Nie ma bardziej formujących ludzi w seminarium jak współbracia. Owa brać kursowa, czy też rocznikowa, jak mawiają w niektórych seminariach jest przyczyną wielu problemów formacyjnych. Jak wspomniałem we wcześniejszych wpisach zwykle rzeczone problemy spowodowane są przez system, który ma zakodowane pewne wady, które prędzej czy później ujawniają się w różnoraki sposób. Jednak dzisiaj będę się raczej skupiał na tym jak sama grupa rocznika seminaryjnego może pewne problemy indukować ale także je naprawiać.
Dynamika grupy jest bezwzględna i jej prawa pomimo specyfiki miejsca jakim jest seminarium szybko się ujawniają, a przez system skoszarowania ulegają wzmocnieniu. Jak to jest, że na początku mamy ludzi pobożnych, pełnych pasji, rozmodlonych etc. a po 6 latach wychodzą ludzie często niewiele lepsi od duchowieństwa zaprezentowanego w pewnym skandalicznym filmie emitowanym obecnie na ekranach polskich kin? Otóż poza wadliwym systemem wychowawczym winę ponosi sama grupa. Wiadomo jest iż zbiorowe wychowanie powoduje szereg problemów. Jednym z podstawowych jest równanie w dół... . Zjawisko to widać dobrze w szkole, czy podczas wycieczki górskiej. Słabsi uczniowie, tudzież wycieczkowicze narzucają w praktyce tempo innym. I jeśli w grupie alumnów-neofitów trafi się kilku którzy pomylili miejsce, to jeśli nie zostaną szybko wydaleni to bardzo szybko uruchomią ów mechanizm. Działa on zwykle w seminarium dość dyskretnie. Takie osoby nie tylko pokazują, że można iść po najmniejszej linii oporu - modlić się tylko wtedy gdy moderatorzy patrzą, fasadowo traktować obowiązki seminaryjne, oszukiwać na kolokwiach i egzaminach, ale wręcz zmuszają do tego innych pod pozorem obrony solidarności wewnątrz kursowej tworzą antywartość którą jest wspólnictwo. Szukają tedy oni haków na tych którzy nie chcą się poddać ich dyktatowi i przemocą próbują pozyskać sobie ich wspólnictwo... .
Gdy taka grupka urośnie w siłę to kurs jest praktycznie stracony. Rozsiane mniejsze grupki, lub co gorsza pojedynczy alumni nie są w stanie skutecznie obronić się przed partią wilków, którzy w oczach moderatorów uchodzą za bardzo dobrych seminarzystów - zgranych, pobożnych, wesołych; być może w wielu kwestiach miernych, ale przynajmniej wiernych założonej przez się fasadzie. Niestety szatan skutecznie obdarza liderów grupy wilków swoistą charyzmą tak, że jednostki słabsze zaczynają być prześladowane i inwigilowane. W niektórych sytuacjach dochodzi do tego że grupa wilków zagryza owcę albo poprzez uprzykrzenie jej życia na tyle że odchodzi, albo przez podkładanie różnych przeszkód i/lub donoszenie do przełożonych.
Wobec tego należy pilnie uważać zwłaszcza na początku formacji. Owce muszą bardzo szybko zawiązać koalicję aby skutecznie obronić się przed wilkami i przetrwać do czasu kiedy zostaną one rozbite - a to przychodzi zwykle po 3-4 latach. Najagresywniejsze wilki muszą zostać stanowczo pokonane przez owce. W walce o dobrą sprawę wolno jednak używać tylko sprawiedliwych środków, nie wyłączając odwołania się do moderatorów zewnętrznych.
Jeśli nie udało się stworzyć koalicji o której mowa powyżej, to pojedynczy alumn, zwłaszcza jeśli jest tradycjonalistą musi poważnie rozważyć zmianę seminarium. Jego poglądy prędzej czy później zostaną odkryte - zwykle dzieje się to przy okazji pełnienia funkcji liturgiczny w okresie przyjmowania i wypełnienia posług. Niestety tradycjonalizm pojedynczego seminarzysty jeśli zostanie ujawniony nie ma szans na przetrwanie.
Innym problemem grupy jest nierównomierne wzrastanie duchowe i intelektualne. Nawet jeśli udaje się utrzymać koalicję owiec, to jednak grupowe przygotowanie do kapłaństwa powoduje szereg napięć zwłaszcza pomiędzy tymi którzy są bardziej zaawansowani i wyrobienie duchowo oraz intelektualnie, a tymi którzy nie dostają... . Bo też jakim partnerem do rozmowy dla 35 letniego mężczyzny ma być wyrostek świeżo po maturze? Mnóstwo wspólnotowych praktyk: studia, osobne modlitwy mocznikowe, konferencje ascetyczne, wyjazdy formacyjne i wycieczki mogą powodować przesyt wspólnotą i pewne znużenie, zwłaszcza jeśli poszczególne kursy wychowuje się w wyobcowaniu od całej wspólnoty seminaryjnej. Sztuczne układy między kursowe - np opiekun-pupil stosowane w niektórych seminariach nie sprawdzają się. Znajomości i przyjaźnie rodzą się spontanicznie a nie wskutek tak czy innego zadziałania moderatorów zewnętrznych.
Zdarzają się też kursy "zbyt dobrze zgrane", gdzie sztama powoduje swoistą walkę z moderatorami. Ci ostatni nie mają w niej oczywiście szans, a alumni poprzez zawiązane wspólnictwo sprowadzają się do coraz większego zła. Jak bowiem odmówić przysługi koledze, który jeszcze wczoraj czatował na korytarzu czy nikt nie idzie podczas robienia popcornu w pokoju, albo gotowanie parówek w czajniku elektrycznym... . Być może w rocznikach tych nie ma swoistego kozła ofiarnego, nie mniej brakuje także wspólnotowej formacji. Kurs wystawia tarczę przeciw zasadom panującym w seminarium i tak próbuje dojść do święceń, co miewa potem katastrofalne skutki.
Wreszcie correctio fraterna - temat o którym można by napisać oddzielny wpis. Poza przypadkami występków kwalifikowanych należy zawsze zachować ewangeliczną kolejność, a więc najpierw upomnieć w cztery oczy, później przy świadkach i dopiero na końcu donieść Kościołowi, a więc przełożonym. Łamanie tej kolejności skutecznie niszczy wspólnotę kursu, jednak jeszcze częściej zdarza się pospolite tchórzostwo wyrażające się w tym, że nie na kursie nie ma żadnego upomnienia braterskiego, a panuje tylko złowroga zmowa milczenia.
Każdy kurs wypracowuje własne metody radzenia sobie z problemami. Tam gdzie roczniki są podporządkowane poszczególnym ojcom duchownym należy ową współpracę wykorzystać jak najlepiej. Nawet jeśli trafił się wam delikatnie rzecz ujmując mało zaradny ojciec duchowny, to zawsze możecie go wykorzystać jako swoistego mediatora w toczących się na kursie sporach. Bardzo dobrym pomysłem jest ustalenie zasad już na początku wspólnej drogi po pierwszych doświadczonych niepowodzeniach. Regularne spotkania tylko w gronie kursowym, ale poświęcone nie na plotkowanie i obmawianie, a na modlitwę, szczerą rozmowę i rozwiązywanie problemów z pewnością przyniosą dobre owoce. Czasami wspólna rekreacja jest w porządku, ale nie należy z tego czynić bożka, nikogo w żadnym razie do tego nie zmuszać i zachować roztropny umiar pamiętając o higienie społecznej, aby czasem spotykać się także z innymi klerykami.
I chciałoby się zawsze zaśpiewać z Królem Dawidem: "Oto jak dobrze i jak miło, gdy bracia mieszkają razem" (Ps 133, 1b). A jednak rzeczywistość bywa bardzo gorzka. Receptą na problemy wspólnotowe jest rzetelna praca duchowa i zachowanie higieny psychicznej. Spędzenie pewnego czasu tylko ze sobą pozwala nabrać dystansu do pewnych spraw i osób. Wspólnota kursowa w żadnym razie nie może być traktowana jako rodzina, a tym bardziej jako erzatz małżeństwa. Takie stawianie sprawy jest pospolitym oszukiwaniem kleryków. Zawarcia małżeństwa i posiadania rodziny nie jest w stanie wyrównać żadna ziemska relacja. Dopiero właściwe odniesienie do Pana Boga i danego przezeń powołania pozwala na konstruktywne przeżycie celibatu.
Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz