Przyszła pora na na systematyczne omówienie największych i konstytucyjnych problemów współczesnych seminariów. Pastores Dabo Vobis w nr 43 nazywa formację ludzką fundamentem całej formacji kapłańskiej. Jeśli tak jest w istocie to trzeba się przyjrzeć tej części formacji jako pierwszej. Co ciekawe od czasów soboru watykańskiego II nie ma mowy o formacji ludzkiej. Nawet Dekret o formacji kapłańskiej o niej nie wspomina, chociaż jest jej źródłem: "Zasady chrześcijańskiego wychowania winny być święcie przestrzegane i należycie uzupełniane nowymi osiągnięciami zdrowej psychologii i pedagogiki. Przez mądrze więc zaplanowaną formację trzeba w alumnach wykształcać także należytą dojrzałość ludzką, dowiedzioną zwłaszcza przez pewną stałość ducha, zdolność podejmowania rozważnych decyzji oraz właściwy sposób osądzania zdarzeń i ludzi. Niechaj alumni przyzwyczajają się rozwijać należycie własne zdolności, niech wyrabiają w sobie siłę ducha i w ogóle niech nauczą się cenić te cnoty, które u ludzi większym cieszą się uznaniem i zalecają sługę Chrystusowego. A cnotami tego rodzaju są: "szczerość ducha, stałe przestrzeganie sprawiedliwości, dotrzymywanie przyrzeczeń, grzeczność w postępowaniu, a w rozmowach skromność połączona z miłością." DFK 11. Dla ojców soborowych tak pojęta formacja ludzka mieści się w zakresie formacji duchowej, która w oczywisty sposób obejmowała kształtowanie moralne alumnów. Tekst wydaje się być zrównoważony - cechami niezbędnymi od strony "ludzkiej" są: "stałość ducha, zdolność do podejmowania rozważnych decyzji oraz właściwy sposób osądzania zdarzeń i ludzi". Pozostałe cnoty są "do wyrobienia", a więc alumni winni do nich dążyć co wcale nie oznacza że mają przy święceniach w stopniu doskonałym je realizować.
Dalsze dokumenty o formacji kapłańskiej w dużym stopniu rozwinęły ten aspekt kształtowania przyszłych duchownych. Z treści dokumentów znikają określenia "zdrowej psychologii i pedagogiki" - zaczyna się zbytnia poufałość z psychologią, którą uznaje się w praktyce za narzędzie weryfikacji powołania kapłańskiego co jest w ogóle nie do pogodzenia z prawdą o człowieku, który jest nie tylko duszewny, ale przede wszystkim duchowy. Psychologia nie ma narzędzi do zbadania tego co w człowieku jest prawdziwą istotą, a więc duszy duchowej. Po arystotelesowsku rzecz ujmując jest w stanie określić tylko stopień rozwoju duszy zwierzęcej i po części duszy rozumnej. To za mało żeby weryfikować powołanie kapłańskie, które rodzi się w sercu, a przyjmowane jest przez rozum w wolnej woli. Z formowania człowieka w rozumieniu moralnym, a więc wyrabiania cnót pozostaje kształtowanie uczuciowości, emocjonalności oraz układności, grzeczności i zdolności towarzyskich. Niektóre z tych cech bywają w ostateczności nawet szkodliwe. Układny kapłan nie ma w sobie stałości postępowania - jest konformistą który będzie szedł drogą kompromisów co nieuchronnie prowadzi do zanegowania misji prorockiej kapłana, która sprowadza się do mówienia zawsze prawdy i to nie zależnie od okoliczności. W kwestii uczuć i emocji oczywiście ważne jest uporządkowanie pojawiających się problemów, ale współczesne oblicze formacji ludzkiej z zasady uznaje ten aspekt za konieczny w każdym przypadku do przepracowania. Dochodzi do tego, że klerycy na spotkaniach z ojcami duchownymi poddawani są stałej terapii indywidualnej i grupowej, co rodzi patologie tym bardziej, że księża ci często nie znając się na psychologii wykraczają poza teren swoich kompetencji. Dość wspomnieć swego czasu głośną sprawę pewnego księdza z diecezji płockiej, który zrzucił sutannę... Tymczasem wystarczy aby kleryk wyrobił w sobie cnotę wstrzemięźliwości i to wystarczy aby uczucia i emocje nie rządziły nim, ale on nimi. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że za taki sąd spadnie na mnie grad nieprzychylności ze strony pseudo psychologów żyjących z twierdzenia: "nie ma ludzi zdrowych tylko źle zdiagnozowani", ale mam silne przekonanie że mój głos jest w tym przypadku bardzo rozsądny i bazuje na chrześcijańskiej wizji antropologicznej. W końcu człowiek jest wolny i pracować trzeba przede wszystkim nad sumieniem oraz siłą woli.
Przeglądając witryny seminariów duchownych napotyka się prawie wszędzie wzmianki o formacji ludzkiej. Co ciekawe większość seminariów pomimo szeroko zakrojonej informacji o tym aspekcie formacji nie przedstawia rzetelnego planu tej formacji uznając że zwykłe środki wychowania w karności i wyrobienia duszpasterskiego wystarczają. Świadczy to dobitnie o tym, że nie istnieje właściwie formacja ludzka w seminarium i piszę to z pełną odpowiedzialnością. Dyscyplina służy kształtowaniu moralności alumna oraz jego posłuszeństwa, a praktyki duszpasterskie choćby wolontariat kształtuje sylwetkę duszpasterską przyszłego kapłana. Człowiek po ukończeniu szkoły średniej ma już ukształtowany zestaw cech składających się na osobowość. Moja obserwacja jest więc oczywista - wszelkie oczekiwania, że formacja w seminarium zmieni introwertycznego alumna w ekstrawertycznego, melancholika w sangwinika itd są z góry błędne. Owszem, kleryk może nabyć pewnych umiejętności społecznych, ale to nie zmieni jego charakteru. Przełożeni muszą w końcu zauważyć, że Pan Bóg z jakiegoś powodu powołuje różnych ludzi i osobowość o ile nie jest w oczywisty sposób zaburzona, co poznaje się po zdolnościach do kierowania własnym postępowaniem oraz rozwojem intelektu, to nie jest ona ani dobra ani zła. Osobowość bowiem zawiera w sobie zespół predyspozycji do dobra i zła. Przykładowo melancholik może być bardzo wrażliwym spowiednikiem, ale będzie miał pewnie problemy z zarządzaniem parafią czy jakąś instytucją. Z kolei choleryk zwykle nie będzie miał z tym drugim problemu, ale jego osobowość może powodować że porani wiele osób i wyda szereg krzywdzących i arbitralnych opinii. Czy tego typu osobowości są złe? Nie, ponieważ i wśród apostołów były różne osobowości, a Pan wybierając każdego z nich miał konkretny zamiar. Obawiam się, że w wielu seminariach typ osobowości melancholijnej predysponowany jest do wydalenia. Sam to zresztą obserwowałem w swoim seminarium. Osobowość jest niestety główną przyczyną uznawania alumnów za niezdatnych do przyjęcia święceń kapłańskich. W rzeczywistości sytuacja taka zachodzi rzadko - zwykle alumni powinni być wydalani z powodów moralnych i nie chodzi bynajmniej o występki kwalifikowane, które zdarzają się rzadko, ale pewnego rodzaju postawy egoizmu, złośliwości, czy cynizmu wykształcające się często już w seminarium. Swoją drogą winę za powstawanie tych cech w dużej mierze ponosi samo seminarium, ale o tym za moment. Obawiam, się że wielu świętych kapłanów i biskupów nie przeszłoby pomyślnie współczesnej weryfikacji powołania. Wystarczy popatrzeć na postać św. Hieronima - kapłana który żył w niezgodzie praktycznie ze wszystkimi, a jednak dokonał przekładu Pisma Świętego, który zgodnie z zasadami naszej wiary jest tekstem natchnionym - za taki bowiem uznał go sobór trydencki. Współczesnym formatorom brakuje nadprzyrodzonego zmysłu, popatrzenia na powołanie zgodnie z kryteriami duchowymi, a najdobitniejszym tego przykładem jest wiele dramatów kleryków, którzy zostali odrzuceni z powodu "braku postępów w formacji ludzkiej". Błędne założenia antropologiczne zniszczyły niejedno powołanie. Nie każdy kapłan powołany jest do tego, aby być pisząc językiem WSD w Łodzi: "liderem ruchów i wspólnot" - nie to należy do istoty kapłaństwa!
Styl wychowawczy jaki panuje w wielu seminariach tworzy patologie same w sobie. Metody które z założenia miały kształtować siłę woli i karność, jeśli nałoży się na to faryzejsko rozumianą troskę o rozwój człowieczeństwa alumna są w istocie deformacyjne. Trzeba uczciwie stawiać prze alumnami cel poszczególnych punktów regulaminu seminaryjnego oraz użytych środków wychowawczych, w przeciwnym razie zaczyna dochodzić do psychomanipulacji która jest niegodna podmiotowości kleryka, o której także wspominają współczesne dokumenty. Przykładowo dobieranie socjusza na zasadzie przeciwieństw charakterów nie ma za zadanie zmiany charakteru któregoś z kleryków ale szlifowanie woli w taki sposób aby próba której zostają oboje poddani zahartowała ich do znoszenia trudnych ludzi. Taka próba prowadzona konsekwentnie przez wszystkie lub większość lat formacji prowadzi nieuchronnie do wykształcenia mechanizmów obronnych u kleryka, który po takim eksperymencie może alergicznie reagować na każdego nowo poznanego człowieka. Przy tym zamiast skupić się na formacji do kapłaństwa próbuje przetrwać okres seminarium co niweczy lub ogranicza ważniejsze aspekty jego formacji. Taką próbę charakteru można prowadzić maksymalnie jeden rok i to w szczerości z alumnami, którym trzeba wyjaśnić sens takiego a nie innego doboru socjusza. Z pewnością takie wyjaśnienia przyczyniłoby się do wykształcenia pozytywnych mechanizmów radzenia sobie z trudnym człowiekiem. Innym przykładem deformacji ludzkiej jest wszędobylska wspólnotowość. Jest oczywiste, że alumn musi umieć współpracować z innymi na niwie pańskiej, zarówno duchownymi jak i świeckimi, ale współpraca nie oznacza współżycia. Ostatecznie w tradycji naszego obrządku obecny jest celibat i doświadczają go nawet kapłani żyjący we wspólnotach. Jednym z jego elementów jest życie samotne, które przejawia się nie tylko w braku posiadania żony, ale także w życiu pojedynczo. Stanowczo za długo klerycy mieszkają razem. Przez pierwsze lata powinni dla wyrobienia charakteru mieszkać mieć socjusza, a najlepiej mieszkać w pokojach wieloosobowych, co jak wspominają starsi kapłani przyczyniało się do ograniczenia niektórych patologii. Również rekreację kleryk musi nauczyć się przeżywać pojedynczo - nie zawsze będzie miał kolegów do wspólnego wypoczywania. Jest to konieczne nie tylko ze względu na charakter przyszłego życia, ale także zwykłą higienę duchową. Dlatego seminaria powinny przeznaczyć czas na odpoczywanie wspólnotowe - konieczne dla wyrobienia towarzyskiego i czas na wypoczynek indywidualny - konieczny dla uformowania się do przyszłego stylu życia. Mam wrażenie, że nadmierna wspólnotowość jest wynikiem pewnego redukcjonizmu formacyjnego przejawiającego się w chęci uformowania takich samych kandydatów, odpowiadających pewnemu z góry założonemu wzorcowi. To niestety tworzy kler słaby, konformistyczny i nie zdolny do stawienia czoła trudom współczesności.
Najpoważniejszym przejawem deformacji ludzkiej w seminarium jest łamanie sumienia i wolnej woli kleryków. Niestety w małym stopniu uwzględnia się wrażliwość duchową każdego z kleryków. Wiele seminariów narzuca klerykom pewien styl - zwłaszcza jest to bolesne gdy jest to duchowość charyzmatyczna realizowana z pogwałceniem nadanych przez Stolicę Apostolską zasad liturgicznych i duszpasterskich. W trakcie pobytu w seminarium kandydaci do kapłaństwa wiele razy są zmuszani do postępowania niezgodnie z prawami obowiązującymi w Kościele. Sam na przykład zostałem zmuszony do rozdawania Komunii Świętej nie będąc nawet akolitą oraz do głoszenia kazań nie będąc diakonem. Byłem stawiany przed innymi próbami, na szczęście większość z nich przeszedłem pomyślnie z punktu widzenia wiary, co także przyczyniło się do mojego wydalenia. Jeśli tego typu sytuacje mają być próbą posłuszeństwa seminarzystów to powodują one coś wprost odwrotnego, mianowicie korupcję i defraudację sumienia. Kleryk, który świadomie i w ciężkiej sprawie wykroczy przeciw dyscyplinie kościelnej za poleceniem swoich przełożonych doprowadzi swoje sumienie do nieodwracalnej traumy, a przełożeni w rezultacie nie osiągną ani cnoty posłuszeństwa, ani nawet naturalnej lojalności względem nich samych. Seminarzysta nauczy się bowiem kroczenia drogą kompromisów i nie będzie już wierny nikomu - ani Bogu, ani Kościołowi, ani nawet swoim przełożonym. Stawianie kleryków przed wyborem - wierność Bogu i Kościołowi, albo otrzymanie święceń jest grzechem wołającym o pomstę do nieba ze strony moderatorów. Musicie w końcu zrozumieć, że tylko wasz przykład wierności wobec waszych przełożonych jest legitymizacją waszej władzy i autorytetu. Kleryk który widzi, że nie respektujecie praw którym podlegacie może i zapewne będzie wykonywał wasze polecenia, ale nigdy nie będzie posłuszny, a w sercu wami wzgardzi. Pytanie za jaki autorytet chcecie jako formatorzy uchodzić? Jeśli tylko formalny to wasze oddziaływanie będzie jedynie deformujące. O kwestii posłuszeństwa będę jeszcze pisał.... .
Istotnym elementem oddziaływania na wolę i moralność kleryków jest praca, zwłaszcza ta fizyczna. Zwłaszcza XX wiek pokazał jak bardzo niszczy człowieka praca bezsensowna. Czas już najwyższy skończyć z używaniem pracy jako narzędzia weryfikacji/kształtowania posłuszeństwa. Osobiście wykonywałem bezsensowne prace w seminarium - przyjmowałem to zwykle z uśmiechem. Mam jednak pozaseminaryjne doświadczenia pracy bezsensownej - dużo trudniejsze bo związane z przemocą jakiej byłem w pewnym momencie życia poddany i wiem jak bardzo bezsensowna praca potrafi psuć ducha. Pragnę zauważyć, że klerycy mają różną konstytucję fizyczną - zlecanie tym słabszym prac ponad siły nie tylko stanowi zagrożenie dla ich zdrowia fizycznego, ale także psychiki. Nie można wymagać zbyt wyczerpującej pracy fizycznej - widziałem kolegów, którzy słaniali się na nogach przez wiele godzin dziennie dźwigając rzeczy, które jako lepiej zbudowany miałem problemy by unieść. System pracy nie zawsze był taki, aby móc solidarnie znosić jej trudy. Praca w seminarium ma ewidentny wymiar wychowawczy i jest konieczna dla wyrobienia w sobie cnoty pracowitości, dokładności i systematyczności. Służą temu także tak zwane oficja - czyli zadania przypisane do konkretnych kleryków. Przełożeni różnych szczebli powinni zauważyć, że praca jest ważnym czynnikiem nie tylko formacyjnym, ale wspomagającym misję Kościoła. Aby była ona przyjęta właściwie, odpowiednio przeżyta i potrzebna Kościołowi musi być celowa. Dlatego też powinni tak rozdzielać oficja, aby były one dopasowane do zdolności alumnów. Sam piastowałem funkcje do których nie miałem predyspozycji. Nie należy się łudzić, że poprzez zlecenie funkcji przeciwnej naturze kleryka zmieni się ową naturę. A jeśli celem jest wyrobienie określonej cnoty lub praca nad konkretną wadą to zainteresowany kleryk powinien być o tym powiadomiony po to by świadomie podjął pracę nad sobą.
Nowe seminaria na swoich witrynach i podczas publicznych wystąpień moderatorów wznoszą wiele szczytnych idei. Często kryją się za nimi ludzkie dramaty, szereg nieporozumień i patologii. Nigdy nie zapomnę płomiennych kazań dotyczących solidarności i wspólnotowości. Uczono nas że seminarium jest rodziną. Bolesną weryfikację tego poglądu przeżyłem na pierwszym roku. Przed obłóczynami klerycy mający przyjąć sutannę we współpracy z rokiem młodszym i diakonami przygotowują swego rodzaju festiwal. Są to dni radości, kiedy dyscyplina w seminarium ulega chwilowemu rozluźnieniu. Szczerze nie przepadałem za tym okresem, bo cenię sobie codzienność i normalność, ale z punktu widzenia seminarium jako wspólnoty taka odskocznia jest potrzebna. Niestety sesja profesorska zakończyła się odłożeniem na czas nieokreślony przyjęcia stroju duchownego przez kilku alumnów. Jak się potem okazało postępowanie to było słuszne - chociaż ci klerycy zostali wyświęceni to jednak wszyscy szybko się wkoleili. Kurs przyjmujących sutannę zdecydował o tym że nie będą robić tradycyjnego przedstawienia i nie wezmą udziału w festiwalu. Pamiętam, że jako pierwszy rok byliśmy pod wrażeniem takiej decyzji - wskazywała ona na ich dojrzałość nie odczytywaliśmy tego jako buntu. Niestety moderatorzy mieli inne zdanie i z trudem, ale skutecznie rozbili ów rocznik i przedstawienie się odbyło. Jest to dobitny przykład jak na ołtarzu własnej próżności potrafi być w seminarium złożona ofiara z solidarności. Prawda jest taka, że to przełożeni nadawali się bardziej do usunięcia niż sami neosutanniarze. Takich przypadków, kiedy dojrzałość ludzka formowanych była większa niż formatorów mógłbym wskazać więcej, nie to jest jednak celem niniejszego wpisu.
Podsumowując - należy traktować jako mrzonki postulaty zmiany osobowości kleryków i kształtowania przez osoby niekompetentne ich życia uczuciowego czy emocjonalnego. Trzeba ich przyjąć takimi jakimi są i zamiast formować ich metodą urawniłowki odwołać się do tradycyjnych modeli formacyjnych. Zatem w miejsce formacji ludzkiej należy postawić formację moralną, a więc zrobić to co Kościół od wieków robił dobrze i na czym się znał, a mianowicie ukształtować cnotliwych duszpasterzy. Cnota bowiem, a nie osobowość jest tym co można w człowieku wypracować metodami aprobowanymi przez Tradycję katolicką. Seminaria w Tradycji właśnie dlatego wypuszczają dobrych kapłanów, że nie postępują w zgodzie z duchem tego świata, ale za niezmienne mają sposoby jakimi Kościół wychowywał swych synów na świętych kapłanów. Oby dobry Bóg odmienił serca moderatorów, aby formację i weryfikację swych podopiecznych zaczęli prowadzić metodami bardziej nadprzyrodzonymi niż świeckimi. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz