w ogóle podlegać czasowości w perspektywie nauki o znamieniu sakramentalnym? Chociaż osoby z którymi dyskutuję na ten temat wskazują, mi że przecież ksiądz na emeryturze może spowiadać, czy sprawować Mszę Świętą, to jednak w praktyce emerytura kapłana oznacza odsunięcie go od duszpasterstwa i ograniczenie możliwości wykonywania przez niego urzędu. Jeśli popatrzymy na kapłaństwo jako na powołanie dane przez Boga, to jasne staje się że odwołania ze względu na ubywające siły może dokonać tylko Bóg poprzez chorobę lub śmierć. Oczywiście biskup, czy wobec biskupa Stolica Apostolska może podjąć decyzję o przeniesieniu podległego duchownego ze względu na dobro Kościoła, moje zastrzeżenia budzi jednak fakt zinstytucjonalizowania takiej decyzji. Przez 19,5 wieku chrześcijaństwa nikt nawet nie pomyślał o emeryturach duchowieństwa. Dla wszystkich było jasne, że charakter posługi zmieniał się wraz z wiekiem, jednak starszych wiekiem kapłanów nie odsuwana, wręcz przeciwnie korzystano obficie z ich mądrości życiowej. 

Jako kleryk miałem okazję kilka razy widzieć dramat kapłanów skazanych na suspensę związaną z wiekiem. Szczególnie rozmowa z pewnym kapłanem archidiecezji krakowskiej dała mi wiele do myślenia. Oto 70-letni kapłan będący jeszcze w pełni sił, chodzący po górach i zastępujący dyrektora pewnego ośrodka rekolekcyjnego w Beskidzie Wyspowym przeżywał smutek w związku z pozbawieniem go urzędu proboszcza. Po dłuższej rozmowie wyznał mi, że jedyną jego winą jest wiek, niczym nie podpadł - po prostu zgodnie z przepisami prawa musiał poprosić o zwolnienie go z urzędu. Teraz jest kapłanem tułaczem żebrzącym o możliwość sprawowania właściwych sobie funkcji. Ta sama rzecz dzieje się z biskupami - nikt już dziś nie zauważa potencjału, jaki może mieć człowiek starszy. A wystarczy choćby przykład proboszcza mińskiej katedry - ks. Kazimierza Świątka, który w wieku 77 lat przyjął sakrę biskupią i został arcypasterzem dwóch diecezji, a trzy lata później otrzymał kapelusz kardynalski. Pytam się jakim prawem ex definitione pozbawiono go udziału w konklawe w 2005 r? Miałem okazję osobiście poznać tego purpurata, będącego zresztą jednym z największych moich autorytetów. I znów wiek emerytalny dla kardynałów... A priori zakłada się niezdolność udziału w konklawe kardynałów przekraczających wiek 80 lat. Nigdy w historii Kościół nie dokonała się tak rażąca laicyzacja urzędów. Wprowadzenie do systemu kanonicznego wieku emerytalnego zrównuje posługę duchowną do pospolitego zawodu.

W jaki sposób kleryk, który formuje się do przyjęcia święceń, ma w klimacie tych przepisów i sposobu ich praktykowania podjąć decyzję o wyłącznym i wieczystym poświęceniu siebie na służbę Chrystusowi? Jak Wasza Świątobliwość zawalczyła o rzeczywiste zniesienie kultury tymczasowości w Kościele? Wszystkich kapłanów skazanych na emerytalną banicję serdecznie pozdrawiam. Przede wszystkim mojego spowiednika, który też jest objęty tą przykrą, bo światową, normą prawną. A ja przed Bogiem i Kościołem obiecuję, że trwać będę na urzędzie nie tylko do śmierci własnej, ale i po wsze czasy, jeśli spodoba się Bogu odpuścić mi moje nieprawości. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. 

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

czwartek, 16 lutego 2017

Przysięga antymodernistyczna

Laudetur Iesus Christus!

Kilka lat temu podczas rekolekcji przygotowujących do przyjęcia lektoratu złożyłem prywatnie przysięgę antymodernistyczną. Dziś w kolejną rocznicę tego wydarzenia ponawiam moją obietnicę dochowania wierności wierze prawdziwej - wierze katolickiej. A zatem:

Ja Wyklęty Kleryk przyjmuję niezachwianie, tak w ogólności, jak w każdym szczególe, to wszystko, co określił, orzekł i oświadczył nieomylny Urząd Nauczycielski Kościoła.
Najpierw wyznaję, że Boga, początek i koniec wszechrzeczy, można poznać w sposób pewny, a zatem i dowieść Jego istnienia, naturalnym światłem rozumu w oparciu o świat stworzony, to jest z widzialnych dzieł stworzenia, jako przyczynę przez skutki.
Po drugie: zewnętrzne dowody Objawienia, to jest fakty Boże, przede wszystkim zaś cuda i proroctwa, przyjmuję i uznaję za całkiem pewne oznaki Boskiego pochodzenia religii chrześcijańskiej i uważam je za najzupełniej odpowiednie dla umysłowości wszystkich czasów i ludzi, nie wyłączając ludzi współczesnych.
Po trzecie: mocno też wierzę że Kościół, stróż i nauczyciel słowa objawionego, został wprost i bezpośrednio założony przez samego prawdziwego i historycznego Chrystusa, kiedy pośród nas przebywał, i że tenże Kościół zbudowany jest na Piotrze, głowie hierarchii apostolskiej, i na jego następcach po wszystkie czasy.
Po czwarte: szczerze przyjmuję naukę wiary przekazaną nam od Apostołów przez prawowiernych Ojców, w tym samym zawsze rozumieniu i pojęciu. Przeto całkowicie odrzucam jako herezję zmyśloną teorię ewolucji dogmatów, które z jednego znaczenia przechodziłyby w drugie, różne od tego, jakiego Kościół trzymał się poprzednio. Potępiam również wszelki błąd, który w miejsce Boskiego depozytu wiary, jaki Chrystus powierzył swej Oblubienicy do wiernego przechowywania, podstawia... twory świadomości ludzkiej, które zrodzone z biegiem czasu przez wysiłek ludzi – nadal w nieokreślonym postępie mają się doskonalić.
Po piąte: z wszelką pewnością utrzymuję i szczerze wyznaję, że wiara nie jest ślepym uczuciem religijnym, wyłaniającym się z głębin podświadomości pod wpływem serca i pod działaniem dobrze usposobionej woli, lecz prawdziwym rozumowym uznaniem prawdy przyjętej z zewnątrz ze słuchania, mocą którego wszystko to, co powiedział, zaświadczył i objawił Bóg osobowy, Stwórca i Pan nasz, uznajemy za prawdę dla powagi Boga najbardziej prawdomównego.
Poddaję się też z należytym uszanowaniem i całym sercem wyrokom potępienia, orzeczeniom i wszystkim przepisom zawartym w encyklice Pascendi i dekrecie Lamentabili, zwłaszcza co się tyczy tzw. historii dogmatów.
Również odrzucam błąd tych, którzy twierdzą, że wiara podana przez Kościół katolicki może się sprzeciwiać historii i że katolickich dogmatów, tak jak je obecnie rozumiemy, nie można pogodzić z dokładniejszą znajomością początków religii chrześcijańskiej.
Potępiam również i odrzucam zdanie tych, którzy mówią, że wykształcony chrześcijanin występuje w podwójnej roli: jednej człowieka wierzącego, a drugiej historyka, jak gdyby wolno było historykowi trzymać się tego, co się sprzeciwia przekonaniom wierzącego, albo stawiać przesłanki, z których wynikałoby, że dogmaty są albo błędne, albo wątpliwe – byleby tylko wprost im się nie przeczyło.
Potępiam również ten sposób rozumienia i wykładu Pisma św., który pomijając Tradycję Kościoła, analogię wiary i normy podane przez Stolicę Apostolską, przyjmuje wymysły racjonalistów w sposób zarówno niedozwolony, jak i lekkomyślny, a krytykę tekstu uznaje za jedyną i najwyższą regułę.
Odrzucam również zdanie tych, którzy twierdzą, że ten, co wykłada historię teologii lub o tym przedmiocie pisze, powinien najpierw odłożyć na bok wszelkie uprzednie opinie, tak co do nadprzyrodzonego początku katolickiej Tradycji jak co do obiecanej przez Boga pomocy w dziele wiecznego przechowywania wszelkiej objawionej prawdy; nadto że pisma poszczególnych Ojców należy wykładać według samych tylko zasad naukowych z pominięciem wszelkiej powagi nadprzyrodzonej i z taką swobodą sądu, z jaką zwykło się badać jakiekolwiek dokumenty świeckie.
W końcu wreszcie ogólnie oświadczam, że jestem najzupełniej przeciwny błędowi modernistów twierdzących, że w świętej Tradycji nie ma nic Bożego, albo – co daleko gorsze – pojmujących pierwiastek Boży w znaczeniu panteistycznym, tak iż nic nie pozostaje z Tradycji katolickiej poza tym suchym i prostym faktem, podległym na równi z innymi dociekaniom historycznym, że byli ludzie, którzy szkołę założoną przez Chrystusa i Jego Apostołów rozwijali w następnych wiekach swą gorliwą działalnością, zręcznością i zdolnościami.
Przeto usilnie się trzymam i do ostatniego tchu trzymać się będę wiary Ojców w niezawodny charyzmat prawdy, który jest, był i zawsze pozostanie w „sukcesji biskupstwa od Apostołów” [Św. Ireneusz, Adv. haer. IV, 26 – PG 7, 1053 C]; a to nie w tym celu, by trzymać się tego, co może się wydawać lepsze i bardziej odpowiednie dla stopy kultury danego wieku, lecz aby nigdy inaczej nie rozumieć absolutnej i niezmiennej prawdy głoszonej od początku przez Apostołów.
Ślubuję, iż to wszystko wiernie, nieskażenie i szczerze zachowam i nienaruszenie tego przestrzegać będę i że nigdy od tego nie odstąpię, czy to w nauczaniu. czy w jakikolwiek inny sposób mową lub pismem. Tak ślubuję, tak przysięgam, tak niech mi dopomoże Bóg i ta święta Boża Ewangelia.

Polecam wszystkim przywiązanym do Tradycji katolickiej uczynienie takiego ślubowania. Trzeba jednak uczynić to świadomie, a więc zapoznać się dobrze z treścią przysięgi i przeczytać Syllabus ErorumLamentabili oraz encyklikę Pascendi Dominici Gregis. Złamanie złożonej przysięgi antymodernistycznej jest oczywiście grzechem przeciwko II przykazaniu Bożemu. Wśród starszego duchowieństwa i niektórych biskupów święconych do 1967 r są osoby, które taką przysięgę złożyły, niestety większość z nich nie jest wierna temu przyrzeczeniu. Niech wśród odnowy katolickiej nie będzie krzywoprzysięzców! Szczególnie polecam to przysięgę uwadze duchowieństwa: alumnów, kleryków, czy wreszcie kapłanów. Trzymanie się tego co pewne może uchronić Europę przed zanikiem Kościoła w jej obrębie i postępującą laicyzacją.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

niedziela, 12 lutego 2017

Kolegializm, czy jest nową formą starej herezji koncyliaryzmu?

Laudetur Iesus Christus!

Jednym z czołowych problemów jaki podnoszą integryści w dialogu z modernistami jest doktryna kolegializmu. Sobór Watykański II zwłaszcza w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele (Lumen Gentium) wprowadził naukę o wspólnym sprawowaniu urzędu apostolskiego przez wszystkich biskupów - doktryna ta została później nazwana kolegializmem. Po upływie ponad 50 lat od tych obrad warto sobie zadać pytanie gdzie kolegializm nas zaprowadził i czym stał się dzisiaj. Zanim jednak przejdę do samego zagadnienia polecam przeczytać numery od 18 do 29 Lumen Gentium. Słowo kolegium odmieniane na różne sposoby znajdziemy aż w 23 miejscach!

W istocie prawdą jest, że urząd apostolski Chrystus Pan polecił 12 apostołom i w takim rozumieniu Sobór Watykański II na pewno nie zbłądził. Problem pojawia się w tym jak owa nauka została odczytana i co przy jej ogłaszaniu przemilczano. Chociaż 12 apostołów ma udział i prawo do przekazywania władzy związanej z sukcesją apostolską, to jednak rola św. Piotra jest niepoślednia. Pan nasz Jezus Chrystus tak do niego mówi: "Szymonie, Szymonie, oto szatan domagał się, żeby was przesiać jak pszenicę; ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara. Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci»." (Łk 22, 31-32). A zatem władzę definiowania wiary, tam gdzie pojawiają się wątpliwości ma Piotr i tylko on. Sobory co prawda także biorą udział w definiowaniu nauki, a więc w ogłaszaniu dogmatów, jednak nie mogą tego czynić bez aprobaty papieża, chociaż jego fizyczna obecność na soborze nie jest konieczna. Żaden sobór niezatwierdzony przez następcę św. Piotra nie wszedł do kanonu ogólnie uznawanych soborów. Nawet na Soborze Watykańskim II, każdy dokument musiał zostać podpisany przez Pawła VI (za Jana XXIII nie ukończono pracy nad żadnym schematem dokumentu), na wieczną rzeczy pamiątkę, aby mógł prawnie obowiązywać. Biskupi mają więc prawo pomagania biskupowi Rzymu w definiowaniu prawdy, ale sami z siebie i mocą swojego urzędu nie mogą tej prawdy określić, nawet jeśli zebraliby się wspólnie i byli jednomyślni. Do dzisiaj zresztą w Kodeksie Prawa Kanonicznego znajdują się następujące normy:

Kan. 341 - § 1. Dekrety soboru powszechnego nie posiadają mocy obowiązującej, dopóki, po zatwierdzeniu ich przez Biskupa Rzymskiego wraz z ojcami soboru, nie zostaną przez niego potwierdzone i na jego polecenie ogłoszone. 

§ 2. Takiego samego potwierdzenia i ogłoszenia, dla uzyskania mocy obowiązującej, wymagają dekrety Kolegium Biskupów, gdy podejmuje działalność ściśle kolegialną, w sposób wskazany albo dobrowolnie przyjęty przez Biskupa Rzymskiego.
oraz

Kan. 1372 - Kto od aktu Biskupa Rzymskiego odwołuje się do soboru powszechnego lub do Kolegium Biskupów, winien być ukarany cenzurą.

Ostatnia norma dotyczy herezji zwanej koncyliaryzmem, kiedy to osoba lub grupa osób próbuje odwołać się do soboru od decyzji powziętych przez papieża. Oczywiście nie dotyczy to poprzednich soborów - papież nie może negować prawd już ogłoszonych, a więc głosić herezji.
Wreszcie to świętemu Piotrowi Pan Jezus powierzył tak zwaną władzę kluczy:
"Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie»." (Mt 16,18-19 Kościół więc bez następcy św. Piotra istnieć nie może, o czym przekonuje nas nie tylko Biblia, ale także zwyczajne nauczanie Kościoła, wyrażone w wielu aprobowanych katechizmach. Zdanie: "Ubi Petrus ubi Ecclesiae" nie traci nawet dziś na znaczeniu, chociaż wymaga szerszego komentarza, co też zamierzam uczynić w kolejnych wpisach.

Nauka o kolegializmie wydała jednak szczególnie po ostatnim soborze bardzo niebezpieczne owoce. Otóż owo wspólnotowe pojmowanie urzędu biskupa przyćmiło indywidualną odpowiedzialność każdego z nich, co więcej nauka ta się rozszerza na coraz szersze pola aktywności Kościoła i sieje spustoszenie... . Pierwszym przejawem posoborowego kolegializmu są nieszczęsne konferencje episkopatów. To co miało przynieść ożywienie pracy duszpasterskiej w poszczególnych prowincjach kościelnych, a nawet państwach przyniosło zwykły demototalitaryzm. Poszczególni tradycyjni biskupi są naciskani przez swoich często zeświecczałych kolegów do przyjmowania rozwiązań, które są sprzeczne z regułą duszpasterską i zwykle z sumieniem co bardziej prawowiernych biskupów. W ten sposób w Polsce rozszerza się praktyka przyjmowania Komunii Świętej do ręki, albo przesuwania wieku I Komunii Świętej do góry, co nie sprzyja uświęcaniu dzieci. Dochodzi do tego, że konferencja episkopatu coś ustala, czy uchwala i to obowiązuje we wszystkich diecezjach kraju, podobnie jest z listami pasterskimi, a trzeba jasno podkreślić, że jedynie biskup diecezjalny sprawuje ważnie, w sposób bezpośredni i własny urząd apostolskiego posługiwania. Wszystkie te akty prawne narzucone wbrew woli biskupa miejsca, albo z naruszeniem jego sumienia, choćby tylko na forum wewnętrznym są nieważne, nawet gdyby zainteresowany biskup się pod nimi podpisał. Wynika to wprost z odnośnych norm prawa kanonicznego jak również relacji instytucji biskupa jako ustanowionego przez Boga oraz rzeczonej konferencji jako tworu ludzkiego. Zadaniem konferencji biskupów jest tylko wspólna rada oraz kierowanie do Stolicy Apostolskiej prośby o wydanie jakiego aktu prawnego. Natomiast konferencje episkopatu nie mogą żadnych praw uchwalać ani też wspólnie podawać nauczania, jak to często robi w sposób schizmatycki i heretycki zarazem Kościół zachodnio-katolicki.

Wreszcie duch kolegializmu rozprzestrzenił się na różnorakie przestrzenie działalności Kościoła. Już podczas deformacji seminaryjnej tłoczono mi do głowy o kolegium prezbiterów, różnorakich komisjach i radach. Wreszcie sam przez radę seminaryjną zostałem wydalony - przynajmniej tak mi powiedziano. A rada jak sama nazwa wskazuje powinna radzić, a nie decydować, zarządzać czy uchwalać. Podobnie jest z radą parafialną, kapłańską czy duszpasterską. Tymczasem często słyszymy, że rady podejmuję decyzję. Jest to nic innego jak próba demokratyzacji Kościoła kosztem pogwałcenia Jego struktury hierarchicznej nadanej przez Chrystusa Pana. Trzeba wreszcie powstać przeciw tej zarazie szerzącej się w Kościele i niszczącej Go od środka. Biskupi niech pamiętają, że sprawę z rządu nad diecezją zdadzą oni sami przed Bogiem, a nie jakieś konferencje episkopatu czy rady kapłańskie. Tak samo proboszcz odpowie przed Bogiem za stan swojej parafii, a ojciec rodziny za wychowanie religijne swych dzieci. Nie dajcie się uwieść tym bałamutnym naukom! Weźcie więc odpowiedzialność na swoje barki, każdy według urzędu jaki otrzymał. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

niedziela, 5 lutego 2017

Desakralizacja sakramentaliów

Laudetur Iesus Christus!

Jednym z objawów laicyzacji sacrum jest notoryczne profanowanie sakramentaliów. Pomijając już kwestię, że wielu tych którzy są ich szafarzami ma znikomą wiedzę na ich temat, dochodzi często do aż krzyczącego nieuszanowania świętości. Ktoś by powiedział, że to jest mało znacząca kwestia, bo to w końcu owe sakramenty mniejsze. Postaram się jednak wyjaśnić, jak wiele duchowych dóbr się zaprzepaszcza. Temat sakramentaliów tutaj tylko zasygnalizowany będzie przeze mnie podejmowany także przy innych okazjach.

W toku mojej (de)formacji seminaryjnej o sakramentaliach dowiedziałem się niewiele. Na 30 godzin sakramentologii, z której omówiono tylko protestancki punkt widzenia i pobieżnie 3 z 7 sakramentów Kościoła o sakramentaliach powiedziano mi tyle, że "są to święte znaki ustanowione przez Kościół, które na podobieństwo sakramentów sprawiają skutki, głównie duchowe". Dowiedziałem się też że sakramentaliami są pogrzeb, błogosławieństwa i poświęcenia. O podziałach i różnej naturze sakramentaliów nie dowiedziałem się nic. Również liturgia sakramentów, której nauczano w wymiarze 15 godzin wymieniła mi tylko rodzaje sakramentaliów i nie omówiła nawet sposobu ich celebracji, a wykład był przeznaczony dla kleryków... . Tymczasem rzeczywistość sakramentaliów jest częściej spotykana w Kościele niż sakramentów. Przeciętny kapłan w swoim życiu odprawi więcej sakramentaliów niż sakramentów (pamiętajmy że modlitwy i obrzędy nie stanowiące znaku sakramentalnego a odprawiane przy okazji sprawowania sakramentów są sakramentaliami). W większości nowych seminariów kandydat do kapłaństwa nie posiądzie nawet katechizmowej wiedzy na ich temat.

Już sama definicja, którą mi podano jest nieprawidłowa. Kodeks Prawa Kanonicznego z 1983 r podaje taką definicję: "Sakramentalia są świętymi znakami, przez które na podobieństwo sakramentów, są oznaczone i otrzymywane ze wstawiennictwa Kościoła skutki, zwłaszcza duchowe." (Kan 1166). Ta klasyczna definicja różni się od tej którą mi podano. Kościół bowiem jak się okazuje ma ograniczoną władzę wobec sakramentaliów. Działają one co prawda "ze wstawiennictwa Kościoła", ale nie są przezeń przynajmniej w większości ustanawiane. Jeśli się zastanowimy to większość sakramentaliów ustanowił Bóg. Na przykład pogrzeb - sam Pan Jezus Chrystus dał się pochować i uświęcił w ten sposób ów zwyczaj. Egzorcyzmy, których władzę udzielenia dał apostołom (por. Mk 3,14-15) pojawiają się w wielu różnych miejscach Pisma Świętego. Czyż można powiedzieć, że Kościół ma władzę znieść egzorcyzmy lub święcenia egzorcystatu? Pytanie daje do myślenia... Być może przynajmniej część niższych święceń ustanowił wprost Pan Jezus. A poświęcenia świątyni i należących do niej przedmiotów, czyż też ustanowił Kościół, czy może raczej wiernie przejął praktykę ustanowioną przez Boga? A modlitwa Ojcze nasz, która we wszystkich podręcznikach dogmatyki uznawana jest jako sakramentale może być zakazana przez władzę kościelną? Takich pytań można zadawać jeszcze wiele. Prawdą jest zaś, że Kościół jeśli ma jakąś władzę nad sakramentaliami, to jest ona niewiele większa od tej jaką ma nad sakramentami - tzn może wpływać kształt liturgiczny, ale nie ma prawa ingerować w istotę tychże znaków.

Najwięcej profanacji zdarza się przy okazji błogosławieństw i poświęceń. Swoją drogą polecam zapytać swojego duszpasterza jaka jest różnica pomiędzy jednym, a drugim. Jestem przekonany, że w większości nie padnie odpowiedź iż poświęcenia odłączają daną rzecz lub osobę na wyłączną służbę Bożą, a błogosławieństwo to uproszenie mocy Bożej dla pozytywnego skutku wobec osoby lub rzeczy dla spraw głównie doczesnych. Poświęcenie jest więc aktem władzy rządzenia. Tymczasem zdarza się notorycznie, że diakoni dokonują poświęceń. Takie poświęcenia są nieważne! Diakon ponieważ nie jest kapłanem nie może ważnie poświęcić niczego i dotyczy to także szkaplerzy, obrazów, krzyży itd. Mówi o tym wyraźnie kanon 1169 nowego prawa kanonicznego. W moim seminarium poświęcenia wody symulowali diakoni. Oczywiście nowy rytuał nie jest konsekwentny i używa często zamiennie słów poświęcenie i błogosławieństwo, w wielu przypadkach obrzędy poświęceń są błogosławieństwem. Diakon więc, który poświęca daną rzecz dopuszcza się świętokradztwa - wzywa bowiem imienia Bożego do rzeczy, w zakresie której nie ma takiej mocy. Sakramentalia są też często profanowane przez fakt nieumiejętnego posługiwania się nimi. Notorycznie zdarza się używanie rzeczy poświęconych do użytku świeckiego. Ludzie często bogobojni piją wodę święconą, poświęcone szaty i paramenty liturgiczne bywają używane do różnego rodzaju przedstawień. Osobom, które nie widzą nic złego w takich praktykach polecam lekturę słynnej uczty Baltazara z 5 rozdziału Księgi Daniela. Konsekrowane ołtarze lub części świątyń bywają zwłaszcza na Zachodzie używane do wznoszenia budowli świeckich. Poza tym także na Zachodzie świątynie konsekrowane sprzedaje się i wystawia do użytku świeckiego. Tymczasem Apostoł przestrzega: "Kto zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg." (1 Kor 3,17). Oczywiście św. Paweł pisze o tym pisząc o Kościele, jako wspólnocie, ale pisze to w oparciu o doświadczenie Izraela ze Świątynią starotestamentalną. Wreszcie często się zdarza, że do służby Bożej przeznacza się osoby lub rzeczy nie poświęcone, lub niewłaściwie poświęcone, to jest z użytą formułą błogosławieństwa. Kult Boży wymaga, by do jego sprawowania przeznaczone były osoby i rzeczy wyjęte z porządku świeckiego i przeniesione do porządku nadprzyrodzonego. Na przykład we wszystkich parafiach jakie znam używa się kadzidła niepoświęconego, chociaż 6 stycznia jest obrzęd poświęcenia kadzidła. Wtedy leży zwykle kilka ziarenek mirry poświęcanych na nowo podczas każdej Mszy Świętej. To także znak lekceważenia sakramentaliów. Raz poświęconej czy pobłogosławionej rzeczy nie wolno święcić czy błogosławić drugi raz. Jest to klasyczny przykład wzywania imienia Boga nadaremno. Na to niektórzy kapłani mi mówią o względach duszpasterskich... I jakie tu są względy duszpasterskie? Czyż na każdej Mszy 5 lutego musi być poświęcenie chleba św. Agaty? Czy jeśli ludzie przynoszą chleb w ten dzień to musi leżeć na ołtarzu i być poświęcany kilka razy ten sam bochen? Nie wspominając już o kwestii takiej, że na ołtarzu leżą chleb lub inne rzeczy, które nie służą do odprawiania Mszy  Świętej. A wystarczy przygotować w prezbiterium choćby stoliczek na którym owe rzeczy do poświęcenia i błogosławieństwa mogą spokojnie czekać na swój czas. Różnych rodzajów bezczeszczenia tych świętości jest wiele, czytelników proszę o komentarze i wskazywanie tego co ja nie zauważyłem.

Czy sakramentalia nie zasługują na to, aby ich celebrację starannie przygotować? W końcu upraszamy u Boga łaski, które nie zawsze spływają w tym przypadku na nas na zasadzie ex opere operato, czyli z samego działania. Sakramentalia to niedocenione skarby, przez które Bóg chce uświęcić różne okoliczności naszego życia. Profanacja tych znaków często prowadzi do tego iż stają się one nieskuteczne, a Bóg obrażony. Co możemy zrobić? Należy zadawać duszpasterzom niewygodne pytania. Na przykład spytać się o różnice między poświęceniem, a błogosławieństwem, albo o to czy kreda którą znaczone są nasze domy jest poświęcona lub dlaczego na każdej Mszy w Niedzielę Męki Pańskiej święci się tą samą palmę. Jeśli duszpasterz zauważy problem i podejmie refleksję to wiele się w tej kwestii zmieni. A nam trzeba pamiętać, że zniszczone sakramentalia trzeba potraktować ogniem lub wodą. Odnowa sacrum zaczyna się od drobnych rzeczy. Chrystus Pan naucza: "Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie. Jeśli więc w zarządzie niegodziwą mamoną nie okazaliście się wierni, prawdziwe dobro kto wam powierzy? Jeśli w zarządzie cudzym dobrem nie okazaliście się wierni, kto wam da wasze?" (Łk 16,10-12).

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

czwartek, 2 lutego 2017

Życie zdekonsekrowane

Laudetur Iesus Christus!

Święto Oczyszczenia NMP lub jak kto woli Ofiarowanie Pańskie to także Dzień Życia Konsekrowanego. Z tej okazji warto się przypatrzeć kryzysowi Kościoła w tym względzie. Powszechnie znane statystyki nie pozbawiają złudzeń - to właśnie ta forma realizacji życiowego powołania jest obecnie dotknięta największym deficytem. Wielu prominentnych teologów i pasterzy próbuję zracjonalizować obecną sytuację i po ludzku wyjaśnić ten dotkliwy brak.

Dusze katolickie czują jednak dlaczego życie konsekrowane stało się mało popularne. Powodem jest laicyzacja Kościoła, owo aggiornamento, które w istocie jest pójściem na układ z duchem tego świata. Na soborze watykańskim II podniesiono kwestię "odnowy życia zakonnego przystosowanej do współczesności" - wystosowano nawet specjalny dekret. Niestety zamiast zapowiadanej w nim rewizji nastąpiła rewolucja w życiu zakonnym. Przede wszystkim nazbyt pochopnie uznano stan życia konsekrowanego jako proste rozwinięcie konsekracji wynikającej ze chrztu. Tymczasem, życie konsekrowane jest odrębnym stanem i wymaga powołania bardziej szczególnego niż powszechne powołanie do świętości. To Pan wybiera sobie ludzi, którzy przez radykalną profesję rad ewangelicznych: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa wchodzą z nim w najgłębszą możliwą na świecie relację. Przez całe wieki tak właśnie rozumiano ową konsekrację, czyli przeznaczenie na wyłączną służbę Bogu. Owo aggiornamento w praktyce  spowodowało daleko idącą pauperyzację perspektywy teologicznej konsekracji jako stanu. Formowanie zakonników w duchu rozwijania li tylko duchowości chrzcielnej zatraca całą atrakcyjność tego stanu. To trochę tak jakby ze stanu małżeńskiego zachować obowiązki takie jak wychowanie dzieci i troska o współmałżonka, a wykluczyć przywileje jakimi są radość współżycia czy szczególną ochronę prawną. Wobec tego nie dziwi fakt, że wielu z tych, którzy zostali poświęceni na wyłączną służbę Bogu zatraca dziś swoje powołanie, a ci którzy je mają nie potrafią go rozwinąć.

Sam dekret już w tytule zawiera pewną opcję preferencyjną na rzecz ducha tego świata. A konsekracja ma być właśnie znakiem sprzeciwu wobec niego! Więc dziś życie konsekrowane często jest bardziej rozumiane jako służba człowiekowi niż Bogu. Jest to zresztą zgodne z ogólnie panującą herezją antropocentryzmu. Profesja rad ewangelicznych ma w odnowionej rzeczywistości wchodzić  dialog ze światem. Rada czystości odnosi się już więc do zwykłego celibatu - a tymczasem w klasycznie rozumianym życiu konsekrowanym chodzi o coś znacznie więcej... Ubóstwo, jak to często słyszałem z ust zakonników nie może być utożsamiane z dziadostwem - w praktyce często oznacza to życie w większym luksusie niż duchowieństwo diecezjalne, tylko rozpisanym na zakon, a nie na poszczególną osobę. Wreszcie posłuszeństwo, które dziś jest bardziej posłuszeństwem wobec poprawności politycznej i ducha tego świata niż Bogu.

Reformy dokonane po soborze watykańskim II dotknęły zakony głównie przez zniesienie tradycyjnych praktyk pokutnych. Posty odprawia się już tylko w najbardziej klauzurowych zakonach taki jak karmelitanie czy trapiści. Modlitwa brewiarzowa, która przez wieki w zakonach była sprawowana z największą pieczołowitością włącznie z praktyką wstawania nocą i odmawiania wszystkich godzin kanonicznych wspólnie o właściwych porach została poza najbardziej surowymi zakonami zupełnie zaniedbana. Dość pomyśleć, że w przedsoborowym brewiarzu cały psałterz rozpisany był na jeden tydzień - w "odnowionej liturgii godzin" jest rozpisany na... 4 tygodnie. Istnieje monastyczny psałterz, używany przez zgromadzenia mnisze, gdzie psałterz rozpisany jest na 2 tygodnie. W wielu zgromadzeniach i diecezjach Kościoła zachodnio-katolickiego zwalnia się duchowieństwo i zakonników z całości lub części brewiarza jeśli tylko zajmują się jakąkolwiek pracą duszpasterską. To jest złożenie na ołtarzu świata ofiary z modlitwy! To się nie godzi, bo to jest sprzeczne z fundamentalną zasadą życia konsekrowanego, a jest nią mistyczna bliskość ze Zbawicielem i nie da się tej bliskości przeżyć inaczej jak tylko przez głębokie życie modlitewne. Sensem życia konsekrowanego jest właśnie to że są ludzie, którzy stanowią znak dla świata i wstawiają się za tych, którzy ze względu na powołanie świeckie nie mogą podołać tak intensywnemu życiu duchowemu. Wyrywanie zakonników z tej bliskości z Bogiem jest grzechem nie tylko przeciwko samemu Bogu, który sobie tych ludzi wybrał, przeciwko tym braciom i siostrom, którzy są poszkodowani, bo nie mogą w pełni realizować swojego życiowego powołania, ale także a może przede wszystkim wobec nas wszystkich, ponieważ życie konsekrowane jest znakiem dóbr przyszłych do których zmierzamy, jest skarbem duchowym całego Kościoła. Zupełną aberracją jest idea, która zmierza do tego by nazywać osoby żyjące w świecie i wykonujące świecki zawód osobami życia konsekrowanego. Kiedyś ludzie głębokiej pobożności mieli możliwość włączania się w nurt konsekrowany przez stowarzyszenia tercjarskie, jednak one stanem mniszym nie są i być nie mogą! Właśnie oddzielenie od świata i profesja rad ewangelicznych we wspólnocie lub pustelni jest sednem sposobu realizacji powołania do konsekracji.

Jestem pełen szacunku i życzliwej zazdrości wobec osób życia konsekrowanego. Nie dajcie się zlaicyzować, bo staniecie się solą bez smaku. Bądźcie znakiem sprzeciwu wobec świata i Kościoła. Zawsze byłem pod wrażeniem gdy siostry zakonne dawały świadectwo chociażby swym strojem zakonnym. Czuję się zgorszony, gdy zakonnicy porzucają strój zakonny, gdy nie dbają o wspólnotową i punktualną modlitwę brewiarzową, posiadają więcej niż potrzebują do godziwego życia, gdy notorycznie łamią klauzurę... . Te grzechy powinny być kanwą rachunku sumienia przede wszystkim dla wielu wyższych przełożonych zakonnych. Wszystkim tym osobom konsekrowanym, którzy zatracili się dedykuję słowa Apokalipsy św. Jana: "Ale mam przeciw tobie to, że odstąpiłeś od twej pierwotnej miłości. Pamiętaj więc, skąd spadłeś, i nawróć się, i pierwsze czyny podejmij! Jeśli zaś nie - przyjdę do ciebie i ruszę świecznik twój z jego miejsca, jeśli się nie nawrócisz." (Ap 2, 4-5)

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk