Wbrew obiegowym opiniom rewolucja heretycka zwana dla zmylenia przeciwniku reformacją nie zaczęła się wcale od krytyki papiestwa, symonii, nepotyzmu i czego tam jeszcze eklezjofoby nie wymyślą. Marcin Luter zaczął swój bunt od zdeprecjonowania małżeństwa. Jak wiadomo ów herezjarcha klasztor i strój zakonny traktował tylko jako kryjówkę przed niechybną karą śmierci za pojedynek ze skutkiem śmiertelnym którego był sprawcą. Wiedziony nieuporządkowaną żarliwością swych lędźwi pragnął zaspokajać swoje żądze pomimo ślubów jakie był złożył.
Doktryna o tym, że małżeństwo jest sprawą doczesną i należy pod zarząd władzy świeckiej była rewolucją jak na owe czasy. Kościół do czasu upadku państw katolickich skutecznie opierał systemom filozoficznym i heretyckim uznającym małżeństwo li tylko jako umowę cywilnoprawną dwojga ludzi wolnych płci przeciwnej. Od czasu powstawania republik, masonerii a co za tym idzie także konkordatów Kościół coraz bardziej wychodził na przeciw starym luterańskim herezjom. I do dziś istnieją tak zwane małżeństwa konkordatowe - zawierane dla wygody i bez przemyślenia, że sprowadzają kapłana katolickiego do roli urzędnika państwowego, a sakrament małżeństwa do cywilnej uroczystości w sakralnym entourage... . Bo czyż nie jest już tak w mentalności wielu naszych miernych wiernych, że organizuje się wesele, zaprasza się na wesele, a ślub - ten umawia się dopiero po wybraniu terminu i miejsca wesela? A zatem mamy do czynienia z masową ilością cywilnych ceremonii ślubnych z asystą kościelną. Śluby te w wielu przypadkach są i tak nieważne, ponieważ nupturienci traktują przysięgę małżeńską czysto zewnętrznie.
Potem nastał czas rewolucji seksualnej i znowu ugodzono w katolicką koncepcję małżeństwa. Z jednej strony poszła moda na współżycie bez małżeństwa oraz przyzwolenie na takie praktyki w społeczeństwie, z drugiej strony dopuszczono możliwość uznania homozwiązków jako małżeństwa. Przez kilkadziesiąt lat poglądy te przechodziły do świadomości "wyzwolonych" społeczeństw a także protestanckich sekt tak, że dzisiaj w wielu denominacjach błogosławieństwo par homoseksualnych jest czymś oczywistym. Pozostał więc osamotniony Kościół, na którego co raz bardziej wywiera się presję, aby odstąpił od nauczania o małżeństwie prawdy. Ustępstwa Kościoła dotyczyły uznania, że homoseksualizm nie jest chorobą oraz wprowadzenia eufemistycznych zapisów w Katechizmie Kościoła Katolickiego. Z drugiej strony rozmachu nabrały działania aby zminimalizować dyskomfort rozwodników poprzez tworzenie dla nich specjalnych duszpasterstw oraz ułatwianie procedury unieważniania małżeństwa.
Mam świadomość iż z punktu widzenia kanonistów chodzi o stwierdzenie nieważności małżeństwa, jednak sposób w jaki ostatnio przeprowadza się te "procesy" ilość edyktów stwierdzających nieważność nasuwa poważne wątpliwości. W przypadku bowiem procesu o stwierdzenie nieważności małżeństwa nie chodzi o to kto przedstawi lepsze argumenty, ale o to czy sąd dojdzie do prawdy. I przed Panem Bogiem małżeństwa nie ma tylko wtedy gdy rzeczywiście zostało ono zawarte nieważnie. Już kodeks z 1983 r dopuszcza stwierdzenie nieważności z powodów które praktycznie nigdy nie zachodzą. Bo co to znaczy że ktoś: "ma poważny brak rozeznania oceniającego co do istotnych praw i obowiązków małżeńskich" czy też "niezdolność do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich z przyczyn natury psychicznej"? Oba przypadki bywają najczęstszą przyczyną stwierdzenia nieważności małżeństwa. Pierwszy oznaczałby że ktoś nie wie po co zawiera się małżeństwo, a takich osób dorosłych w polskim społeczeństwie po prostu nie ma, chyba że cierpią na upośledzenie umysłowe i to w stopniu co najmniej średnim. Drugi przypadek należy rozważać pod kątem istotnych obowiązków małżeńskich. Do istotnych obowiązków na pewno nie należy zdolność do utrzymywania porządku, pracowania, kształcenia się itd. Obowiązki małżeńskie są jasne i wynikają z natury małżeństwa oraz przysięgi, a więc chodzi o zdolność do podjęcia aktu małżeńskiego, kochania drugiej osoby, uczciwości oraz wierności. Przez zdolność do tego wszystkiego nie rozumie się automatycznie aktualizowanie tego wszystkiego i to że ktoś zdradził żonę czy męża nie jest powodem do stwierdzenia małżeństwa, to nie jest nawet przesłanka do tego by taki proces wszczynać. Rozwiązłość jest brakiem natury moralnej i dopiero jeśli wykaże się seksoholizm i to powstały przed zawarciem małżeństwa można procedować nieważność, to samo dotyczy innych chorób typu schizofrenia czy choroba dwubiegunowa afektywna. Absurdalnym jest stwierdzanie nieważności z powodu depresji czy nerwicy... . W praktyce wad przysięgi małżeńskiej spowodowanych chorobą lub brakiem rozeznania w kwestii małżeństwa jest dużo mniej niż w przypadku podstępu, który z kolei jest dużo rzadszą bo trudniejszą do dowodzenia przyczyną nieważności małżeństwa.
Franciszek promulgując Mitis Iudex Dominus Iesus jeszcze bardziej uprościł procedury. Od grudnia 2015 r już nie potrzeba aby o nieważności małżeństwa orzekały zgodnie dwa składy sędziowskie. Sprawami o nieważność małżeństwa mogą zajmować się sami ordynariusze. Rodzi to uzasadnione obawy że nie bojąc się tego sformułowania unieważnień małżeństw będzie jeszcze więcej niż dotąd. Jak bowiem inaczej określić ewidentne naciąganie norm pod sytuację nieszczęśliwych małżonków. Również wypowiedzi Franciszka, a osobliwie cały synod poświęcony rodzinie dokładają razów świętej instytucji małżeństwa. Dwuznaczne określenia, a przede wszystkim pycha która wyziera z rzekomej potrzeby rozeznawania sytuacji, dawno już przecież rozeznanej przez Chrystusa Pana suponują skandaliczny wniosek: małżeństwo nie cieszy się już przychylnością prawa w Kościele.
Jakże znamiennym jest, że historia zatacza koło. Oto rewolucja heretycka rozpętana przez kacerza Marcina Lutra rozpoczęła się od zanegowania małżeństwa jako sakramentu Kościoła. Wreszcie w tych szczególnie trudnych dla rodziny czasach zadaje się instytucji małżeństwa razy ostateczne. Bo jak wobec tego wszystkiego mają się zachować pospolici wierni, którzy bez wyrobienia teologicznego, a często nawet podstawowej znajomości świętej Ewangelii błądzą pouczani przez fałszywych pasterzy? I być może znajdują się tacy którzy zachowali dogmat wiary w odniesieniu do małżeństwa, ale oni wymierają, zresztą wielu nieumacnianych prawdą z czasem też popada w odmęt herezji. Człowiek bowiem z zasady wybiera to co łatwiejsze i tylko dusze naprawdę święte zdołają się oprzeć modzie antymałżeńskiej.
Uderzanie w małżeństwo rozbija rodzinę - podstawową jednostkę społeczną i kościelną. To w rodzinie dokonuje się zaczyn wychowania katolickiego dziatwy, to w rodzinie kształtują się cnoty, wyrabia się świętość. Bez katolickich rodzin nie będzie dobrych sług Kościoła świętego i w ogóle wszelkie dobre obyczaje zanikną. Jakież więc remedium na to stosować? Kto jest prawdziwym katolikiem i posiada rodzinę, ten niech zdrowo wychowuje dzieci. Jeśli tylko możliwe nie oddaje Lewiatanowi na wychowanie, ale kształci je w domu. Kto jest prawdziwym katolikiem i posiada rodzinę, ten niech odkrywa skarb katolickiej Mszy Świętej i nauczania, jakie z tą Mszą Świętą Wszechczasów jest złączone. Kto jest prawdziwym katolikiem i posiada rodzinę, niech pilnie troszczy się o jej zbawienie, nadchodzi bowiem sąd Boży! W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen
Z katolickim pozdrowieniem:
Wyklęty kleryk
jednym z podstawowych narzędzi do dewastacji rodziny jest praca zawodowa matek
OdpowiedzUsuń