niedziela, 30 września 2018

Brać kursowa

Laudetur Iesus Christus!

Nie ma bardziej formujących ludzi w seminarium jak współbracia. Owa brać kursowa, czy też rocznikowa, jak mawiają w niektórych seminariach jest przyczyną wielu problemów formacyjnych. Jak wspomniałem we wcześniejszych wpisach zwykle rzeczone problemy spowodowane są przez system, który ma zakodowane pewne wady, które prędzej czy później ujawniają się w różnoraki sposób. Jednak dzisiaj będę się raczej skupiał na tym jak sama grupa rocznika seminaryjnego może pewne problemy indukować ale także je naprawiać.

Dynamika grupy jest bezwzględna i jej prawa pomimo specyfiki miejsca jakim jest seminarium szybko się ujawniają, a przez system skoszarowania ulegają wzmocnieniu. Jak to jest, że na początku mamy ludzi pobożnych, pełnych pasji, rozmodlonych etc. a po 6 latach wychodzą ludzie często niewiele lepsi od duchowieństwa zaprezentowanego w pewnym skandalicznym filmie emitowanym  obecnie na ekranach polskich kin? Otóż poza wadliwym systemem wychowawczym winę ponosi sama grupa. Wiadomo jest iż zbiorowe wychowanie powoduje szereg problemów. Jednym z podstawowych jest równanie w dół... . Zjawisko to widać dobrze w szkole, czy podczas wycieczki górskiej. Słabsi uczniowie, tudzież wycieczkowicze narzucają w praktyce tempo innym. I jeśli w grupie alumnów-neofitów trafi się kilku którzy pomylili miejsce, to jeśli nie zostaną szybko wydaleni to bardzo szybko uruchomią ów mechanizm. Działa on zwykle w seminarium dość dyskretnie. Takie osoby nie tylko pokazują, że można iść po najmniejszej linii oporu - modlić się tylko wtedy gdy moderatorzy patrzą, fasadowo traktować obowiązki seminaryjne, oszukiwać na kolokwiach i egzaminach, ale wręcz zmuszają do tego innych pod pozorem obrony solidarności wewnątrz kursowej tworzą antywartość którą jest wspólnictwo. Szukają tedy oni haków na tych którzy nie chcą się poddać ich dyktatowi i przemocą próbują pozyskać sobie ich wspólnictwo... . 

Gdy taka grupka urośnie w siłę to kurs jest praktycznie stracony. Rozsiane mniejsze grupki, lub co gorsza pojedynczy alumni nie są w stanie skutecznie obronić się przed partią wilków, którzy w oczach moderatorów uchodzą za bardzo dobrych seminarzystów - zgranych, pobożnych, wesołych; być może w wielu kwestiach miernych, ale przynajmniej wiernych założonej przez się fasadzie. Niestety szatan skutecznie obdarza liderów grupy wilków swoistą charyzmą tak, że jednostki słabsze zaczynają być prześladowane i inwigilowane. W niektórych sytuacjach dochodzi do tego że grupa wilków zagryza owcę albo poprzez uprzykrzenie jej życia na tyle że odchodzi, albo przez podkładanie różnych przeszkód i/lub donoszenie do przełożonych. 

Wobec tego należy pilnie uważać zwłaszcza na początku formacji. Owce muszą bardzo szybko zawiązać koalicję aby skutecznie obronić się przed wilkami i przetrwać do czasu kiedy zostaną one rozbite - a to przychodzi zwykle po 3-4 latach. Najagresywniejsze wilki muszą zostać stanowczo pokonane przez owce. W walce o dobrą sprawę wolno jednak używać tylko sprawiedliwych środków, nie wyłączając odwołania się do moderatorów zewnętrznych. 

Jeśli nie udało się stworzyć koalicji o której mowa powyżej, to pojedynczy alumn, zwłaszcza jeśli jest tradycjonalistą musi poważnie rozważyć zmianę seminarium. Jego poglądy prędzej czy później zostaną odkryte - zwykle dzieje się to przy okazji pełnienia funkcji liturgiczny w okresie przyjmowania i wypełnienia posług. Niestety tradycjonalizm pojedynczego seminarzysty jeśli zostanie ujawniony nie ma szans na przetrwanie. 

Innym problemem grupy jest nierównomierne wzrastanie duchowe i intelektualne. Nawet jeśli udaje się utrzymać koalicję owiec, to jednak grupowe przygotowanie do kapłaństwa powoduje szereg napięć zwłaszcza pomiędzy tymi którzy są bardziej zaawansowani i wyrobienie duchowo oraz intelektualnie, a tymi którzy nie dostają... . Bo też jakim partnerem do rozmowy dla 35 letniego mężczyzny ma być wyrostek świeżo po maturze? Mnóstwo wspólnotowych praktyk: studia, osobne modlitwy mocznikowe, konferencje ascetyczne, wyjazdy formacyjne i wycieczki mogą powodować przesyt wspólnotą i pewne znużenie, zwłaszcza jeśli poszczególne kursy wychowuje się w wyobcowaniu od całej wspólnoty seminaryjnej. Sztuczne układy między kursowe - np opiekun-pupil stosowane w niektórych seminariach nie sprawdzają się. Znajomości i przyjaźnie rodzą się spontanicznie a nie wskutek tak czy innego zadziałania moderatorów zewnętrznych. 

Zdarzają się też kursy "zbyt dobrze zgrane", gdzie sztama powoduje swoistą walkę z moderatorami. Ci ostatni nie mają w niej oczywiście szans, a alumni poprzez zawiązane wspólnictwo sprowadzają się do coraz większego zła. Jak bowiem odmówić przysługi koledze, który jeszcze wczoraj czatował na korytarzu czy nikt nie idzie podczas robienia popcornu w pokoju, albo gotowanie parówek w czajniku elektrycznym... . Być może w rocznikach tych nie ma swoistego kozła ofiarnego, nie mniej brakuje także wspólnotowej formacji. Kurs wystawia tarczę przeciw zasadom panującym w seminarium i tak próbuje dojść do święceń, co miewa potem katastrofalne skutki. 

Wreszcie correctio fraterna - temat o którym można by napisać oddzielny wpis. Poza przypadkami występków kwalifikowanych należy zawsze zachować ewangeliczną kolejność, a więc najpierw upomnieć w cztery oczy, później przy świadkach i dopiero na końcu donieść Kościołowi, a więc przełożonym. Łamanie tej kolejności skutecznie niszczy wspólnotę kursu, jednak jeszcze częściej zdarza się pospolite tchórzostwo wyrażające się w tym, że nie na kursie nie ma żadnego upomnienia braterskiego, a panuje tylko złowroga zmowa milczenia. 

Każdy kurs wypracowuje własne metody radzenia sobie z problemami. Tam gdzie roczniki są podporządkowane poszczególnym ojcom duchownym należy ową współpracę wykorzystać jak najlepiej. Nawet jeśli trafił się wam delikatnie rzecz ujmując mało zaradny ojciec duchowny, to zawsze możecie go wykorzystać jako swoistego mediatora w toczących się na kursie sporach. Bardzo dobrym pomysłem jest ustalenie zasad już na początku wspólnej drogi po pierwszych doświadczonych niepowodzeniach. Regularne spotkania tylko w gronie kursowym, ale poświęcone nie na plotkowanie i obmawianie, a na modlitwę, szczerą rozmowę i rozwiązywanie problemów z pewnością przyniosą dobre owoce. Czasami wspólna rekreacja jest w porządku, ale nie należy z tego czynić bożka, nikogo w żadnym razie do tego nie zmuszać i zachować roztropny umiar pamiętając o higienie społecznej, aby czasem spotykać się także z innymi klerykami. 

I chciałoby się zawsze zaśpiewać z Królem Dawidem: "Oto jak dobrze i jak miło, gdy bracia mieszkają razem" (Ps 133, 1b). A jednak rzeczywistość bywa bardzo gorzka. Receptą na problemy wspólnotowe jest rzetelna praca duchowa i zachowanie higieny psychicznej. Spędzenie pewnego czasu tylko ze sobą pozwala nabrać dystansu do pewnych spraw i osób. Wspólnota kursowa w żadnym razie nie może być traktowana jako rodzina, a tym bardziej jako erzatz małżeństwa. Takie stawianie sprawy jest pospolitym oszukiwaniem kleryków. Zawarcia małżeństwa i posiadania rodziny nie jest w stanie wyrównać żadna ziemska relacja. Dopiero właściwe odniesienie do Pana Boga i danego przezeń powołania pozwala na konstruktywne przeżycie celibatu.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

wtorek, 18 września 2018

Socjusz, czyli o kimś kto bywa kołem betonowym niejednego powołania

Laudetur Iesus Christus!

Przede wszystkim należy przemyśleć sensowność rozwiązania jakim jest socjusz. Dla niewtajemniczonych wyjaśniam iż w żargonie kościelnym jest współlokator. W moim seminarium funkcjonowało jeszcze pojęcie segmentariusza, bowiem mieszkaliśmy w pokojach typu studio to znaczy dwie dwójki ze wspólną łazienką, toaletą, składzikiem i przedpokojem. Konieczność mieszkania aż do święceń w pokojach z socjuszami argumentowano postulatami (de)formacji ludzkiej. Jak jednak wiadomo tradycyjne seminaria na świecie nie praktykują już tego modelu wychowawczego, również większość zakonów swoim postulantom, nowicjuszom czy juniorystom oferuje cele jednoosobowe. Starsi księża opowiadali nam, że sami formowali się w wielkich pokojach o często dziwacznych nazwach typu: syberia, trupiarnia, tramwaj itp. Po latach doceniają ten typ skoszarowania. W sytuacji braku możliwości zapewnienia pojedynczych pokoi (co wbrew pozorom nie jest tak trudno zrobić - wystarczy podzielić już istniejące na małe przedzielone choćby gipsowymi ścianami) taki typ rozkwaterowania seminarzystów eliminował wiele patologicznych zachowań. Silne jednostki nie były w stanie totalizować słabszych, ponieważ w starciu z rzeszą kilku, czy kilkunastu kleryków nie mogły sobie pozwolić na dominację i musiały się podporządkować. Nie było również problemu karania czy nagradzania poprzez przyporządkowanie kogoś do konkretnego socjusza. Wiadomo było że w jednym semestrze będzie się mieszkać z jedną połową rocznika, a w drugim semestrze z drugą i tak na zmianę aż do święceń... . 

Tymczasem w wielu seminariach - w tym także w moim stosuje się dopasowywanie socjuszy jako metodę wychowawczą. Nie jest to zabieg dobry. Owszem można przez jakiś czas połączyć ze sobą dwie lub kilka trudnych osób, jednak zawsze taka decyzja musi być dobrze przemyślana i także transparentna dla samych seminarzystów. Do tego wymaga wsparcia ze strony przełożonych, aby osiągnięty efekt wychowawczy nie był sprzeczny z zamierzonym. W ogóle ukrywanie przez przełożonych celów pewnych ćwiczeń czy decyzji jest swego rodzaju manipulacją i powinno być ukrócane. Kleryk nie jest małym dzieckiem i powinien świadomie brać udział w swojej formacji. Skoro przełożeni żądają od swoich podopiecznych szczerości, to również sami powinni się do niej stosować.

Wprowadzenie modelu dwuosobowych pokojów tak w formacji zakonnej jak i kleryckiej jest bardzo niebezpieczne. Już lepiej powinno się stosować cele czy pokoje wieloosobowe. Jest to ni mniej ni więcej jak wystawianie alumnów na różnego rodzaju pokusy. Pierwszą z nich jest notoryczne nieprzestrzeganie ćwiczeń duchownych, zwłaszcza silentium sacrum. Zagrożone rozmowami są również rekolekcje, dni skupienia, czytanie duchowne czy studium. Wiadomo, że gdzie jest kolegium, czyli przynajmniej trzy osoby tam trudniej utrzymać jest tajemnicę. W tym przypadku chodzi o zmowę milczenia w złej sprawie, a mianowicie w nieprzestrzeganiu regulaminu. Gdy kleryków jest kilku, to łatwiej jest się któremuś poskarżyć na niestosowne zachowanie kolegów. Nie jest to donosicielstwo tylko dbałość o własną i ich formację. Nie chodzi o to by podawać nazwiska, ale o to by przełożony przez odpowiednie kontrole zagwarantował takiemu klerykowi zachowanie koniecznego dlań spokoju. Istnieje jeszcze drugie daleko bardziej poważne zagrożenie, a mianowicie rozwinięcie się niezdrowych relacji. Więcej na ten temat pisałem we wpisie o homoseksualizmie w seminarium. Codzienne oglądanie roznegliżowanego ciała socjusza, możliwość prowadzenia nocnych rozmów i przebywanie na małej przestrzeni przy braku dostępu do płci przeciwnej może wykształcić zachowania zastępcze i mimo woli samych seminarzystów sprowadzić ich na złe drogi.

Niestety wielu z Was jest już w takim modelu i być może okoliczności Waszej (de)formacji są takie że nie bardzo możecie zmienić seminarium. Wobec tego należy przedsięwziąć kilka ważnych postanowień, aby życie z socjuszem nie przeszkadzało w formacji:
1. Na początku pomodlić się i w szczerej rozmowie próbować ustalić warunki kohabitacji.
2. Bezwzględnie przestrzegać nakazanej przez regulamin ciszy - w razie potrzeby narzucić sobie dodatkowy okres ciszy.
3. Jeśli to możliwe ustawić meble w pokoju tak aby każdy miał swój kąt i by siedzieć do siebie tyłem.
4. Usystematyzować kwestie związane z toaletą poranną i wieczorną, czyli zaprowadzić porządek korzystania z urządzeń sanitarnych zachowywać się intymnie, skromnie, unikać nagości.
5. Wprowadzić dyżury dotyczące sprzątania, wywiesić je w widocznym miejscu. Dla szczególnie opornych wprowadzić regulamin sprzątania czy co konkretnie i jak ma zostać wykonane.
6. Unikać kończenia dnia nierozwiązanym sporem - rozmów jednak nie prowadzić w czasie silentium sacrum. W razie potrzeby korzystać z mediacji seniora rocznikowego bądź ojca duchownego.
7. Bezwzględnie stosować ewangeliczne zasady correctio fraterna, chyba że chodzi o występek kwalifikowany. 
8. Do przełożonych zewnętrznych odnosić się w ostateczności, po zebraniu odpowiednich dowodów i świadków.
9. Gości i to nawet innych kleryków i nawet w czasie rekreacji podejmować tylko po uzgodnieniu z socjuszem. Ustalić grafik takich odwiedzin i zapewnić sobie także poza rekolekcjami i dniami skupienia jakieś wolne dni od odwiedzin np.: środy i piątki.
10. Muzyki, wykładów słuchać tylko na słuchawkach.
11. Nie umawiać się z własnym socjuszem na rekreację - zachować umiar we wspólnym przebywaniu.
12. Unikać obmawiania i plotkowania na temat własnego socjusza i to nawet wtedy kiedy jest uciążliwy. 

Pod pojęciem socjusza w wielu seminariach rozumie się także narzucony przez regulamin obowiązek wychodzenia w towarzystwie przynajmniej jednego współbrata. Otóż może w okresie komunizmu niniejszy środek był stosowny, ale dziś jest już zdecydowanie anachroniczny. Niektórzy widzą w tym funkcję swego rodzaju przyzwoitki. Jeśli ma to odnieść jakiś skutek, to tylko taki, że odwlecze tragedię na czas po święceniach. Lepiej niech się taki kleryk zakocha w trakcie formacji i odejdzie niż potem już jako ksiądz próbuje oszukiwać. Pozostawienie pewnej roztropnej swobody seminarzystom w rozporządzaniu ich czasem wolnym stanowi ważny faktor weryfikacyjny. W końcu nie chodzi o to by doszła wielka liczba byle jakich kapłanów dopuszczonych w paradygmacie: "wielu jest powołanych, wszyscy są wybrani" ale chodzi o to by doszli ci co rzeczywiście mają powołanie, aby oni sami mogli się zbawić i dopomogli w tym innym. 

Socjusz to często trudna próba. W niektórych seminariach stosowana bez umiaru i z zamiarem konsekwentnego niszczenia określonej osoby. Szczere rozmowy pomiędzy seminarzystami jak również z ojcami duchownymi; próba dania szansy każdemu, umawianie się ze wszystkimi z rocznika na wspólną rekreację, a nie tylko trzymanie się wąskiej grupy lub co gorsza jednego kleryka to środki które na pewno będą sprzyjać Waszej formacji. Na kolejny być może trudny rok (de)formacji niech Wam dobry Pan Bóg błogosławi.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

poniedziałek, 10 września 2018

O samorządzie kleryckim

Laudetur Iesus Christus!

Pewien mądry kapłan u progu mojej (de)formacji seminaryjnej powiedział mi: "Nie daj się nigdy zrobić seniorem, ani dziekanem alumnów". W słowach tych jest sporo prawdy. Dziś więc nieco ku przestrodze dla braci którzy w październiku dopiero zaczynają lub tych w latach posuniętych co nie mają na tyle rozumu, aby samodzielnie dojść do pewnych wniosków.

Może zabrzmi to banalnie, ale celem formacji seminaryjnej jest ważne i godziwe przyjęcie święceń prezbiteratu - tyle i aż tyle. Seminarium jest tylko drogą, którą trzeba przejść. Wszystkie siły należy bezwzględnie skupić nie na tym, aby się tam dobrze ustawić, być popularnym czy cokolwiek innego, ale właśnie trzeba tak pracować by w przyszłości zostać świętym kapłanem, a więc zbawić duszę własną i dopomóc w tym swoim braciom i siostrom. Otóż stawiam tezę iż angażowanie się we wszelkie formy samorządu kleryckiego nie tylko w tym nie pomagają, ale wręcz szkodzą. 

Już sam pomysł tworzenia jakiegoś samorządu kleryckiego jest dziwnym monteskiuszowskim wytworem, a raczej nowotworem, który w Kościele nigdy miejsca nie miał i powinien zostać jak najszybciej zlikwidowany. Co bowiem powoduje takie ciało pośredniczące? Po pierwsze wprowadza w naturalny sposób nierówność między klerykami danego rocznika, a po drugie zwiększa dystans pomiędzy przełożonym a poszczególnym seminarzystą. Owszem powinien być jakiś skarbnik, można go też nazwać starostą - ale na pewno nie dziekanem. Raz że jest to jednak tytuł zarezerwowany dla archiprezbitera, a nie minorzysty (lub wręcz zwykłego alumna) a dwa że suponuje istnienie jakiejś władzy związanej z tym oficjum. Tymczasem relacja przełożeństwa w układzie formacji na tym samym poziomie jest po prostu szkodliwa i to tak dla samego funkcyjnego jak i jego "podwładnych". Na szczęście w moim seminarium funkcja seniora czy dziekana była raczej honorowa, ale dobiegają mnie słuchy iż nie we wszystkich seminariach tak jest. Do tego funkcje reprezentacyjne tego pseudo urzędu często wykolejają na zawsze przyszłego kapłana. W końcu to właśnie senior czy też dziekan są zwykle głównymi celebransami lub w wypadku wielkiej fety koncelebransami (wespół z rektorem) liturgii uścisków... . Tak! - chodzi mi właśnie o te wszystkie prezenty i kwiatki dawane często zupełnie bez okazji, tylko dla samej zasady, za posługę która seminarzystom należy się jak psu kość... . Chodzi mi o kazania, dni skupienia, rekolekcje, odwiedziny biskupa czy udzielanie święceń lub posług. Nikt nie myśli aby księdzu po każdym kazaniu, odprawionej Mszy Świętej, czy spowiedzi klaskać lub dawać kwiaty, tymczasem w seminarium robi się to nagminnie. Przez to kandydaci do kapłaństwa uczą się antropocentryzmu liturgicznego... .

Nawet jeśli funkcja starosty rocznikowego lub też dziekana alumnatu jest przez sam system potraktowana właściwie, to jednak nakłada na pełniącego tą funkcję dodatkowe obowiązki które skutkują mniejszą ilością czasu na ćwiczenia duchowne, studium i rekreację - czyli trzy podstawowe elementy na których powinno się wspierać życie kleryckie. Pierwsze po to by był Bożym kapłanem, drugie by był mądrym, a trzecie by był zdrowym. Tymczasem bardzo często senior tudzież dziekan nie tylko pełnią swoją funkcję ale zajmują się mnóstwem kółek, wychodzeniem co chwila z seminarium, często ze szczerych acz jednak humanistycznych pobudek i w ten sposób taki kleryk rozmienia się na drobne. O iluż takich słyszałem jak porzucali kapłaństwo, nieraz w atmosferze skandalu nawet nie osiągnąwszy "wieku gwarancyjnego" - u nas przyjmowano 5 lat po zakończeniu (de)formacji (jeśli ktoś odszedł po tym czasie nie dopatrywano się szczególnych przyczyn w deformacji seminaryjnej). Nie należy też ulegać ułudzie asystencji Ducha Świętego - wybory samorządu kleryckiego to nie konklawe, choć bywa że przebiega w podobnej atmosferze... . A nawet na konklawe protokół nie przewiduje by wahającego się kandydata przekonywać. Tym bardziej nie powinni więc tego czynić przełożeni czy seminaryjna brać. 

Pomyślcie zresztą na ile niepotrzebnych zupełnie konfliktów w tej funkcji się wystawiacie. Przychylność kleryckiej gawiedzi szybko zgaśnie wobec obietnic, czy też oczekiwań których nie spełnicie, a i przełożeni nie po to ustanawiają samorząd, by się z nim użerać, lecz po to by sprawniej zarządzać seminarium - patrząc zresztą często zupełnie utylitarnie... . Zostawmy zatem tę pseudo władzę, ów oświeceniowy zarząd modernistom i głupcom, sami zaś zajmijmy się tym co istotne i ważkie dla sprawy o którą walczymy - salus animarum!

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk