Laudetur Iesus Christus!
Z okazji niebawem przypadającej rocznicy rewolucji heretyckiej, zamieszczam dziś wpis o pewnym bardzo szkodliwym zjawisku w biblistyce, które zawdzięczamy "braciom odłączonym", czyli heretykom. Problem tzw "ipsissima verba Iesu", czyli dociekania słów których rzeczywiście użył podczas swego ziemskiego żywota Pan Jezus zawdzięczamy właśnie protestantom. I gdyby katolicka hierarchia działała poprawnie, to problemu by nie było - zostałby autorytatywnie zduszony w zarodku. Świętej pamięci biskup Franciszek Jop zapytany przez swojego kapłana, czy może się udać na konferencję naukową dotyczącą problemu zmartwychwstania odparł: "Nigdzie ksiądz nie pojedzie, żadnego problemu nie ma - zmartwychwstał i już!" W ten sposób katolicka egzegeza powinna rozwiązać ów problem i tak się działo aż do wiosny Kościoła lat 50-tych i i 60-tych ubiegłego wieku kiedy zaczęto uprawiać biblijny dialogizm.
Jako pierwszy pytanie o słowa których rzeczywiście użył Pan Jezus zadał Richard Simon - katolicki kapłan i biblista. Zauważył, studiując konkordancję, że różni ewangeliści w różny sposób przekazali nauczanie Pana Jezusa. Na tym etapie badania miały jeszcze charakter egzegezy katolickiej, chociaż dzieło Simona spotkało się z krytyką i nawet oskarżeniem o herezję. Dopiero oświeceniowi uczeni: Reimanus i Lesing zaczęli negować historyczność Jezusa Chrystusa wskutek czego nastąpiła reakcja środowisk protestanckich. Pozorna obrona w rzeczywistości pogłębiła problem. Pojawiają się znane nazwiska adwersarzy, takie jak Gunkel, Harnack czy Reanan. Który z czytających mnie teologów nie zetknął się z nimi w czasie swoich studiów? Rozwinęli oni tak zwaną analizę krytyczną form co sprowadziło badanie Biblii do poziomu badania zwykłego dzieła literackiego. To abstrahowanie od natchnienia Pisma Świętego w konsekwencji doprowadziło do tego, że kolejny znany wichrzyciel biblijny Bultman sprowadził Pana Jezusa do wytworu wiary swoich uczniów, czyli z wydarzenia zbawczego uczynił mit. Zaczęto więc oddzielać Jezusa od Chrystusa lub w złagodzonej wersji mówić o Chrystusie wiary i Chrystusie historii.
Z poglądami tych i im podobnych heretyków spotkałem się wiele razy podczas moich studiów teologicznych. Byli wykładowcy którzy bronili prawa do takich dociekań, do profanowania biblistyki poprzez stosowanie niekatolickich, świeckich metod badań. Trzeba przestrzec przed tymi nazwiskami jak również przed metodami jakie oni stosowali i stosują - bowiem ich teorie ciągle są rozwijane. Jedyną katolicką metodą egzegetyczną jest tak zwana metoda kanoniczna, polegająca na poddaniu analizie wszystkich miejsc paralelnych i wyciąganiu wniosków po dokładnym studium wszystkich miejsc w których Słowo Boże mówi o danym zagadnieniu. Za najbardziej szkodliwą należy uznać najbardziej popularną metodę historyczno-krytyczną. Pismo Święte traktowane jest w niej jak każde inne dzieło - wskazuje się jedynie na ludzkiego autora, jego kontekst kulturowy i społeczny zupełnie pomijając rolę Ducha Świętego. Poprzez krytykę tekstu wynajdywanie i porównywanie różnych kodeksów odziera się Pismo Święte z jego sakralnego charakteru zapominając, że dla Kościoła tekstem natchnionym pozostaje Wulgata, co orzeczono na soborze trydenckim. Tak więc nie papirusy z Qumran zawierające różne fragmenty Słowa Bożego, nie żydowska Septuaginta, ale katolicka Wulgata, która jest tłumaczeniem, ale pozostaje tekstem oficjalnym Pisma Świętego!
Zanim więc zapytamy która wersja słów Pana Jezusa Chrystusa była bardziej prawdopodobna - czy ta z Ewangelii św. Mateusza czy ta z Ewangelii św. Łukasza zauważmy iż istnieje jedna Ewangelia i problem jakich dokładnie słów użył Pan Jezus wcale nie jest problemem teologicznym. Podobnie jak nie jest problemem teologicznym autorstwo listu do żydów... . Nas wierzących interesuje bowiem treść wiary oraz wierność naszych zatwierdzonych przekładów z Wulgatą. Myli się jednak ten który uważa, że problem ipsissima verba Iesu jest wydumany i mało szkodliwy dla wiary. Niestety współcześni egzegeci posuwają się do dalszych interpretacji, roszczą sobie oni bowiem prawo do określenia, które fragmenty tekstów natchnionych są rzeczywiście Słowem Bożym, a które prywatną opinią autorów ludzkich. Czyli już nie tylko krytyka tekstu, analiza retoryczna paralelnych miejsc ale swoista cenzura Słowa Bożego. Zaprawdę biada temu kto przykłada do tego rękę! Owi faryzeusze wycinają w praktyce niewygodne fragmenty Pisma Świętego albo poprzez ignorowanie ich w badaniach i cytowaniach, albo poprzez atakowanie ich wprost określając iż nie są to prawdziwe słowa Pana Jezusa, a jedynie dumka autora ludzkiego. Opinie tych szkodników przedostają się do podręczników teologii, do katedr egzegezy i dalej do wykładów z teologii systematycznej. Trucizna, która przez wiele lat sączona była w środowiskach akademickich pseudo-katolickich przekazywana jest dalej wiernym poprzez zafałszowane katechezy i kazania. I nie ma się co dziwić że mamy wykastrowany przekaz wiary, skoro z seminariów przychodzą do nas eunuchy Słowa Bożego... . Wraz ze zmianą lekcjonarza, o czym napiszę kiedy indziej i "obfitszym zastawieniem Stołu Słowa Bożego" nastąpiła faktyczna neutralizacja liturgiczna i pastoralna Biblii. Proces ten chociaż dalej trwa dobiega już powoli do końca. I co z tego, że śpiewamy psalmy skoro głusi jesteśmy na napomnienie króla Dawida:
"Czemu mają mówić poganie:
<A gdzież jest ich Bóg?>
Nasz Bóg jest w niebie;
czyni wszystko, co zechce.
Ich bożki to srebro i złoto,
robota rąk ludzkich.
Mają usta, ale nie mówią;
oczy mają, ale nie widzą.
Mają uszy, ale nie słyszą;
nozdrza mają, ale nie czują zapachu.
Mają ręce, lecz nie dotykają;
nogi mają, ale nie chodzą;
gardłem swoim nie wydają głosu.
Do nich są podobni ci, którzy je robią,
i każdy, który im ufa." (Ps 115,2-8)
Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz