czwartek, 28 czerwca 2018

"Parafia przyjazna człowiekowi"

Laudetur Iesus Christus!

Jakiś czas temu odbyłem z pewnym kapłanem rozmowę na temat trudnej sytuacji w jego praktyce duszpasterskiej. W trakcie rozmowy dyscyplinującej z proboszczem, ów przełożony zarzucił wikaremu że niszczy obraz "parafii przyjaznej człowiekowi".

Samo takie stwierdzenie stawia parafię w kontrze do petenta i jest niezrozumieniem istoty lokalnego Kościoła. W końcu kto jak kto, ale właśnie moderniści tłoczą bardzo mocno pogląd, że Kościół tworzą ludzie. zatem takie stwierdzenie samo w sobie sprzeczne jest nawet z posoborową eklezjologią. Oczywiście rzecz dotyczyła osoby będącej katolikiem ochrzczonym i publicznie nie ekskomunikowanym.

Druga kwestia to sprawa właśnie owej przyjazności. Należy sobie zadać pytanie po co Chrystus Pan założył Kościół? Celem założenie Kościoła jest kontynuacja misji zbawczej Chrystusa Pana. A więc Kościół to wspólnota postanowiona dla zbawienia duszy człowieka. Jeśli ktoś przychodzi aby otrzymać sakrament i Kościół rozeznaje iż kandydat nie jest do tego odpowiednio dysponowany, że przyjmie sakrament świętokradzko, to właśnie dla dobra tej osoby powinien wstrzymać udzielenie sakramentu.  Kiedy bowiem ktoś popełnia świętokradztwo to nie tylko nie otrzymuje łaski płynącej z sakramentu (zostaje ona zawieszona) ale jeszcze pomnaża swoje grzechy. Podobnie więc jak w przypadku deklarowania schizmy czy ekskomuniki Kościół występuje jako surowy ale kochający rodzic, który w ostateczności sięga i po takie środki.

Czym jest parafia przyjazna człowiekowi? Patrząc przez pryzmat celu Kościoła oraz życia każdego człowieka, to parafia przyjazna człowiekowi będzie taką która stwarza okazję do przyjmowania łaski Bożej. Parafia przyjazna będzie godziwie sprawować kult Boży, a jej duszpasterze będą posługiwać słowem prawdy, co nie zawsze oznacza słów pełnych łagodności. 

Z perspektywy doczesnej oczywiście dobrze jest jeśli parafia przyjmuje prośby wszystkich wiernych. Jednak parafia nie jest przedsiębiorstwem usługowym, a duszpasterze nie są od tego by dawać każdemu to co chce, ale to co mu się słusznie należy. W perspektywie wiecznej lepiej jeśli parafia odstręczy potencjalnego grzesznika, który być może za jakiś czas wróci skruszony niż utrzyma armię miernych wiernych, którzy idą na zatracenie bez słowa ostrzeżenia.

Wobec tego wszystkiego należy strzec się takiego postępowania obliczonego bardziej na ilość niż na jakość. Choćby zasmucała mała ilość wiernych, to lepiej niegodziwemu odmówić dostępu do sakramentu niż pozostawiać fasadę katolicyzmu, za którą rozwiera się przeraźliwa otchłań  wiecznego zatracenia.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

piątek, 22 czerwca 2018

Nieważne bierzmowania

Laudetur Iesus Christus!

Gdy w zeszłym roku pisałem o nieważnych rozgrzeszeniach, nie sądziłem iż problem nieważnych sakramentów rozszerza się także na wyciskające charakter. Sprawa nieważnie udzielanych sakramentów jest o tyle istotna, że są one w zasadzie moim jedynym łącznikiem z obecną strukturą kościelną. Realistycznie rzecz ujmując, na współczesnym nauczaniu się już nie wspieram i jedynym sensem mojego trwania w Kościele, jest jego zbawcze posłannictwo zapośredniczone w łaskach udzielanych przez sakramenty. Wobec niszczenia owych skutecznych znaków łaski, którymi są sakramenty staje poważny znak zapytania nad autentycznością Kościoła rządzonego przez Franciszka. Pytanie o to gdzie jest prawdziwy Kościół pozostawmy jednak na inny wpis, kiedy sytuacja odpowiednio dojrzeje do tego by ją właściwie zdiagnozować i powziąć odpowiednie kroki.

Skąd moje przekonanie o nieważnych bierzmowaniach? Zrodziło się ono po tym jak świadkowałem na pewnym bierzmowaniu sprawowanym co prawda w katolickim obrządku, ale przez indultystów. Efektem nieznajomości rubryk przez szafarza jest poważna wątpliwość co do ważności tego bierzmowania, a dalsze dochodzenie i badanie doprowadziło mnie do przerażającej w skutkach konstatacji iż wiele, jeśli nie większość bierzmowań jest dziś sprawowanych nieważnie.

Jak dobrze wiemy z nauczania soboru trydenckiego sakrament jest skutecznym znakiem łaski. Aby łaska została przekazana musi być znak sakramentalny, czyli materia i forma oraz właściwy szafarz z odpowiednią intencją oraz dysponowany wierny.  Podczas gdy w przypadku nieważnych rozgrzeszeń mój zarzut dotyczył formy, chociaż trzeba stwierdzić że więcej spowiedzi jest nieważnych z powodu niedbalstwa w aktach penitenta, to w przypadku bierzmowania  nieważność prawie zawsze jest spowodowana brakiem aplikowania właściwej materii. Zgodnie z katolicką nauką wyrażoną w wielu katechizmach, jak również w Rituale Romanum sakramentu bierzmowania udziela się przez włożenie ręki z namaszczeniem krzyżmem świętym czoła oraz wypowiedzenie zatwierdzonej w księgach formuły. Materia każdego sakramentu jest ściśle określona w Piśmie Świętym. W przypadku bierzmowania oba teksty Dziejów Apostolskich które wskazują na ten sakrament mówią o włożeniu ręki:
a) "Kiedy Apostołowie w Jerozolimie dowiedzieli się, że Samaria przyjęła słowo Boże, wysłali do niej Piotra i Jana, którzy przyszli i modlili się za nich, aby mogli otrzymać Ducha Świętego. Bo na żadnego z nich jeszcze nie zstąpił. Byli jedynie ochrzczeni w imię Pana Jezusa. Wtedy więc wkładali (Apostołowie) na nich ręce, a oni otrzymywali Ducha Świętego." (Dz 8, 14-17)
b) "Gdy to usłyszeli, przyjęli chrzest w imię Pana Jezusa. A kiedy Paweł włożył na nich ręce, Duch Święty zstąpił na nich. Mówili też językami i prorokowali." (Dz 19, 5-6)
Praktyka apostolska zawsze wskazywała na włożenie ręki jako sposób udzielania bierzmowania.

Odnośnie do bierzmowania którego byłem świadkiem wydaje się, że zabrakło włożenia ręki - nikt bowiem z obecnych nie zauważył tego, a szafarz pytany o włożenie ręki w ogóle nie wykazywał świadomości iż jest ono konieczne dla zaistnienia sakramentu. Konstytucja Apostolska Pawła VI promulgująca nowe obrzędy bierzmowania wymienia iż namaszczenie krzyżmem zastępuje włożenie ręki. Jest to wyrażenie moim zdaniem nielogiczne i niespójne - zasługuje co najmniej na poważne powątpiewanie. Jeśli jest tradycją apostolską poświadczoną w Dziejach Apostolskich, że bierzmowania udziela się przez włożenie ręki, to kim jest Paweł VI by to zmieniać? Wbrew obiegowym opiniom władza kluczy kolejnych namiestników Chrystusowych nie jest absolutna. Dla wszystkich wydaje się logiczne, że papież nie może znieść Ducha Świętego. Czemuż więc nie jest dla tych samych ludzi do przyjęcia iż święte znaki, które oznaczają i udzielają łaski, a które ustanowił sam Pan Jezus Chrystus, że te znaki też ograniczają ową władzę kluczy, przynajmniej tam gdzie Pismo Święte uczy o innym znaku niż ten który jest proponowany dzisiaj. 

Nawet jeśli zdaniem teologów przy nowym bierzmowaniu włożenie ręki zastępuje namaszczenie krzyżmem, to na pewno nie jest tak w starym obrządku bierzmowania. Wobec tego bierzmowanie to należy uznać co najmniej za wątpliwe. Przyczyną nieważności tego i zapewne wielu innych bierzmowań celebrowanych w starym rycie jest indultyzm i wynikająca zeń niedbałość i nie znajomość obrzędu. Oto bowiem zaprasza się kapłana, który na co dzień nie sprawuje starej liturgii i ów bez odpowiedniego przygotowania (przeczytania wcześniej liturgii obrzędu, który ma sprawować) przystępuje do jego celebrowania zachowując się tak jak w czasie nowej liturgii. Ponieważ ów kapłan jest indultystą, a to oznacza że przypadłościowo celebruje Vetus Ordo, jest wychowany przez nową liturgię i teologię, nie rozumie więc konieczności dochowania obrzędu. To wszystko składa się na tragiczną sytuację indultystycznych celebracji.

Jakie więc należy przedsięwziąć środki? W dobie pomieszania powszechnego zwłaszcza przebieg sakramentów wyciskających charakter, a więc chrztu, bierzmowania i święceń musimy utrwalać przez filmowanie, nagrywanie, fotografowanie, a to po to by móc potem dochodzić swoich praw. Owe sakramenty ze znamieniem sakramentalnym powinniśmy przyjmować poza indultem, a więc od szafarzy wychowywanych przez starą liturgię i niecudzołożących z nową liturgią. Nowe bierzmowania są bardzo niepewne - przejrzałem szereg relacji fotograficznych oraz filmów i stwierdziłem iż nałożenie ręki występuje praktycznie tylko przypadłościowo. Rezygnacja z gestu który wykonywali apostołowie w naszej ocenie znosi ważność sakramentu. 

Fakt masowego poniechania bierzmowania bardzo tłumaczy obecną kondycję Kościoła. Większość episkopatu światowego została najprawdopodobniej wybierzmowana nieważnie. Skąd ci pasterze mają brać konieczną mądrość czy męstwo? Jak tacy biskupi mają strzec wiary, skoro wcześniej nie stali się żołnierzami Chrystusowymi? I oto mamy pasterzy, którzy może czasem i mają dobrą wolę, ale widać jak bardzo są ułomni. Pamiętajmy, że bierzmowanie nie jest wymagane do ważności święceń - może więc być biskup, który nie został bierzmowany... . Czy konsekracja biskupia uzupełni braki z bierzmowania - niech wypowiedzą się światli doktorowie, w moim mniemaniu jest to mało prawdopodobne, zwłaszcza, że i ta ceremonia została mocno okaleczona. Zdaniem sedewakantystów episkopalnych do tego stopnia iż znosi ważność całego święcenia. 

Bierzmowanie nie jest sakramentem koniecznym do zbawienia. Jednak nie przyjmowanie tego sakramentu pozbawia wielu łask, które ułatwiają osiągnięcie zbawienia. Bierzmowanie uzdalnia bowiem do podjęcia duchowej walki. Sakrament ten ma bardzo ważny wymiar eklezjologiczny, ponieważ pomaga w budowaniu Kościoła, jego obrony i apostolskiej gorliwości do sprowadzania tych którzy pogubili się na drodze życia. W konsekwencji brak bierzmowań uderza Kościół w jego misjonarskim oddziaływaniu oraz pozbawia go armii strzegącej wiary katolickiej.  Zniszczenie bierzmowania powoduje że wiele dusz pozbawionych właściwej ochrony przez łaskę oraz wsparcie innych wierzących schodzi z tego świata bez koniecznej do zbawienia łaski uświęcającej. Przeto dopominajmy się o bierzmowanie, a jeśli mamy uzasadnione wątpliwości prośmy o bierzmowanie sub conditione. Zwracam się do kapłanów Bractwa św. Piusa X, jak również kapłanów zrzeszonych w innych stowarzyszeniach i instytutach integralnie katolickich, aby umożliwiali wiernym przyjęcie tego sakramentu, aby nie uzależniali udzielania tegoż od wpisanego w metryce chrztu nowego bierzmowania. Uświadamiajmy też szafarzy indultowych oraz novusowych o konieczności zachowania gestów apostolskich, usankcjonowanych przez Pismo Święte i Tradycję, aby jak najbardziej zachować łaskę płynącą z bierzmowania. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk

czwartek, 7 czerwca 2018

Dlaczego porzuciłem starania o przyjęcie do seminarium? Kilka myśli o powołaniu... .

Laudetur Iesus Christus!

Dziś z okazji święta Chrystusa Króla Najwyższego i Wiecznego Kapłana trochę bardziej osobisty wpis. Wiosna jest szczególnym czasem, kiedy wiele osób staje przed wyborem drogi życiowej. W mojej blogowej rzeczywistości jest to także czas, w którym pojawiają się komentarze lub dużo częściej korespondencja o tematyce powołaniowej. Jeśli kwestia dotyczy spraw powołaniowych ogólnie, to zwykle odpowiadam bez większej zwłoki nie udzielając jednak poradnictwa duchownego - bowiem to powinno być przede wszystkim dokonywane w spowiedzi. Niestety sporo osób pisze do mnie w mojej sprawie. Część z tych maili jest z pewnością wyrazem troski o moją osobę - na takie zwykle odpisuję, część w mniej lub bardziej złośliwy sposób odnosi się do mojej sytuacji.  Wobec tego piszę ten wpis, aby w mojej sprawie niedomówień żadnych nie było, do tego wpisu będę też wszystkich ciekawskich odnosił. 

Oczywiście jak większość seminarzystów mocno odczułem decyzję przełożonych w sprawie wyrzucenia mnie z seminarium. Powodem były moje poglądy teologiczne, choć oficjalnie przełożeni nigdy tego nie potwierdzili. W bardzo zawoalowany sposób powiedzieli, że nie nadaję się do życia wspólnego. Po latach stwierdzam iż jest to prawda - nie nadaję się to życia we wspólnocie ludzi, którzy nie wyznają tych samych wartości i nie dążą do tych samych celów. Odkrycie tego faktu uwolniło mnie od mirażu kontynuacji realizowania mojego powołania w modernistycznym seminarium. W gruncie rzeczy obraz kapłaństwa jaki mi wpajano nie był tym, który był moim celem i to nawet patrząc przez pryzmat niedojrzałych jeszcze pragnień maturzysty. Przez kilka lat (de)formacji jakie przeszedłem utwierdzałem się w kontrze do rzeczywistości jaką zastałem - pojawiła się lektura tekstów abp Lefebvre'a, Pawła Milcarka, ks. Dariusza Olewińskiego, Pch24, Frondy, następnie blogi tradycjonalistyczne i wreszcie lektura oficjalnych dokumentów Magisterium Kościoła sprzed 1958 r która trwa po dzień dzisiejszy. Ostatecznie kresem mojej bytności w seminarium była abdykacja papieża Benedykta XVI i wybór Franciszka. Myślę, że ktoś kto chce zrozumieć jaki był to wstrząs dla mojego życia powinien przeczytać wpis, który poczyniłem już ponad rok temu. Jednak nawet po wydaleniu mnie z seminarium nie traciłem wiary w to że mogę zrealizować swoje powołanie. Pukałem do kilku seminariów - od jednych się odbiłem, w kilku odbyłem nawet rozmowy. Koniec końców w jednym z seminariów doradzono mi skończenie studiów teologicznych. W dniu egzaminu magisterskiego zadzwoniłem do tego samego rektora który doradzał mi ukończenie studiów. Był wyraźnie zmieszany, udawał że rozmowy nie pamiętał. Poszedłem do kaplicy w moim macierzystym seminarium i wtedy na poważnie zaczęło do mnie docierać, że najprawdopodobniej moja droga do kapłaństwa jest skończona. Pukałem jeszcze kilka razy przez wakacje i gdy przyszedł wrzesień trzeba było stanąć w prawdzie, że nie zostanę nigdzie przyjęty, że trzeba przyjąć wygnanie. Był bardzo trudny i bolesny okres bezrobocia. Pracę na szczęście znalazłem. Przez kolejny rok namyślałem się co zrobić ze swoim powołaniem - miałem kilka pomysłów. jednakże po rozważeniu tych opcji, jak również moich uzdolnień i predyspozycji oraz sytuacji w jakiej znalazł się Kościół uznałem że lepiej będzie jeśli uznam swoje wygnanie i potraktuję je jako mój stan życiowy, w którym będę służył Panu Bogu, Kościołowi i zbawię swoją duszę. 

Jeśli chodzi o opcje jakie rozważałem to było to zebranie opinii na mój temat ze strony znających mnie i wspierających wiernych zarówno duchownych jak i świeckich, szukanie znajomości przez kapłanów którzy mieli koneksje poza diecezją, wreszcie wstąpienie do seminarium tradycyjnego. Stwierdziłem jednak, że sprawa powołania powinna być rozpatrywana przez osoby do tego powołane. Opinie innych osób na mój temat uznałem iż nie są istotne we właściwym rozeznawaniu, ponieważ osoby te nie zostały powołane do tego by te sprawy rozpatrywać. Takie zbieranie listów polecających itp rzeczy uznaję po prostu za zwykłe świeckie staranie się o pracę, a kapłaństwa nigdy tak nie rozumiałem i nigdy w ten sposób nie chciałem osiągnąć. Od strony moralnej byłoby to więc wywieranie nacisku na tych którzy mają decydować. Wyszedłem z założenia, że skoro Pan Bóg powołanie dał, to powinni znaleźć się ludzie decyzyjni, którzy moje powołanie przyjmą i pozwolą mu się rozwinąć. Nepotyzmem zaś brzydziłem się i brzydzę najbardziej. Jeden z kapłanów osobiście mi życzliwych, ale traktujących owo powołanie w zupełnie światowych kategoriach wyszukiwał mi kolejne seminaria gdzie mogliby mnie przyjąć. Skorzystałem z dwóch propozycji, ale ostatecznie sam doszedłem do wniosku iż jest to droga donikąd w momencie w którym pomijając zupełnie moje predyspozycje zaczął prezentować jakieś dziwne wspólnoty zakonne. Wreszcie kwestia wstąpienia do seminarium tradycyjnego, którą to opcję rozważałem jeszcze długi czas po wydaleniu mnie z seminarium i po tym jak stwierdziłem iż ułudą jest staranie się o przyjęcie do seminarium modernistycznego. Dlaczego kontynuowanie (de)formacji w modernistycznym seminarium jest ułudą? Po pierwsze dlatego, że zarząd mojego macierzystego seminarium oraz kuria diecezjalna wie kim jest wyklęty kleryk - tak ja też mam swój kontrwywiad i wiem o was więcej niż sądzicie ;) Żaden zdroworozsądkowy deformator seminaryjny nie zechce przyjąć do swojego nowego seminarium wyklętego kleryka. Po drugie, nawet jeśli coś w owej komunikacji między-seminaryjnej by nie zadziałało to prędzej czy później moje poglądy wyszłyby na jaw i po kolejnym roku, czy latach zmarnowanych na realizację nieosiągalnego celu musiałbym wrócić do stanu atanazjańskiego, z kolejną dziurą w życiorysie i bez perspektyw, a z czegoś żyć muszę, bo żebrać to jednak się wstydzę. 

Wreszcie kwestia seminarium tradycyjnego.... . Niestety talentem językowym Pan Bóg mnie nie obdarzył. I chociaż w trakcie swojej 12 letniej nauki miałem łacinę, grekę, hebrajski, angielski i niemiecki to jednak średnia z tych przedmiotów nie dochodzi do 3,5 chociaż na dyplomie ukończenia teologii modernistycznej mam wpisane 5. Uznaję za nierealne w mojej sytuacji rozpoczynanie nauki języka aby osiągnąć poziom taki by móc studiować w tym języku. Skoro 12 lat nauki doprowadziło mnie do miernej znajomości łaciny (rozumiem tylko co nieco z prawa kanonicznego i rubryk) oraz angielskiego w stopniu umożliwiającym porozumienie się w prostych sytuacjach, to pytanie o dalszą naukę tychże języków staje się po prostu retoryczne. I ktoś kto jest poliglotą i komu łatwo ta umiejętność przychodzi nie zrozumie, że nie wszyscy to posiadają, stąd proszę o powstrzymanie się od kąśliwych komentarzy i uwag w mailach. Mój postulat powstania tradycyjnego seminarium w Polsce nie jest podyktowany moją sytuacją. Jednym z powodów dla którego nie starałem się o przyjęcie do tradycyjnego seminarium jest deformacja jakiej podległem. Zdaję sobie sprawę, że dla części czytelników stałem się jakimś autorytetem - z góry uprzedzam iż szukanie takowych w dzisiejszym świecie wśród żyjących jest błędne samo w sobie... . Doszło nawet do tego że rozniosła się plotka iż mogę być jakimś purpuratem z ułańską fantazją... .  Czuję jednak jakie szkody poniosłem poddając się deformacji w moim macierzystym seminarium. Im więcej czytam, tym bardziej rozumiem, że teologia której się uczyłem nie była teologią katolicką. Nie rozumiem wszystkiego tak jak duchowny katolicki powinien rozumieć. I nawet odbycie studiów kościelnych jeszcze raz mogłoby nie wyplenić wszystkich braków jakie posiadam. Zresztą jestem już w takim wieku, że powinienem myśleć o jakiejś stabilizacji życiowej, a nie o podejmowaniu ryzyka. Dziś nie jestem już nawet pewny tego czy gdyby powstało tradycyjne seminarium w Polsce, to czy byłbym odpowiednim kandydatem.

Pozostaje kwestia samego powołania... . Sporo korespondencji którą czytam dotyczy kwestii obowiązywalności Bożego wezwania w aspekcie moralnym. Z pewnością pozostaje wezwanie refrenu psalmu, które często pobrzmiewa w nowej liturgii: "Słysząc głos Pana serc nie zatwardzajcie". Zostaje także dramatyczna historia proroka Jonasza. Jednak czym innym jest aprioryczne odrzucenie głosu który zachęca do podjęcia jakiegoś dzieła z powodów egoistycznych, a czym innym jest rozeznana przez Kościół niezdolność do podjęcia tego zadania które uroiliśmy sobie w głowie. Ja podejmowałem próby realizacji powołania i zachęcam do tego każdego, kto ten głos czuje. Jednak należy zważyć na to, że powołanie można rozeznać po prostu źle. I pozostaje w mocy przykazanie moralne, że cel nie uświęca środków. Moim zdaniem osiągnięcie kapłaństwa, na drodze nepotyzmu, symonii, podstępu, zatajania prawdy nie przyniesie niczego dobrego. I teraz ważna kwestia! Nie rozsądzam tego czy ktoś ma to powołanie czy nie... . Wszak sam Chrystusa Pan powiedział: "Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych" (Mt 22, 14). Należy ten tekst odnieść do przypowieści o ziarnie. Nie każde ziarno znajduje właściwą glebę aby wzrosnąć. W moim przypadku, albo źle rozeznałem powołanie, albo zostało ono zagłuszone przez ciernie modernizmu. Nie można powiedzieć, że powołania nie było bo komuś kto chciał je zrealizować nie powiodło się. Kwestia powołania człowieka leży tylko i wyłącznie w sercu Pana Boga. My wolę tą odnajdujemy po omacku w sposób mniej lub bardziej udany. Czytałem wiele opracowań by zbadać tą sprawę i większość autorów jest zgodna iż od zrealizowania powołania zbawienie nie zależy. Dzieje się tak dlatego, że powołanie opiera się na rozeznaniu które nigdy nie jest w 100% pewne - nie mamy więc do czynienia z przykazaniem, które jest objawione w sposób pewny, a jedynie z radą, której odczytanie jest bardzo trudne. To jest bardzo ważne twierdzenie, które ostatecznie uwalnia od wyrzutów sumienia w tej materii. 

Tak więc subiektywne odczucie o tym że ma się powołanie do określonego stanu nawet jeśli jest poparte określonymi znakami nie jest jeszcze potwierdzeniem. Potwierdzenie to otrzymujemy w zależności od tego jakie jest to powołanie. Jeśli jest małżeńskie to wystarczającym będzie zgoda małżeńska przyszłego współmałżonka. W kwestii powołania kapłańskiego, czy do życia konsekrowanego konieczna jest aprobata Kościoła - jeśli tej konsekwentnie nie ma to nie należy się łudzić i trzeba tą drogę porzucić. Nawet jeśli powołanie takowe się posiada, a przeszkoda ze strony Kościoła jest czysto koniunkturalna, to pójście na przekór temu co podejmują w swych decyzjach przełożeni powoduje szkodę Kościołowi. Wychodzę bowiem z założenia, że zaistnienie powołania i niemożność jego wypełnienia jest dopustem Bożym. W moim przypadku uważam iż decyzja o niepodejmowaniu deformacji modernistycznej jest właśnie dobra dla Kościoła. Po pierwsze utrzymywanie w dobrostanie tej fasady jaką funduje nam modernizm nie jest w interesie Kościoła, po drugie - co wynika z pierwszego - właśnie dotkliwy brak duchowieństwa może w przyszłości przyczynić się do odrodzenia się Kościoła. Niestety obecnym strukturom kościelnym nie daję żadnych szans i rozeznaję, że należy w spokoju przeczekać ich upadek nie robiąc nic aby go powstrzymać. Osobiście nie zalecam nikomu wstępowania do nowych seminariów, nawet jeśli tradycyjne są nieosiągalne. Nie tylko ze względu na dobro własnej duszy, ale także  na dobro Kościoła, dla którego wszelkie kompromisy są zgubne. Należy więc próbować powołanie kapłańskie i zakonne realizować we wspólnotach tradycjonalistycznych. Również kapłanów i zakonników usilnie zachęcam do masowego przechodzenia do struktur tradycyjnych, niediecezjalnych - choćby do Bractwa św. Piusa X, czy nawet wspólnot sedewakantystycznych - wszystko jest lepsze od utraty wiary i sakramentów... . Jeśli za wami pójdą biskupi i zostanie zwołany sobór anatematyzujący nauczanie od 1958 r, to sztandar Kościoła może uda się jeszcze podnieść bez hekatomby złożonej z rzeszy dusz niekarmionych już Bożym Słowem i nie posilanych już sakramentami Kościoła. Tylko masowy exodus ze struktur obecnie istniejących i przyspieszenie ich upadku może uratować rzesze wiernych, którzy idą na zatracenie.

Sądzę iż wyczerpałem temat. Jako wyklęty kleryk pozostaję minorystą-wygnańcem, a jednak życie toczy się dalej. Na wygnaniu pozostanę nawet jeśli kiedyś przyjąłbym kolejne święcenia. Nie łudzę się iż nastąpi to przed moją śmiercią... . Jedyne co może mnie zwolnić z wygnania to przyjęcie przez kompetentnego katolickiego przełożonego. Nie twierdzę, że posiadam monopol na prawdę, ale jeśli mam poglądy zmienić, to trzeba mi udowodnić iż są one niezgodne z prawdziwą nauką Kościoła.  Muszę więc podejmować trud przekwalifikowywania się aby docześnie się utrzymać, muszę szukać sposobów realizowania woli Bożej w tym czego nie potrafię odczytać jako moje powołanie, aby móc się zbawić. Dotkliwy ból czuję podczas każdej Mszy Świętej i wątpię bym do końca życia przestał czuć wątpliwości. Swoje cierpienie ofiarowuję za Kościół, któremu mimo wszystko chcę być posuszny. Modernistom w zakresie tego, że mnie odrzucili, Kościołowi według jego nauki i sakramentów. Pozostaję i pozostanę celibatariuszem. Jak napisałem w pierwszych wpisach będę wypełniał mój urząd, niezależnie od tego czy mam aprobatę modernistów, sedewakantystów i innych czy też nie. Specjalnego znaku i mandatu do życia w samotności nikt nie potrzebuje. Jest to stan życia który przychodzi z konsekwencją rozeznania braku możliwości do podjęcia innych dróg. Jeśli samotność, czy w moim przypadku wygnanie jest przyjęte jako dopust Boży i ofiarowane w intencji obecnej sytuacji Kościoła to nie jest tak nieznośnym krzyżem, jak wielu by sądziło. Wszystkich czytelników proszę o modlitwę w mojej intencji. Proszę o modlitwę za wyklętego kleryka, aby zawsze pozostał wierny Panu Bogu i swemu wygnaniu, które było jest i zawsze będzie działem każdego proroka. 

Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk