Chociaż dokumentami ekumenicznymi zamierzam się zająć w przyszłości i po kolei je omawiać, to jednak już teraz anonsuję na przyszłość ostatni problem jaki widzę w ruchu ekumenicznym. W ekumenicznym dialogizmie przyjęto za zasadę powoływanie dwu czy wielostronnych komisji do sprawa badania doktryny czy też czasem także moralności. Owocem prac tychże zespołów są wspólne deklaracje, które przez modernistycznych teologów podnoszone są do rangi dokumentów Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. Taki pogląd jest z gruntu fałszywy.
Po pierwsze nawet jeśli od strony katolickiej zasiadają jacyś biskupi to nie są oni uprawnieni do tego by wydawać dokument wiążący w sumienia każdego katolika. Walor oficjalnego nauczania mają bowiem tylko te dokumenty które są niesprzeczne z Pismem Świętym i całą poprzedzającą Tradycją, są wydane przez papieża lub na jego wyraźne polecenie np dokumenty Kongregacji Nauki Wiary. Biskupi nauczają w sposób zobowiązujący mnie w sumieniu tylko wtedy gdy zbiorą się na soborze powszechnym. Zdanie poszczególnego biskupa nie jest oficjalną wypowiedzią Magisterium Ecclesiae, choć naturalnie od strony materialnej może i powinno wyrażać katolicką wiarę i właśnie dlatego może zasługiwać na przyjęcie.
Po drugie deklaracje, które dotychczas wydano dotyczą nauki już zdefiniowanej. Przedstawiają ją w sposób albo wprost heretycki, albo niekompletny, przez co usiłują uszczuplić świętą Tradycję Kościoła. Takie nauczanie z natury rzeczy nie obowiązuje w sumienia wiernego katolika. Przykładem może być wspólna deklaracja o usprawiedliwieniu z 1999 r, która zostanie w przyszłości poddana głębszej analizie. Nauka o usprawiedliwieniu została zdogmatyzowana na soborze trydenckim. Deklaracja niczego nowego nie wnosi. Jedynie sprowadza nauczanie katolickie do akceptowalnego ze strony protestantów, a przez to czyni oficjalne stanowisko współczesnej hierarchii czysto protestanckim. To w żaden sposób nie zbliża nas do rozwiązania problemu. To tak jakby osobie zasypanej przez lawinę próbować pomóc dokładając śniegu... . Innym przykładem absurdalnej deklaracji jest ta o wspólnym uznawaniu chrztu. Skoro sygnatariusze rzekomo przyjmują pierwsze 8 wieków wspólnej Tradycji to powinni uznawać także orzeczenie papieża Stefana I o ważności chrztu heretyków, byleby chrzest udzielony był z wody i przy użyciu formuły trynitarnej. Po co wyważać dawno otwarte drzwi? Chyba tylko po to by uniknąć owego oskarżenia o herezję.
Po trzecie jaki walor ma nauczanie tworzone przy współudziale i aprobacie heretyków oraz shizmatyków? Jakim prawem uznaje się takie dokumenty za oficjalne stanowisko Kościoła? Jest to czysty irenizm, czyli pogląd stanowiący, że wiarę należy przedstawiać w sposób niekonfrontacyjny i ostatecznie wspólnie z błędnowiercami poszukiwać prawdy. Jaki owoc może wydawać kompromis w sprawach wiary? Czyż Chrystus Pan prowadził jakieś wspólne warsztaty z uczonymi w prawie, czy też z mesjańskim autorytetem nauczał ich?
Ślepa droga ekumenizmu wynika z tego, że u założeń tego ruchu leży pogląd że odszczepieńcy od wiary katolickiej mogą nas w czymś ubogacić albo pomóc nam odkryć jakąś prawdę wiary. Tymczasem dialog choćby katolicko-protestancki może być dla katolika zbawienny tylko w tedy gdy z pomocą łaski Bożej doprowadzi do powrotu protestanta na łono Kościoła. Gdyby katolik przyjął choć ułamek błędów protestanckich przez to samo przestaje być katolikiem. Zrozummy w końcu, że herezja w swoim podstępie nie jest porzuceniem całej wiary tylko wybiórczych prawd. Herezja w konsekwencji prowadzi do odłączenia się od Kościoła. Z troską i miłosierdziem chrześcijańskim módlmy się o nawrócenie innowierców. Szukanie jedności poprzez kompromisy jest niemiłosierne tak wobec nas samych jak i tych z którymi dialogujemy.
Wyklęty kleryk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz