Kolejnym wymiarem formacji wskazywanym przez dokumenty jest formacja intelektualna. Niestety ten obszar obarczony jest wielkim zaniedbaniem i to pomimo tego że w wielu przypadkach nowe seminaria kładą nań główny nacisk. Chociaż św. Teresa z Avila stwierdziła, że: "Gdybym musiała wybierać pomiędzy spowiednikiem mądrym a pobożnym, wybrałabym mądrego" to jednak nie należy zapominać, że głównym celem seminarium jest formacja duchowa - o której w innym wpisie. Kształcenie intelektualne jest pewną podstawą - owszem ważną, ale spełniającą służebną rolę wobec uformowania duchowego i duszpasterskiego. Nie wolno bowiem nigdy przestawić środków i celów - środkiem jest wykład wiary, a celem jej zintegrowanie dla przyszłej posługi duszpasterskiej. Tymczasem chorobą trawiącą nowe seminaria duchowne przynajmniej w Polsce jest takie układanie planu formacyjnego, że odnosi się wrażenie iż seminarium to taki pobożny akademik - celem są studia, a nie rzeczywista formacja duchowa. Przykładem niebezpiecznego odwrócenia akcentów jest praktykowane w wielu seminariach niedzielne studium - taka praktyka nie daje się pogodzić z trzecim przykazaniem Bożym, nie tylko powinna być zaniechana, ale należy alumnom wpajać, że nauka w niedzielę nie jest rzeczą godziwą. Innym objawem schizofrenii jest praktyka celebrowania uroczystości tylko w wymiarze zewnętrznym - seminarzyści obowiązani są do noszenia odświętnego stroju, ale zachowany jest normalny tryb pracy i nauki. Obraz wielkiej troski o wiedzę alumnów choć powierzchownie patrząc wydaje się prawdziwy, to jednak wchodząc głębiej staje się przykrywką dla niesamowitej pauperyzacji intelektualnej współczesnych studiów kościelnych. Patrząc na stan kształcenia duchowieństwa mam wrażenie, że studia są zapchajdziurą dla 6-letniego cyklu formacyjnego. Jeśli nie ma czym wypełnić dnia to wpisuje się w plan zajęć studium, przykładowo w sobotę mieliśmy 7 godzin studium własnego... . Kleryk, który ukończył studia i chce kontynuować formację w innym seminarium, bo albo z poprzedniego sam odszedł, albo został wydalony zwykle jest odsyłany ponieważ "nie ma co z nim zrobić". To wskazuje na rzeczywiste cele formacji intelektualnej w nowym seminarium: zdobycie wykształcenia formalnego (da papierka) i wypełnienie czasu w ciągu dnia.
Studia seminaryjne ulegają stopniowej degradacji. Wyraźne przyspieszenie tego procesu nastąpiło w okresie masowej afiliacji fakultetów pastoralnych do uczelni państwowych. Ten mariaż choć finansowo opłacalny okazuje się katastrofą. Związek seminarium z uniwersytetem to najbardziej widoczna bolączka systemu kształcenia kandydatów do kapłaństwa. Po przemianie ustrojowej przełomu lat 80-tych i 90-tych ubiegłego wieku polski episkopat zachwycił się wizją współpracy z państwem. Zbiegło się to nieszczęśliwie w czasie ze skokiem w zakresie laicyzacji Polski. Wpływy z ofiar zaczęły się wyraźnie zmniejszać. Seminaria duchowne które w okresie Polski ludowej pękały w szwach i były utrzymywane z ofiar ludu pracy nagle pomimo wyraźnego zmniejszenia liczby kleryków nie potrafiły samodzielnie egzystować. Kształcenie przyszłych kapłanów powierzono więc organizacjom państwowym. Owszem dalej przyszłych duchownych formują wykładowcy księża, jednak opłaca ich nie kuria biskupia, ale ministerstwo nauki i szkolnictwa wyższego, a wiadomo, że kto płaci ten decyduje... . Konferencja Episkopatu Polski zgodziła się więc na restrukturyzację studiów kościelnych w sposób sprzeczny nawet z posoborowym ratio studiorum, które chyba nigdzie nie jest w pełni respektowane. Nie jedyny to przypadek w tym okresie kiedy to wiara została złożona na ołtarzu Mamony - podobny los spotkał duszpasterstwo wojskowe, szpitalne oraz katechezę. Wszystkie te obszary działalności duszpasterskiej są opłacane przez państwo, które mocno ingeruje w program pastoralny tych przedsięwzięć. Zresztą jednym z argumentów włączenia seminariów w państwowy system oświaty było zlaicyzowanie katechezy. Ponieważ katechezę też opłaca państwo, wymaga więc pracowników posiadających certyfikowane wyższe wykształcenie. Mało kto wie, że studia kościelne mające wykształcić duchownych nie wiążą się z żadnymi tytułami zawodowymi, czy stopniami naukowymi. Żeby zostać prezbiterem nie trzeba być magistrem - należy ukończyć podstawowy kurs teologii. Księża magistrami zostają po to by mieć uprawnienia do pracy w szkole. W okresie PRL-u zaledwie 1/3 duchowieństwa posiadała tytuł zawodowy magistra - później w wielu przypadkach studia kościelne i napisaną pracę przestawiono jako magisterską ale kończąc seminarium większość księży nie miała żadnej tytulatury naukowej. Zresztą zakres wiedzy teologicznej tamtego kleru był odwrotnie proporcjonalny do jego poziomu wykształcenia w warstwie formalnej. Dzisiejszy magister teologii stoi daleko w tyle za kapłanem wykształconym nawet pod Vaticanum II, ale przed nieszczęsną afiliacją. Studia kościelne na związku z państwowym systemem szkolnictwa straciły swój pierwotny układ. Zakłada się bowiem, że przez pierwsze dwa lata alumn na poznawać filozofię, po to by stworzyć podstawę dla studium teologii przez kolejne trzy lata. Konieczność ukończenia kursu pedagogicznego trwającego minimum 270 h wykładowych i 150 h ćwiczeń zabiera ze studiów praktycznie rok, a ponieważ ilość godzin w siatce studiów jest z góry określona, to odbywa się to kosztem zajęć kursorycznych. Do tego dochodzi obowiązkowy czas na fakultety narzucony przez Unię Europejską, co znowu zabiera kilkaset godzin... . Rezultatem jest pobieżne studium teologii systematycznej i wypisywanie traktatów teologii moralnej oraz dogmatycznej w parach, często zupełnie niedorzecznych. Bo jaki związek mają na przykład cnoty kardynalne z bioetyką? Często brakuje czasu na ów drugi przedmiot i nie wykłada się go w ogóle - tak było na przykład podczas zajęć z eklezjologii i mariologii. Są takie dyscypliny, których nie wykłada się wcale na przykład angelologii, czy hagiografii. Jest za to mnóstwo pedagogik, katechetyk i dydaktyk - jakby jeden semestr każdej z tych dyscyplin nie wystarczył. Poziom kształcenia z tychże nauk był zresztą i tak na bardzo niskim poziomie - nauczania katechizmu uczyliśmy się w praktyce.
Innym problemem jest sam program studiów kościelnych ułożony przez Stolicę Apostolską. Zawiera on w zasadzie tylko wykaz przedmiotów i ilość godzin - to stanowczo za mało. Dawniej wychodziły z Rzymu oficjalne podręczniki według których należało wykładać, a kurs teologii był taki sam w USA co w we Włoszech. Kler był jednolicie wykształcony, co sprzyjało utrzymywaniu dyscypliny wiary. Dzisiaj pluralizm doktrynalny "katolickich" ośrodków akademickich jest tak wysoki, że wykształcenie teologiczne odebrane nawet w jednym kraju na tym samym poziomie może być skrajnie różne w zależności od alma mater. Efektem jest wielogłos duchowieństwa w zakresie prawd wiary, co najbardziej widoczne jest choćby w sprawie słynnych dubiów i interpretacji jakichkolwiek oficjalnych dokumentów kościelnych. Kościół katolicki staje się pod względem nauczania podobny do wiarołomnej synagogi talmudycznej, gdzie w zależności od miejsca te same fragmenty Tory interpretuje się czasem w przeciwstawny sposób. Brak jasnych ordynacji w odniesieniu do programu studiów kościelnych rozbiło jedność nauczaniu w ciągu zaledwie pół wieku! Nie taki ustrój Kościoła postanowił Chrystus Pan, ale chciał by Jego Oblubienica była jasnym znakiem na drodze do zbawienia. Modne zwłaszcza w szkolnictwie europejskim fakultety i monografie pozwoliły najbardziej szkodliwym wykładowcom rozwinąć skrzydła i oto lista najciekawszych zajęć jakie miałem do wyboru bądź wygrzebałem z czeluści witryn internetowych innych "katolickich" wydziałów lub ze świadectw studentów i absolwentów:
1. Czy piekło będzie puste?
2. Co naprawdę mówił Jezus w Ewangeliach?
3. Wspólna nauka katolicko-protestancka o usprawiedliwieniu
4. Kościoły doby reformacji
5. Ekumenizm katolicko-judaistyczny
6. Mity księgi rodzaju
7. Kryzys imigracyjny, czy kryzys miłosierdzia?
8. Duchowość islamska.
9. Masoneria - mity i rzeczywistość.
10. Transfiguracja i transfinalizacja jako alternatywne sposoby wyrażania tajemnicy Eucharystii.
Nie wiem czy czytelnicy życzą sobie więcej przykładów. Zapewniam, że powyższe wykłady były zgodne z tezą w literalnym rozumieniu tytułów. Właśnie podczas fakultetów dochodzi do największej deprawacji umysłowej kandydatów do kapłaństwa - sam byłem tego świadkiem. Wykładowcy - moderniści mogą się wtedy popisać swoimi herezjami, a słuchacze nieuzbrojeni w oręż prawowiernej nauki chłoną wszystko jak leci i co gorsza dogmatyzują różne fałszywe idee - w końcu "ksiądz profesor powiedział..."
Podstawą dla skrzywienia intelektualnego przyszłego kleru jest już szkolnictwo na poziomie podstawowym i średnim. To w tym czasie dochodzi do przyjęcia heglowskiego paradygmatu teoriopoznawczego, w myśl którego jeśli czyjś sąd nie zgadza się z faktami to tym gorzej dla faktów. Jeśli na taką deformację postawi się syntezę w postaci filozofii wyłożonej w sposób zupełnie świecki, bez oceniania poszczególnych systemów filozoficznych w aspekcie prawdziwości i przydatności dla głoszenia wiary to przyszły ksiądz intelektualnie jest już właściwie stracony. Taki stan nazywa się ukąszeniem heglistowskim. Wszelka próba przywrócenia jego umysłu do właściwego porządku logicznego jest już właściwie niemożliwe - w ostateczności można usłyszeć: "Masz rację, ale nie przekonałeś mnie", albo "Ja mam swoją prawdę, a Ty swoją", ewentualnie wyznanie agnostycyzmu teoriopoznawczego: "Przecież prawda jest nieosiągalna". Za takiego duchownego można się już tylko modlić... . Jeśli nawet seminarzysta trafi na wierzącego wykładowcę filozofii - który przedstawi historię filozofii z punktu widzenia chrystianizmu to i tak dostanie obuchem w głowę podczas studium teologii.
Jest już pewną modą wykładanie teologii prawie dokładnie w taki sam sposób jak filozofii - bez uwzględnienia specyfiki tej dyscypliny. Teologia systematyczna wykładana jest w ten sposób że prezentuje się pleromę współczesnych poglądów, często konfesyjnie różnych bez oceny prawdziwości tez tam zawartych. Czasami wykładowcy nie informują nawet słuchaczy o tym w jakim wyznaniu dany pogląd się zrodził, a na pytanie o przynależność konfesyjną danego teologa odpowiadają niechętnie lub wręcz okazują oburzenie - w końcu pierwiastki uświęcenia i prawdy obecne są w każdej religii... . Alumni nie są informowani o ścisłej treści dogmatów - wiarę przedstawia się im w sposób opisowy, zwykle skażony myślą jakiegoś heterodoksyjnego uczonego. Również nie uczy się już hierarchii źródeł w teologii oraz o różnej kwalifikacji dogmatycznej poszczególnych tez. Dogmatyzm w teologii systematycznej przedstawia się klerykom jako coś zaprzeszłego. To wszystko prowadzi do relatywizacji prawdy, w końcu seminarzyści uczą się że wiarę można przekazywać byle jak i interpretować po swojemu. Efektem są dzisiejsze kazania i katechezy tak bardzo często skażone błędami.
Współczesne ratio studiorum poleca pochylenie się się nad naukami humanistycznymi i kontekstem kulturowym. Zaniedbuje się przy tym zupełnie apologetykę, której się już nie uczy. Jest to zgodne z paradygmatem dialogu, w którym nie chodzi o to aby kogoś do słuszności wiary katolickiej przekonywać, ale żeby się wzajemnie ubogacać. Dawniej podstawową kompetencją teologa była umiejętność uzasadniania, dziś adept tej nauki nie potrafi już nawet tego. Studium chociaż ma się opierać na źródłach to jednak nie są one dostępne. Studenci nie czytają już prawie w ogóle źródeł. Nawet soboru watykańskiego II nie każą przeczytać w całości - cała nauka pochodzi ze skryptów usianych błędami formalnymi i merytorycznymi oraz wątpliwej jakości podręczników nierecenzowanych już w ogóle pod kątem doktrynalnym. Dochodzi do tego, że absolwent teologii nie potrafi krytycznie przeczytać żadnego tekstu źródłowego! Tymczasem studium teologii domaga się by w całości przeczytać przynajmniej całe Pismo Świętej oraz dokumenty wszystkich soborów. Teologia historyczna jest w wielkim regresie. Egzegeza usiana jest światopoglądem protestanckim. Zresztą egzegeci nie kryją swojego zachwytu Karlem Barthem, Rudolfem Bultmanem czy Hermanem Gunkelem. Studium patrystyki ogranicza się coraz bardziej, przez co jest ono zbyt pobieżne aby sięgnąć choćby do fragmentów najważniejszych dzieł. Historia Kościoła wykładana jest w paradygmacie "przepraszam że żyję", w wielkiej czołobitności do mitów inteligenckich doby oświecenia. Studium języków starożytnych, które stanowi podstawę dla czytania w oryginale tekstów źródłowych jest tak prowadzone by niczego nie nauczyć. Łacinę już dawno uznano nawet w Kościele za język wymarły, a greki jest tyle co kot napłakał.
Wiele do życzenia pozostawiają wszechobecne konwersatoria. W założeniu miały one przywrócić tradycjne "disputationes" w rzeczywistości polegają one na odbębnianiu odczytów, często bezkrytycznie kopiowanych nawet z Wikipedii... . Zajęcia te były dla mnie istną intelektualną torturą, a trzeba wiedzieć, że seminarzyści zobowiązani są do chodzenia na wszystkie zajęcia. Kiedyś nie było ćwiczeń - dyskutowano podczas wykładów i kapłani byli dobrze przygotowani do obrony wiary. Wielu wykładowców dobieranych jest na zasadzie - nie dał rady w duszpasterstwie, to niech wykłada coś tam w seminarium. W rezultacie kadra naukowa w wielu ośrodkach przedstawia wiele do życzenia, chociaż przyznać trzeba, że wydziały teologiczne pod względem formalnego wykształcenia swoich wykładowców przodują. Nie mieliśmy ani jednego wykładowcy nie utytułowanego stopniem doktora, a większość posiadało habilitacje. Jednak w ślad za tytulaturą nie szły obiektywne zdolności. Byli wykładowcy, którzy podczas zajęć po prostu czytali podręczniki i to jeszcze z błędami. Nikt nie reagował na opinie wyrażane w ankietach. Słowem te same patologie które dosięgają systemu szkolnictwa wyższego państwowego doszły także do struktur szkolnictwa kościelnego.
Niniejszy blog jeszcze nieraz będzie rozprawiał się z różnymi błędnymi naukami - należy te przyszłe wpisy potraktować jako dodatek do niniejszego. Nie sposób w tak krótkiej formie przedstawić w całości bezpardonowej walki modernistów nad zniszczeniem katolickiej nauki. Świętej pamięci prof. Wolniewicz powiedział, że nauka nie ma przyszłości w uniwersytetach, a ja powiadam że katolicka wiara nie ma przyszłości w kształceniu duchowieństwa na garnuszku państwa. Należy zerwać z mirażem mariażu seminariów z uniwersytetami we współczesnym ich rozumieniu. W studium teologii trzeba podążać za tym co pewne podążając jak to zalecał nawet sobór watykański II za mistrzem św. Tomaszem z Akwinu. Współczesny kleryk nowego seminarium skazany jest na studium podwójne - jeden raz musi nauczyć się i zdać prawdę przemieszaną z fałszem na potrzeby wykształcenia formalnego i drugi raz jeśli chce uczyć wiary prawdziwej musi nauczyć się czystej doktryny. Droga to trudna - wiele bibliotek seminaryjnych świeci pustkami. Po utworzeniu nowych diecezji z nowymi seminariami stare biblioteki zostały rozbite i zdekompletowane. Dlatego należy wspierać alumnów darowiznami dobrych książek. Kupujcie im wszystko co do 1958 r było uznane przez władzę kościelną. Przede wszystkim zaś wyposażcie w teksty źródłowe soborów, synodów, encyklik, traktatów ojców Kościoła i świętych doktorów wiary a zobaczycie że nadejdzie odnowa wiary i bez bólu głowy będzie można odsłuchać niedzielnego kazania oraz bez obaw posłać swoją dziatwę na lekcje katechizmu. Doszliśmy do czasów kiedy niejeden świecki jest lepiej wykształcony niż kapłan. Na tych wiernych ciąży szczególny obowiązek, aby depozyt wiary przekazany został w sposób nienaruszony. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz