środa, 16 maja 2018

Modernistyczna antymaryjność

Laudetur Iesus Christus!

Powodem napisania dzisiejszego artykułu są skargi wielu wiernych jakie do mnie dochodzą oraz prywatne spostrzeżenia. Przyznam szczerze, że nigdy nie pałałem wielkim nabożeństwem do Matki Bożej. Pomimo tego, że wychowałem się w mariackiej parafii, to jednak wiele elementów kultu maryjnego odebrał mi sam proboszcz tejże parafii. Tak więc zostałem wychowany niejako bez duchowej Matki, którą dla każdego katolika, a zwłaszcza duchownego powinna być Maryja. 

Najświętszą Maryję Pannę odkrywałem dopiero pod koniec deformacji seminaryjnej w dalszym toku moich studiów modernistycznych. Odkryłem Ją jako owoc zakazany, podążałem za szlabanami postawionymi mi przez deformację jakiej podlegałem. Gdy spostrzegłem, że to czemu jestem poddawany jest anty procesem doszedłem do wniosku, że większość tego co jest ukrywana, i przemilczana lub wprost negowana stanowi istotną wartość. Tak właśnie było z Maryją.

Seminarium duchowne w którym byłem nie stanowiło jakiejś pustyni duchowości maryjnej - fasada istniała i to właśnie ona większości klerykom zasłaniała i nadal zasłania istotę duchowości maryjnej. Mieliśmy więc grupę maryjną, na której modlitwach czasami się zjawiałem. Niestety grupa ta nie miała jasnego charyzmatu, nie formowała do niczego, była powieleniem różnych form pobożnościowych wyniesionych z parafii. To wszystko sprawiało że działania tej grupy były bardziej sentymentalną wędrówką po praktykach ludowych niż rzeczywistą formacją maryjną. Nie twierdzę, że nie należy hołdować ludowym nabożeństwo maryjnym, jednak duchowieństwo powinno być dobrze uformowane, aby pobożność maryjna nie była powierzchownym odklepywaniem pobożnych pieśni i modlitw.  Tak więc duchowość Maryjna w seminarium powinna przybierać konkretne kształty np Rycerstwo Niepokalanej czy Legion Maryi.

Myślę, że nie zdziwię moich czytelników zachętą do przeczytania Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny autorstwa św. Ludwika Marii Grignon de Monfort. Zasadniczo prawdziwe nabożeństwo opiera się na naśladowaniu Matki Bożej, jej cnót, sposobu życia oraz przedstawianiu jej swoich trosk. Ktoś kto lubi ze względów artystycznych czy też sentymentalnych odśpiewać godzinki lub też majowe nie jest jeszcze we właściwym tego słowa znaczeniu czcicielem Maryi. 

Problem pobożności maryjnej moim zdaniem jest dwupłaszczyznowy. Z jednej strony mamy wielość różnych form modlitewnych, w większości nawet zgodnych z duchem katolickim, jednak pozbawionych esencji czyli owego osobowego przylgnięcia do Najświętszej Dziewicy, z drugiej strony zaznacza się coraz bardziej widoczny zanik także tych zewnętrznych przejawów kultu maryjnego. Jak sądzę brak zewnętrznych form bezpośrednio wynika z przesłanki pierwszej, a mianowicie okresu w którym kult był ale jednak niedoskonały, bo pozbawiony treści.

U korzenia modernistycznej antymaryjności nie zasadza się jakaś złośliwa zawiść, czy też rzeczywista chęć szkodzenia, ale po prostu ignorancja. Jak w wielu dziedzinach życia przyczyną złej praktyki jest zła teoria. O tą drugą zadbali destruktorzy formacji intelektualnej i duchowej w seminariach. Właśnie wyrugowanie katolickich podręczników i zastąpienie ich wolną dumką poszczególnych wykładowców oraz paktowaniem z teologią heretycką spowodowały zanik świadomości maryjnej u co najmniej dwóch pokoleń duchowieństwa katolickiego. Oczywiście wiemy, że zmiany w studiach kościelnych i praktyczne wyrugowanie mariologii ze studiów kościelnych spowodowane było ruchem ekumenicznym. Pamiętam konspekt mojego przygotowania do I Komunii Świętej - były tylko dwa tematy maryjne i to przesunięte na sam koniec roku katechetycznego już po przyjęciu Pana Jezusa. Oczywiście owe tematy nie zostały już z braku czasu zrealizowane. Podobnie było na studiach. Aby nikt się nie przyczepił mariologię mieliśmy doczepioną do traktatu o Kościele. I był czas na to by wychwalać pod niebiosy ks. Marcina Lutra  i jego chęci uzdrowienia Kościoła - nie było jednak czasu na choć jeden wykład o Maryi. Z 32 tez do przygotowania o Maryi były dwie  - oczywiście nikt się ich nie uczył, bo wiadomo było że na egzaminie pytanie to nie padnie... . Do dziś nie wiem czemu mariologię doczepili do eklezjologii - czemu nie do chrystologii, albo charytologii? Każde doczepienie dałoby się uzasadnić. Swoją drogą ciekaw jestem, a może nawet czytelnicy przeprowadzą stosowne badania, jak wielu spośród czcigodnych potrafi wymienić jedyne 4 dogmaty maryjne podane przez Kościół do wierzenia. Jeśli któryś kapłan będzie potrafił wskazać jeszcze kiedy i w jakich okolicznościach owe dogmaty ogłoszono to już moim zdaniem zasługuje na naprawdę dobrą czekoladę... . A tak poważnie obawiam się, że niewielu się takich znajdzie, zresztą przekonajcie się sami... . 

Przyczyną złej praktyki jest zła teoria. Nie wińcie swoich duszpasterzy, że ich maryjność kuleje. Oczywiście znajdą się tacy, którzy uważają, że duchowni powinni to sobie nadrobić. Mam inne zdanie. Deformacja intelektualna działa także poprzez rozkład akcentów. Jeśli całą mariologię sprowadzono do tego, że Maryja jest Matką Kościoła i że trzeba z ludźmi w październiku odmawiać różaniec, to nie ma się czemu dziwić. Formacja seminaryjna naprawdę wymaga wiele wysiłku, może nawet nie tyle intelektualnego co psychicznego. Trudno wymagać że nie do końca ukształtowany chłopiec w porę zorientuję się w rzeczywistości w jakiej się znalazł i będzie w stanie odkryć wszystkie skarby które skrzętnie ukryje przed nim seminarium modernistyczne. Tak więc brak rzetelnej wiedzy w dziedzinie mariologii tworzy potem potworki katechetyczne i homiletyczne. Kaznodzieje i  katecheci zauważają że wypada coś o Maryi powiedzieć. A materiałów w Internatach jest bardzo dużo... . Niestety jednak głównie sprotestantyzowanych. Jeśli ktoś nie zna kluczowych haseł natrafi najpierw na nie i mamy potem gorszące wypowiedzi księży na temat Najświętszej Maryi Panny. Tymczasem o to co należy o Maryi wiedzieć streszcza się w zasadzie do tego jednego traktatu, który jeśliby sobie wielebni przyswoili to uczyniliby milowy krok we właściwym umaryjnieniu powierzonych sobie wiernych.

Mamy więc przepowiadanie o Matce Bożej, które jeśli się już pojawia jest zwykle takie, że lepiej, żeby go w ogóle nie było. Ale problemem są też nabożeństwa, a coraz częściej wolne improwizacje na ich temat i w konsekwencji ich zanik. Może zostanę uznany za dewotę maryjnego, ale uważam że w każdej parafii zestawem obowiązkowym jest: nabożeństwo różańcowe przynajmniej w październiku, majowe z litanią loretańską, różaniec wynagradzający w pierwszą sobotę miesiąca i godzinki o Niepokalanym Poczęciu przynajmniej w każdą pozostałą sobotę miesiąca oraz Nowenna do Matki Bożej nieustającej Pomocy. To jest zestaw minimum, bez którego nie można mówić o normalnym kulcie Maryjnym. Nie wyobrażam sobie parafii bez Żywego Różańca. Dobra parafia posiada także inne grupy maryjne na przykład Legion Maryi albo Rycerstwo Niepokalanej, czy różnego rodzaju bractwa szkaplerzne.

Posoborowa demolka liturgiczna dotknęła oczywiście także kultu maryjnego. Figury i obrazy Jej poświęcone usuwane są z ołtarzy. Nawet w mojej parafii mariackiej budowanej wg nowego stylu Maryja została od razu umieszczona w jakiejś wnęce ściany bocznej, tak że wchodzący nie są wstanie poznać wezwania świątyni z samego jej urządzenia. Nagminna jest także tendencja do odprawiania nabożeństw maryjnych bez wystawienia Najświętszego Sakramentu. Wielebni moderniści bronią tej paradoksalnej zasady jak największej świętości. Nie zauważają przy tym, że każda zdrowa pobożność Maryjna wypływa z kultu Pana Jezusa Chrystusa i do Niego prowadzi. Maryja bowiem jest pełna łaski ze względu na zasługi Chrystusa Pana. Matka Boża tytuł ten nosi ze względu na Pana Jezusa. Z jednej strony stosując zasadę niewystawiania Najświętszego Sakramentu bronią przed rzekomym pomieszaniem porządków, z drugiej strony nie rozumieją że odmawianie różańca jest głęboko biblijnym przeżywaniem w głównej mierze wydarzeń historiozbawczych z życia samego Zbawiciela. Właśnie wprowadzanie tajemnic światła zaburzyło koncepcję różańca bo wprowadziło wydarzenia w których Najświętsza Maryja udziału nie brała. Ot cała logika modernistów....

Reasumując - tam gdzie zanika pobożność maryjna tam zwija się Kościół. Absurdem jest, że w wieku w którym ogłoszono, że Maryja jest Matką Kościoła i ustalono nawet specjalne święto dla uczczenia tego faktu nie zrobiono nic dla obrony dobrego imienia Maryi na soborze watykańskim II oraz później. Ciągle czeka na ogłoszenie dogmat o tym, że Maryja jest współodkupicielką. Objawienia maryjne są ignorowane, zaś fałszywym się hołduje. Maryja jest praktycznie codziennie obrażana przez niedouczone duchowieństwo i sprowadzana do zwykłej kobiety. Pamiętajmy, że dogmatyka maryjna nie jest sprawą drugorzędną, ale logiczną konsekwencją dogmatów chrystologicznych. Kto nie wyznaje dogmatów maryjnych jak trzeba temu chwieje się cała chrystologia. Owszem, można się zbawić nie odmówiwszy w życiu ani jednego pozdrowienia anielskiego, tak samo można zostać wychowanym bez matki. Pytanie jakie to będzie życie... . Atakowanie Najświętszej Dziewicy i umniejszanie jej kultu jest jak zabieranie sobie matki. Kiedy ktoś to robi prywatnie czyni szkodę tylko sobie, gorzej jeśli jeśli posiada charyzmat kierowania Kościołem i jako kapłan pozbawia tego macierzyństwa wiernym do których jest posłany. Przeto budźmy w sobie właściwy i katolicki kult maryjny. Dbajmy o jego stronę wewnętrzną i zewnętrzną. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz